TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 27 Lipca 2025, 02:11
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Kiedy trzeba ugryźć się w język?

Kiedy trzeba ugryźć się w język?

Nie ukrywam, że mam dzisiaj silne pokusy, aby dotknąć tematów, które same się nasuwają, ale są dość niebezpieczne i mogą mnie zaprowadzić na grunt, na którym nie chcę się znaleźć.
Na pierwszy rzut powinny pójść choćby wybory w naszym kraju, których wyników jeszcze nie znam, kiedy piszę te słowa, ale wiele wskazuje na to, że wygrali je ci co ostatnio, choć raczej je przegrali, bo nie będą w stanie utworzyć rządu (jeśli tak będzie, to ja już wam mogę wyjaśnić dlaczego: jeśli się przejęło nieskuteczną dotychczas technikę opozycji „walić w rząd” a rebours, czyli wprowadzono taktykę „walić w opozycję” istnieje ryzyko, że w tym przypadku może być ona jeszcze bardziej nieskuteczna). Czy tak się rzeczywiście stało czytając ten felieton już pewnie będziecie wiedzieli, ja jednak ciągle nie mogę sobie poradzić z paroma faktami, jak choćby ten: dlaczego ciągle mówi się i pisze o opozycji demokratycznej, skoro jeszcze oficjalny rząd został wybrany właśnie w demokratycznych wyborach? Albo ewentualnie jest to opozycja prounijna. Czy to oznacza, że główna siła dotychczas rządząca w Polsce chciała wyjść z Unii? Bo mi się wydawało, że się w niej szarpała, jak żona co ma problemy z mężem, ale wie że rozwód nie jest żadnym rozwiązaniem i trzeba to małżeństwo uzdrowić od wewnątrz, a nie je opuszczać... Ale pewnie to ja się mylę i dam sobie spokój z polityką.
Albo jeszcze nie. Kolejnym tematem, co do którego świerzbi mnie język, są wypowiedzi jeszcze do niedawna uważanego za „brata naszego pana prezydenta przypadkiem urodzonego przez inną matkę”, czyli prezydenta Ukrainy, który ostatnio wyraźnie się przyszywanej rodziny wypiera. No bardzo nieładnie, panie Zelenski, bardzo nieładnie. Nie wiem co tam Scholz obiecał ukraińskim oligarchom, za to wiem co Polacy dali ukraińskiemu narodowi i mam nadzieję, że pan się ogarnie. A póki co nie będę kontynuował tego wątku.
No może jeszcze jeden temat ostatnio głośny, a mianowicie afera Pandory, czy jak to tam zwą. Jechałem sobie z parafialną młodzieżą do kina i słuchałem w samochodzie ich rozmów. Byłem lekko wstrząśnięty, kiedy jeden z młodzieńców zauważył, że „spotkał ich dramat, bo ci co ich wychowywali (tak się wyraził) okazali się pedofilami”. O mało co nie wbiłem stopy w pedał hamulca, bo w pierwszej chwili pomyślałem, że mówi o swoich rodzicach, ale szybko wyprowadzili mnie z błędu wyjaśniając, że chodzi o influencerów, których pasjami słuchali przez lata. Najbardziej mną wstrząsnęło to, że chłopak dosłownie sformułował problem, choć może trochę przerysował: oni ich wychowywali. Nie rodzice, nie nauczyciele, nie ksiądz. Youtuberzy. A co do zawsze obrzydliwej i w każdym środowisku godnej potępienia i wypalenia ogniem pedofilii dzisiaj też nie będę się odnosił. Poczekam aż bracia Sekielscy zrobią o tym film. Muszą mieć chłopaki pełne ręce roboty, bo oprócz youtuberów czekają jeszcze w kolejce muzycy i inne grupy. Na pewno nikomu nie przepuszczą. Co nie?
