TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 17 Sierpnia 2025, 09:28
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Kolbe nie wszystkim znany

Kolbe nie wszystkim znany

Ojciec Maksymilian - dla nas to święty, patron trudnych czasów. Ale jak odbierali jego osobę i zachowanie współcześni mu ludzie - rodzina, współbracia, przełożeni i wreszcie współwięźniowie w Auschwitz? Ich wspominania czekały na publikację ponad 40 lat.

Historie o o. Maksymilianie (Rajmundzie) Kolbe zebrane z racji jego beatyfikacji pokazują, że był człowiekiem z krwi i kości, zmagającym się z trudnościami i problemami, potrafiącym je przezwyciężać dzięki zaufaniu opatrzności Bożej. Rodzina, bliscy przyjaciele i znajomi mówią w nich o małym i dorosłym Maksymilianie jakiego tak naprawdę nie znamy. I właśnie książkę pod takim tytułem: „Ojciec Kolbe nie wszystkim znany” w tym roku wydało Wydawnictwo Ojców Franciszkanów w Niepokalanowie, założonym przez samego o. Maksymiliana. Warto do niej zajrzeć, szczególnie, że 14 sierpnia w Kościele katolickim obchodzimy wspomnienie tego świętego człowieka, który oddał życie za nieznajomego współwięźnia w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu w 1941 roku. Jego życie trwało 47 lat i rozpoczęło się w Zduńskiej Woli koło Łodzi 8 stycznia 1894 roku. Teraz fragmenty wspomnień, które pozostały w pamięci tych, którzy spotkali go i znali osobiście.

Rodzinne opowieści

Anna Galant, siostra Juliusza Kolbego, ojca Rajmunda tak wspomina swojego bratanka: Pewnego dnia „Marianna Kolbowa przyjechała z Pabianic do Henrykowa w celu odwiedzenia moich rodziców, a swoich teściów. W rozmowie podczas tych odwiedzin z moją matką opowiedziała, że Mundek (Rajmund) widział w kościele Matkę Bożą pokazującą mu jakieś symbole czy znaki. To powiedzenie matki Rajmunda pamiętam dobrze, bo byłam obecna podczas trwania tej rozmowy. Jednak długi okres minionych lat nie pozwala mi na określenie, w którym to było roku, ani też na dokładniejsze opowiedzenie bliższych szczegółów dotyczących tego widzenia. Rajmunda znałam, bo przyjeżdżał z bratem furmankami z Pabianic do Henrykowa w odwiedziny do dziadków. Przyjeżdżali furmankami, bo kolei wówczas jeszcze nie było. Chłopcy byli ubrani w szkolne mundurki. Rajmund specjalnie się nie wyróżniał W zachowaniu był grzeczny, choć ruchliwy jak inni chłopcy”.

„Nie znosił słów ja nie potrafię. Im większa trudność, np. w rozwiązywaniu zadania matematycznego, tym większy był zapal, i to natychmiastowy, u o. Maksymiliana, by tę przeszkodę usunąć. O przyszłości rozmawialiśmy mało. On żył tylko teraźniejszością, pokonywaniem obecnych trudności i przeszkód. Jedynie, gdy była mowa o Polsce, zapalał się, jak gdyby moment powstania wolnej Polski miał nastąpić zaraz” - tak zapamiętał Rajmunda jego szkolny kolega ks. Władysław Dubaniowski.

Bez paszportu

O. Anzelm Kubit, franciszkanin, także był kolegą szkolnym o. Maksymiliana w Małym Seminarium Ojców Franciszkanów we Lwowie i podczas studiów  filozofii w Rzymie. a w późniejszych latach jego przełożonym jako prowincjał. Poznał 13- letniego Rajmunda w 1907 roku, który przyjechał z Pabianic do Lwowa, gdzie uczęszczał do szkoły handlowej ze swoim dwa lata starszym bratem Franciszkiem. „Wzrostem niewiele różnili się między sobą. Kochali się wzajemnie, Rajmund wybił się z czasem na lepszego ucznia, Franciszek został średnim. W gimnazjum szły im słabiej języki, a zwłaszcza łacina, bo w trzeciej klasie gimnazjalnej, od której zaczęli naukę we Lwowie, wymagania z łaciny były już duże” - wspominał o. Anzelm, dodając, że Rajmund wkrótce został bardzo dobrym uczniem z matematyki.

