Kochać, nie zabijać
„Każdy człowiek poczęty w łonie matki ma prawo do życia. Nie dla zabijania innych, a szczególnie niepełnosprawnych i chorych dzieci”, to temat pierwszoczwartkowej modlitwy, który przypadł w pięknym czasie Bożego Narodzenia. Tym bardziej należy uświadomić sobie, jak wielkim darem jest życie. Jak wielki cud Bóg uczynił każdemu, komu podarował życie, podarował dziecko. I bez względu na wszystko wszyscy zasługują by żyć i być kochanym.
- Każde dziecko potrzebuje miłości, dziecko poczęte, które rozwija się w łonie matki nie jest własnością rodziców. Jest powierzone ich trosce przez Boga. Niepełnosprawność czy choroba zawsze pozostaje tajemnicą, z którą zmaga się nasz umysł i nasza wiara. Człowiek jednak nie ma prawa do decydowania o okresie życia na żadnym jego etapie, gdyż Panem życia i śmierci jest tylko Bóg - zaznaczył w swych słowach ks. prałat Leszek Szkopek, który poprowadził konferencję na temat „Kochać, nie zabijać”. Tym razem gośćmi spotkania byli mieszkańcy Domu pomocy w Broniszewicach. Zaproszenie przyjęły siostry pracujące w tejże placówce zabierając ze sobą swoich podopiecznych. Zakonnice mówiły o działalności prowadzonego Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci i Młodzieży w Broniszewicach, gdzie obecnie przebywa 56 chłopców. Bo jak zaznaczył ks. prałat Szkopek Polska jest w takim momencie, kiedy oczekuje na konkretne decyzje parlamentu w sprawie projektu, który ma wyeliminować tzw. przypadek eugeniczny, ten, który powoduje, że dzieci podejrzane o to, że są chore albo niepełnosprawne w majestacie prawa można zabijać. Projekt ten poparty jest ogromną liczbą podpisów, bo zebrano ponad 830 tysięcy.
Równi wobec miłości
Jako pierwsza głos zabrała siostra Tymoteusza, która pokrótce opowiedziała o placówce. - Od ponad 60 lat prowadzimy Dom Pomocy Społecznej dla niepełnosprawnych intelektualnie i fizycznie chłopców. Z różnymi schorzeniami. Razem z nami mieszka 56 ukochanych chłopców. Trafiają oni jako dzieci i pozostają aż do śmierci, która często ze względu na ich choroby przychodzi bardzo wcześnie. Trafiają z bardzo różnych powodów. Najczęściej dlatego, że ze względu na stan zdrowia w swoich domach nie miałyby szans przeżycia. Na jednej z grup znajdują się chłopcy tak bardzo dotknięci swoją niepełnosprawnością, że nigdy nie opuszczają swoich łóżek. Nie są w stanie spożywać normalnych posiłków, tylko są karmieni pozaustrojowo - zaznacza siostra Tymka.
Wraz z siostrami mieszka 12-letni Jarek, dla którego Broniszewice to już piąty domek. Jarek nota bene przyjechał z siostrami i dał się zauważyć :) Zrezygnowali z niego jego biologiczni rodzice, potem kolejne rodziny zastępcze, także dom dziecka, aż w końcu trafił do sióstr. - Obiecałyśmy mu, że ten dom będzie już domem na zawsze. Kiedy na drugi dzień wybrałyśmy się z nim na krótką wycieczkę, Jarek w samochodzie zapytał, a czy ja tutaj wrócę. Było to bardzo wzruszające - podkreśla siostra Tymoteusza.
Do sióstr trafił także dwuletni chłopiec, który w chwili narodzin miał 1,5 promila alkoholu we krwi. Jego mózg został na stałe uszkodzony. Są chłopcy, którzy trafiają po bardzo dramatycznych przeżyciach. Chłopcy, którzy musieli mieszkać w różnych komórkach, bo ich rodziny wstydziły się ich pokazać światu. - Na poziomie serca wszyscy jesteśmy tacy sami. Z naszego doświadczenia wiemy, że ci chłopcy bardziej niż my wszyscy potrafią kochać, są bardziej empatyczni, bardziej współczujący. Ta ich miłość rozlewa się na wszystkich. Naszym największym pragnieniem jest to, żeby dom w Broniszewicach był takim domem, w który zawsze będą się czuli chciani i kochani, w którym nigdy nie zabraknie miłości, nadziei i w którym rzeczywiście aż do śmierci będą mogli spędzić swoje życie - podkreśliła siostra Tymoteusza. Kolejne świadectwa chwytały za serce, ale trudno je tutaj wszystkie przytoczyć.
