Kafkowski proces Joanny D'arc
Choć Joanna d’Arc przyszła na świat kilka wieków wcześniej niż Franz Kafka i nikt na świecie komentując sądowe absurdy, nie odwoływał się jeszcze do jego najgłośniejszego dzieła zatytułowanego „Proces”, postępowanie w jej sprawie okazało się iście kafkowskie…
Nim jednak przejdziemy do szczegółów samego postępowania, chciałabym zatrzymać się przez chwilę nad jednym, interesującym wątkiem. Źródła historyczne podają, iż uwięziona Joanna d’Arc była pocieszana w swej celi przez „głosy” z nieba. Przy czym jedne źródła mówią o „głosach”, inne podają, że przyszła święta doświadczała mistycznych objawień. „Cierpliwie czekaj, wojska francuskie przybędą ci na odsiecz” - miała powiedzieć do schwytanej przez Burgundczyków Joanny św. Katarzyna Aleksandryjska, ukazując jej się kilka razy w więziennej wieży. Mimo to dziewczyna postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i spróbować ucieczki. Wyskoczyła z okna kilkunastometrowej wieży zamku Jana Luksemburskiego w Beauvoir i choć cudownym zrządzeniem losu nie doznała żadnych obrażeń, a droga do wolności wydawała się stać przed nią otworem, nie osiągnęła zamierzonego skutku. Chwilę po skoku została dostrzeżona przez strażników, ponownie pojmana i wkrótce oddana w ręce Anglików. Co gorsza, desperacka próba ucieczki została uznana przez trybunał inkwizycyjny za próbę samobójczą, a to dodatkowo ją obciążyło. Próby samobójcze bowiem były w średniowieczu traktowane jako czyny przestępcze. Historia Joanny budzi pytania, na które nie poznamy odpowiedzi. Nigdy nie dowiemy się, jak potoczyłyby się losy Francji, gdyby koronowany dzięki Joannie Karol VII, z obawy przed tym, iż pewnego dnia dziewczyna zagrozi jego pozycji, nie pokrzyżował jej planów. Siłą rzeczy niwecząc tym samym plany Bożej Opatrzności zarówno względem Francji, jak i Dziewicy Orleańskiej. Nigdy nie dowiemy się również, czy męczeństwo Joanny d’Arc rzeczywiście miało być zwieńczeniem jej misji. Pytanie: co stałoby się z nią, gdyby czekała cierpliwie w wieży zamku Beauvoir na wojska francuskie, będzie nurtowało nas już zawsze.
Przesłuchujący osłupieli ze zdumienia
Proces Joanny d’Arc rozpoczął się 9 stycznia 1431 roku. Cały skład sędziowski opłacany był przez stronę angielską, zaś główni oskarżyciele nie mieli uprawnień do oskarżania. A byli nimi: Pierre Cauchon, biskup Beauvais i inkwizytor z Rouen Jean Lemaitre. Co ciekawe, ten drugi niezwykle rzadko zabierał głos w czasie rozprawy, bo bał się Joanny. W głębi serca czuł, że może być Bożą wybranką, za którą się zresztą podawała, poza tym, pytana przez trybunał o rozmaite rzeczy, udzielała takich odpowiedzi, że wykształceni inkwizytorzy zupełnie nie wiedzieli, jak na nie reagować. Była analfabetką, prostą, wiejską dziewczyną, a jej słowa kompromitowały niejednokrotnie światłych przesłuchujących. I tak dla przykładu, na pytanie biskupa: „Czy jesteś w łasce Boga?”, oskarżona odpowiedziała: „Jeśli nie jestem, niech mi Bóg jej udzieli, a jeśli jestem, to niech mnie w niej zachowa!”. W protokole zeznań po tej odpowiedzi zanotowano: „Ci, którzy ją przesłuchiwali, osłupieli ze zdumienia”. I choć dla procesu Joanny powołano aż 60 asesorów, po rozprawie, na której padły powyższe słowa, nie został z nich ani jeden. Biskup Cauchon wyłączył bowiem jawność postępowania z obawy, że zostanie ośmieszony kolejnymi odpowiedziami podsądnej utrzymanymi w tym tonie.
Załamane zasady procesowe
Oskarżenia kierowane pod adresem Joanny nie znajdowały cienia potwierdzenia w dowodach. Przypomnę, że zarzucano jej przede wszystkim to, iż do zwycięstw nad Anglikami (a pamiętajmy, że za tym, w swej istocie politycznym procesem i skazaniem stali Anglicy, choć wysługiwali się lojalnymi, francuskimi sędziami) prowadziła ją nie Boska Opatrzność i Boże wybranie, ale moc demoniczna wypływająca wprost z kontaktów Joanny z szatanem. Anglicy widząc, iż Francuzi wierzyli w wybranie Joanny przez Boga i jej świętość, robili co w ich mocy, by ją zdyskredytować przypisując jej charyzmę konszachtom z siłami demonicznymi. Przekonanie ludu Francji, a także wojsk angielskich do tego, iż nadprzyrodzone siły Joanny płynęły od diabła, nie od Boga, było dla Anglików absolutnym priorytetem. W czasie procesu złamano niemal wszystkie możliwe przepisy regulujące tok postępowania. Joannie odmówiono prawa do obrońcy, przetrzymywano ją w celi pod czujnym okiem angielskich strażników, zamiast sióstr zakonnych, grożono jej śmiercią, głodzono oraz przesłuchiwano dzień i noc. Po czterech miesiącach tych praktyk Joanna uległa sędziom i podpisała się pod listą niedorzecznych oskarżeń zarzucanych jej przez trybunał. Spłonęła na stosie w Rouen 30 maja 1431 roku. Obok stosu ustawiono tablicę z następującą informacją: „Joanna, która zwała siebie Dziewicą, zakłamana, szkodliwa, zabobonna, bluźniąca, obrończyni diabłów, heretyczka”.
Święta heretyczka
Po zakończeniu wojny stuletniej, w listopadzie 1455 roku, matka Joanny wystąpiła z wnioskiem o wszczęcie postępowania toczącego się przeciw jej córce, w celu oczyszczenia jej z przedstawionych zarzutów. Zgody tej udzielił sam papież Kalikst III. Co ważne, zdecydowanej większości Francuzów zależało na rehabilitacji Dziewicy Orleańskiej. Wciąż wierzyli w jej świętość, a jej męczeńska śmierć zjednoczyła ich dodatkowo w walce przeciw Anglikom i dała nową wiarę w zwycięstwo. Był to jeden z pierwszych pośmiertnych procesów tego rodzaju w Europie. Jean Brehal, inkwizytor generalny Francji, gromadził dowody, przesłuchiwał świadków oraz badał zgodność toczącego się postępowania z prawem kanonicznym. Na proces uniewinniający przybyło mnóstwo osób, które składały zeznania pod przysięgą, iż Joanna w niczym nie zawiniła. Byli wśród nich członkowie eskorty Joanny, przydzielonej jej przez króla Francji. W czerwcu 1456 roku Joanna została oczyszczona ze wszystkich zarzutów.
Aleksandra Polewska
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!