Bracia Kolbowie opowiadali kolegom, jak nie mając paszportu, bez którego Rosjanie nie puszczali za granicę, nawiązali znajomość z wieśniakiem, który zwoził zboże kolo Miechowa, i tak przekradli się do Krakowa, potem do Lwowa, gdzie już byli przyjęci przedtem do internatu, czyli małego seminarium. Obydwaj należeli do zapaleńców przesiąkniętych prądami narodowymi oraz niechęcią do carskiej Rosji.

Od nowicjatu po aresztowanie

W 1910 roku Rajmunda wraz z bratem przyjęto do nowicjatu. „W czasie nowicjatu wszystkie te siły, aspiracje, marzenia, wysiłki, zapał przesunął na pole nadprzyrodzone. Zrozumiał i przetrawił tę prawdę, że dla Boga żyje, dla Jego chwały, że najpierw własnym życiem ma Mu oddać cześć i od tego ma się zacząć jego praca. Oddał się więc jej całym sercem. Modlitwy jego były gorące, szczególnie po Komunii Świętej, bo wtedy rozpoczęła się praktyka codziennego komunikowania” (o. Anzelm).

Z kolei franciszkanin br. Mansfert Marczewski tak pisał po latach: „O. Maksymilian, sam słabego zdrowia, dbał o zdrowie braci. Mawiał często, że chorzy i cierpiący są błogosławieństwem dla klasztoru i żaden dział w Niepokalanowie nie pracuje tak owocnie jak szpitalik. Często odwiedzał chorych braci, pytał każdego, jak się czuje, czy ma na co ochotę, a jeśli chory wyraził chęć na jakiś pokarm nieszkodliwy dla niego w chorobie, o. Maksymilian kazał się postarać o to, chociażby w klasztorze tego nie było. A im kto bardziej cierpiał, tym więcej współczucia okazywał mu o. Maksymilian”.

Br. Mansfert podczas prywatnej adoracji w starej kaplicy w Niepokalanowie przez uchylone drzwi od zakrystii usłyszał pewną rozmowę o. Maksymiliana. Kobieta, która z nim rozmawiała, przyjechała wraz z mężem do Niepokalanowa, by się pomodlić i dziękować Matce Bożej za łaski. Mówiła o. Maksymilianowi, że zazdrości zakonnikom życia poświęconego Bogu i sama stara się Mu służyć. „Skarżyła się jednak, że liczne troski i kłopoty życiowe mocno absorbują i często jest tak pochłonięta pracą, że zapomina o Panu Bogu. O Maksymilian radził jej, by pracy się tylko wypożyczała i nie pozwoliła się jej pochłonąć. Dobra rada - pomyślałem, słuchając tej rozmowy - nie tylko dla świeckiej, ale bardziej jeszcze dla zakonnika” - zauważył Franciszkanin i opowiadał historię aresztowania o. Maksymiliana, który już na około dwa tygodnie przed tym mówił, że wkrótce to się stanie. 

W dniu aresztowania gestapowcy przyszli po dziewiątej rano. „Wyszliśmy na ulicę, ale o. Maksymilian już szedł, bo został powiadomiony telefonicznie przez brata furtiana. Spotkali się naprzeciw tartaku. O. Maksymilian przywitał się z nimi jak ze znajomymi. Myślałem, że pewnie nie będzie nic złego, że to znów jakaś wizyta. Więc spokojny wróciłem do działu” - zapisał  br. Mansfert.