Szukajcie, a znajdziecie
Warte jednak jest podkreślenie w tym momencie faktu, że dom, który tworzą siostry, to nie tylko dom na poziomie okazywanego serca, ale to prawdziwy dom, w którym się mieszka, spożywa się posiłki, leczy chorych, rehabilituje i troszczy o potrzeby podopiecznych. To wszystko dzieje się w gmachu starego pałacu, który nie do końca spełnia wszystkie wymogi. Jest to XIX- wieczny pałacyk, który wymaga dostosowań. Ponieważ jest to budynek wpisany do rejestru zabytków ciężko bez zgody pani konserwator cokolwiek zrobić. I tak siostrom zostało postawione ultimatum, że do 2018 roku trzeba przenieść chłopców z tego pałacu w inne miejsce. Tym samym stwierdzono potrzebę wybudowania nowego budynku. - Zostałyśmy same z tą decyzją. Mając 56 synów, nie miałyśmy dla nich domu. Jednak nie poddałyśmy się i postanowiłyśmy wybudować im dom, by po raz kolejny nie stracili dachu nad głową. Kosztorys opiewał na pięć milionów złotych, był ogromny, a my nie miałyśmy nic. Spytałyśmy Pana Boga, co robić w tej sytuacji. Odpowiedź przyszła w Piśmie Świętym, gdzie na otwartej stronie przeczytałam: „szukajcie, a znajdziecie”. Poczułam, że to jest to, że trzeba wyjść do ludzi i szukać. Jeździłyśmy na różne kwesty, do różnych darczyńców i tak zaczęłyśmy przygodę szukania ludzi o dobrym sercu - mówiła siostra Eliza. Dziś ten dom już stoi, rozpoczynają się prace wewnątrz. Dwa lata zbierania i dokładnie w czwartek, kiedy siostry wiedziały, że jadą do św. Józefa, by dać świadectwo o życiu w domu pomocy w Broniszewicach na ich koncie przed godziną szóstą rano pojawiła się potrzebna kwota pięciu milionów. Siostry poza szukaniem pieniędzy modliły się szczególnie do św. Józefa, który jest patronem budowania bez pieniędzy i on ich nie opuścił w potrzebie. - Dziękujemy, że chłopcy nie pozostaną bez domu. Wiara wygrywa! - powiedziała z radością siostra Eliza. A mały Jarek wykrzyczał: „Wielkie brawa!”.
W duchu św. Józefa
Mszy św. przewodniczył bp senior Stanisław Napierała, pierwszy biskup kaliski. Homilię wygłosił bp Włodzimierz Juszczak, biskup eparchii wrocławsko-gdańskiej Kościoła greckokatolickiego. Na wstępie podziękował ks. biskupowi Edwardowi Janiakowi, biskupowi kaliskiemu, za zaproszenie jako biskupa greckokatolickiego ze Słowem Bożym w czasie pielgrzymowania do św. Józefa w pierwszy czwartek stycznia, w szczególnym czasie, w Nadzwyczajnym Roku św. Józefa Kaliskiego. Przypomniał także, że siedem lat temu, na zaproszenie ówczesnego biskupa kaliskiego Stanisława Napierały, w pierwszy czwartek marca 2011 roku, pielgrzymowali do św. Józefa, jako wspólnota greckokatolicka. - Tutaj, przed obrazem św. Józefa, była sprawowana Pontyfikalna Liturgia św. Jana Chryzostoma, której miałem zaszczyt przewodniczyć wraz z kapłanami obydwu obrządków i głosić Słowo Boże. Wówczas, dla większości uczestników uroczystości ta wschodnia liturgia była czymś zupełnie nowym, dotychczas nieznanym. Myślę, że tamto marcowe spotkanie utkwiło bardzo mocno w pamięci nas wszystkich, tak wiernych tradycji łacińskiej, jak też wiernych katolickiej tradycji wschodniej – zauważył Hierarcha.
Dodając, że przez okres ostatnich prawie siedmiu lat, od tamtego spotkania, zmieniło się bardzo dużo w naszym wzajemnym poznawaniu. Od kilku lat jesteśmy świadkami wielkiej emigracji zarobkowej ze Wschodu, szczególnie z Ukrainy. Według różnych szacunków w Polsce może być na dzień dzisiejszy nawet półtora miliona obywateli Ukrainy, pośród których niemała część to grekokatolicy, którzy poszukują możliwości praktykowania swojej wiary zgodnie ze swoim obrządkiem, czy jak mówimy bardziej językiem kanonicznym, zgodnie ze swoją przynależnością do Kościoła sui iuris.
- Tak więc, dzisiaj, inaczej jak siedem lat temu, możemy śmiało powiedzieć, że w Kaliszu nie jesteśmy już tylko gośćmi, ale jesteśmy tutaj także już u siebie. Nasz duszpasterz osiadł już na stałe w Kaliszu. Przybyłym do Kalisza obywatelom Ukrainy, niezależnie od ich przynależności kościelnej, bo są wśród nich grekokatolicy, łacinnicy, prawosławni, protestanci, jak też osoby rzadko praktykujące, ks. Roman oraz inni kapłani posługujący w Eparchii Wrocławsko-Gdańskiej, niosą posługę nie tylko religijną ale także społeczną, humanitarną, starając się różnymi sposobami wspierać nowo przybyłych do Polski obywateli Ukrainy w ich codziennych potrzebach i problemach - podkreślił bp Juszczak. W homilii odniósł się do św. Józefa, a konkretnie nawiązał do wersetów wschodnich Nieszporów / Weczirni ze święta św. Józefa, którego zgodnie z kalendarzem juliańskim Kościół greckokatolicki wspomina w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, to jest 8 stycznia. Jest to wspólne święto Przenajświętszej Bogurodzicy i św. Józefa Oblubieńca. (obszerny fragment homilii na str. 24 i 25)
Na zakończenie głos zabrał ks. bp Edward Janiak wskazując, że od kilku lat w Polsce pracuje tysiące osób ze Wschodu, zwłaszcza z Ukrainy. Choćby we Wrocławiu przebywa ponad sto tysięcy mieszkańców Ukrainy, a w diecezji kaliskiej pracuje 23 tysiące osób z Ukrainy.
Tekst i zdjęcia Arleta Wencwel
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!