A skoro już nam się tutaj pojawiło nazwisko pana Sekielskiego (Tomasza), to warto wspomnieć, że obecnie piastuje on stanowisko naczelnego „Newsweeka” (oczywiście polskiej edycji) i wraz z kolegami z innych 19 redakcji (w tym „Onet” i „Fakt”) utworzyli Radę Polskich Mediów (pewnie w opozycji do Rady Mediów Narodowych). Ciekawostką jest fakt, że wszystkie te media jak jeden mąż należą do kapitału niemiecko – szwajcarsko – amerykańskiego. Ale się czepiam, a co, niby Polski Cukier na przykład to jest polski?
W oczekiwaniu na kolejne filmy dzielnych braci chciałbym powrócić do jednej z wielkich afer, która kilka lat temu przewaliła się przez media i przewalcowała Kościół katolicki (po raz nie wiem który). Nie wiem czy pamiętacie (przypomniał to tygodnik „Do rzeczy”) płonące kościoły w Kanadzie i falę światowego oburzenia, oczywiście nie na to, że ktoś te kościoły podpalił, ale w solidarności z podpalaczami zniesmaczonymi kolejnym grzechem Kościoła. Również w Polsce padło wiele gorzkich słów i przez dobrych kilka miesięcy słowo Kanada nie kojarzyło się z kolorowymi skarpetkami cudownego pana premiera Justina Trudeau, ale z kolejnym „szambem”, które wylało w Kościele. O co chodziło? Skandal dotyczył rzekomego odkrycia masowych grobów na terenie szkoły rezydencjalnej w Kamloops. Przypomnijmy, że szkoły rezydencjalne były tworzone dla rdzennych dzieci indiańskich odbieranych przez rząd kanadyjski ich rodzicom. Szkoły te z przymusowym internatem, podkreślmy jeszcze raz, na zlecenie rządu prowadzili często księża czy zakonnice. I właśnie na terenie takiej szkoły w Kamloops w 2021 roku przeprowadzono za pomocą radaru badania geologiczne, na podstawie których pani antropolg Sarah Beaulieu stwierdziła, że zdalne czujniki wykryły szczątki dzieci, innymi słowy ukryte masowe groby. Machina propagandowa ruszyła z kopyta i świat zalały informacje o zbrodniach katolickich księży i zakonnic na biednych indiańskich dzieciach. Z początkowych rzekomych 215 ofiar w Kamloops szybko pojawiła się liczba 40 tysięcy ofiar w całej Kanadzie. I zupełnie umknęła informacja, którą potwierdzili nawet rdzenni mieszkańcy, że na terenach badanych georadarem nie znaleziono ani jednego grobu dziecka. Ani jednego! Owszem, są w Kanadzie cmentarze dzieci z tamtych czasów, czasami nieoznakowane (ktoś pousuwał z nich krzyże?), odkryte przed całą tą aferą, ale wówczas zakładano, najprawdopodobniej słusznie, że większość umarła na często się wówczas zdarzające choroby zakaźne. Ale tym się już nikt nie zajmuje, bo w zbiorowej wyobraźni jest już kolejna pozycja na liście zbrodni Kościoła. I papież Franciszek, razem z szamanami, musiał się pomodlić i przeprosić. I dalej będziemy przepraszać. Nawet, jeśli cała ta burza i podpalone kościoły były konsekwencją klasycznego fake-newsa...
Smutno nam się tutaj zrobiło. Żeby nieco poprawić nastroje powróćmy do tematu psów, który tak wdzięcznie tutaj poruszył przed dwoma tygodniami prof. Święcicki, a także do naszej ulubionej prymuski w temacie posuwania do przodu liberalnej rewolucji, czyli Hiszpanii. Bo, proszę państwa w Hiszpanii żartów nie ma. Zwłaszcza z psami, których „dobrostan” jest wartością nadrzędną. I tak na przykład przywiązanie psa pod sklepem, podczas gdy jego pan (bardzo patriarchalne to stwierdzenie nawiasem mówiąc, relikt przeszłości) robi zakupy przez kilka minut, będzie karane grzywną do 10 000 euro. Kara odstraszająca, ale mi się nie chce wierzyć, że w postępowej Hiszpanii istnieją jeszcze sklepy, do których nie wolno wchodzić z psem. Niemożliwe.


Pleban ze wsi

 

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!