Henryk Sienkiewicz i bokser

Już w obozie koncentracyjnym w Auschwitz o. Maksymiliana spotkał Henryk Sienkiewicz, który trafił tam w 1940 roku. „Zostałem skierowany do izby, którą Niemcy nazywali Schweizerische Pfaffen, i tu poznałem numer 16670, którym był Maksymilian Kolbe. Znałem go już z opowiadania z czasów szkolnych. W Auschwitz poznałem go bliżej. Byliśmy w jednej izbie i spaliśmy na podłodze obok siebie, i tu nawiązała się bliższa znajomość i wielka miłość braterska w dalszych przeżyciach obozowych. (…) Przypominam sobie noc w obozie - słyszę o. Maksymilian się modli. Zwróciłem się do niego i proszę, żeby spał, gdyż był wycieńczony pobytem na Pawiaku i transportem. O Maksymilian odpowiedział mi: „Śpij dziecko, gdyż cię czeka ciężka praca i musisz wypocząć, a ja, już stary, będę się za was modlił; ja tu przybyłem dzielić się z wami niedolą obozową”. Zdziwiło mnie to bardzo, gdyż jeszcze nie spotkałem się w obozie, żeby ktoś za kogoś się modlił i chciał wspólnie przechodzić piekło hitlerowskiego obozu”.

Z kolei bokser Tadeusz Pietrzykowski zwany „Teddym” poznał o. Maksymiliana dopiero w obozie. Wtedy zwrócił uwagę, że zakonnik potrafił wyciągać dobre wnioski nawet z najpodlejszych uczynków i umiał hamować ostre wybuchy osób będących w pobliżu. „Głęboko wyrył się w mojej pamięci moment, kiedy grupa nieznanych mi bliżej więźniów, znajdujących się w bezpośredniej bliskości ks. Kolbego, drwiąco reagowała na kradzież jemu porcji chleba. Ponieważ więzień złodziej znajdował się w tej grupie, więc zareagowałem uderzeniem go pięścią w twarz, powiedziałem, że jeżeli to się powtórzy, wówczas się z nim jeszcze lepiej rozprawię Na obronną postawę jego kolegów i zdanie ich, że nieumiejącemu strzec chleb jest niepotrzebny, chciałem ponownie zareagować pięścią, jednak ks. Maksymilian nie pozwolił mi, mówiąc, że nowemu właścicielowi widocznie chleb był bardziej konieczny aniżeli jemu. Przyznam się, że nie rozumiałem tych słów, nie zastanawiałem się nad nimi. Ta wypowiedź jednak zbliżyła mnie bardzo do niego i po powrocie do pracy szukałem, aby usłyszeć od niego kilka słów pociechy, która wywierała na mnie szczególnie kojący wpływ. (…) Szczególny kult do Matki Chrystusowej, której byłem hołdownikiem od dzieciństwa, zbliżył mnie jeszcze bardziej do ks Kolbego, w którym poznałem jej bezgranicznego czciciela” – podkreślił Pieltrzykowski..

Teddy ostatni raz widział o. Maksymiliana na apelu na przełomie lipca i sierpnia 1941 roku. „Z powodu ucieczki nastąpiła wybiórka. Widziałem, jak Fritzsch w towarzystwie Palitzscha dokonywał selekcji skazańców do szeregów bloku czy też komanda, do którego należał zbieg. Następnie zostali oni odprowadzeni przez esesmanów do bloku 13 (11), gdzie mieli ponieść śmierć głodową w razie nieschwytania uciekiniera”. Wśród nich był o. Maksymilian, który poszedł do bunkra głodowego dobrowolnie za ojca rodziny Franciszka Gajowniczka.

Tak skończyło się ziemskie życie o. Maksymiliana. Po resztę wspomnień o nim warto sięgnąć do wspomnianej na początku książki, bo wbrew pozorom ten Święty nie jest we wszystkim nam znany. ■

Tekst Renata Jurowicz

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!