Jeszcze jedna pisarka
Nie bez kozery mówi się o Kaliszu, że jest miastem pisarzy. I wcale nie dlatego, że internetowa encyklopedia Wikipedia, wiąże z nim aż 58 literatów, a dlatego, iż czworo z tego grona to tuzy literatury polskiej. Każdy kaliszanin wymieni jednym tchem: Adama Asnyka, Marię Konopnicką i Marię Dąbrowską. A kto miałby być tą czwartą postacią?
Zapewne wielu czytelników wie, kim była Zofia Urbanowska, ale tym którzy przypadkiem nie wiedzą albo zwyczajnie zapomnieli, spieszę już z pomocą. I proszę pozwolić, że rozpocznę opowieść o niej słowami noblisty – Czesława Miłosza. Jeden z wierszy poety, a nawet jeden z jego tomików, nosi tytuł „Gucio zaczarowany”. Natomiast jedno ze współczesnych wydań książki dla dzieci o tym samym tytule, którego autorką jest właśnie Urbanowska, otwiera przedmowa Miłosza, w której pisze co następuje: „Czytałem tę książkę, kiedy byłem mały i tak mocno zachowywałem ją w pamięci, że później, już jako człowiek dorosły, nieraz próbowałem sobie wyobrazić, jak to jest, jeżeli ktoś zostanie muchą. (Tytułowy Gucio, został zamieniony w muchę – przyp. autorki.) Właściwie dlaczego nie mielibyśmy to zwiększać się, to zmniejszać, żeby oglądać świat w coraz to nowy sposób? Cieszę się, że ta piękna książka, napisana i wydana dawno, ponad sto lat temu, zostaje na nowo wydana”.
Miłosz nie był bynajmniej jedynym wielkim literatem, który w dzieciństwie pokochał Gucia. Kolejnym okazał się Jarosław Iwaszkiewicz, który o chłopcu zamienionym w muchę tak pisał w swoich wspomnieniach: „Pierwszą książką, którą przeczytałem był „Gucio zaczarowany” Zofii Urbanowskiej. Gdy matka wstała po raz pierwszy na Wiliję Bożego Narodzenia, mogłem jej przeczytać cały rozdział tej uroczej powiastki. Ciekawy jestem, czy gdzieś zachował się choć jeden egzemplarz „Gucia” z ilustracjami, na których występowała długa czarna postać wróżki… Kiedy po wielu, wielu latach odnalazłem dworek Urbanowskiej w Koninie, ogarnęło mnie prawdziwe i nie podrabiane wzruszenie. Nic dziwnego”. Dość powiedzieć, że Iwaszkiewicz, który zasłynął przecież jako piewca Tatr, uczył się ich z innej książki Urbanowskiej – tym razem już dla dorosłych – pt. „Róża bez kolców”. Wszystko w tej powieści uznawał za „stylowe, interesujące, jak odbicie swej epoki – i jest dla nas interesującym dokumentem. „Róża bez kolców nie zestarzała się – przeciwnie: nabrała nowych znaczeń, brzmi na nowo dobrze w naszej epoce. A to świadczy już o trwałości samego dzieła”.
Trzecim wielbicielem Gucia był także mały Aleksander Wat, który zaświadczył o swej miłości do tejże książki w „Dzienniku bez samogłosek”. Nie bez powodu ci mali chłopcy, którzy później wyrośli na wielkich ludzi pióra tak mocno pokochali „Gucia zaczarowanego”. Prus, Sienkiewicz czy Orzeszkowa wprowadzili do literatury bohatera dziecięcego, Urbanowska poszła dalej dając początek nowoczesnemu pisarstwu dla dzieci. Swoją drogą „Gucio zaczarowany” mimo, że powstał sto kilkadziesiąt lat temu wciąż ma w sobie posmak nowoczesności, świeżości spojrzenia i co tu dużo mówić, absolutnie niezwykłej – zwłaszcza jak na warunki XIX wieku – autorki, o której niesłusznie mawia się czasami, że była prowincjonalna.
Kaliska uczennica
Zofia Urbanowska urodziła się w majątku Kowalewek 15 maja 1849 roku jako jedyne dziecko zubożałego (ponoć wskutek niepodległościowych porywów) szlachcica Wincentego i Katarzyny, córki hrabiego Modelskiego z Laskówca pod Koninem. Urbanowskim, o których małżeństwie plotkuje się wszędzie jako o mezaliansie, nie wiodło się pod względem finansowym. Gdy Zosia ma sześć lat przenoszą się z Kowalewka do Laskówca, do domu rodziców Katarzyny.
Niedługo później przyszła pisarka rozpoczyna naukę w szkole żeńskiej w Kaliszu (Instytut Rządowy). O jej pobycie w mieście nad Prosną nie wiemy niestety wiele. Na pewno po jej ukończeniu (czyli po około dwóch lub trzech latach) Zosię przeniesiono do poznańskiej szkoły sióstr urszulanek. Pewne jest także to, że w trakcie kaliskiej edukacji nasza bohaterka poznała osobiście św. Józefa Kaliskiego i usłyszała historie o niezliczonych cudach, jakie wypraszał dla wiernych modlących się w kaliskiej kolegiacie. Zresztą spotkanie ze św. Józefem musiało zapisać się bardzo wyraźnie w jej sercu i umyśle, bo kiedy już całe dziesięciolecia później, jej matka zapadnie poważnie na zdrowiu, trzydziestokilkuletnia Zofia wyruszy na indywidualną, pieszą pielgrzymkę w jej intencji do św. Józefa. Całą drogę z Konina i z powrotem pokona na własnych nogach.
Józef wyciąga pomocną dłoń
Kiedy Zosia kończy szkołę średnią sytuacja finansowa jej rodziny jest tak zła, że dziewczyna musi iść do pracy, by wspomagać Katarzynę i Wincentego. A pracę, jak na tamte czasy i miejsce, dostaje prestiżową. Józef Sikorski, szef „Gazety Polskiej” z redakcją w Warszawie i szkolny przyjaciel jej ojca, proponuje dziewczynie pracę w charakterze dziennikarki. Zofia liczy sobie wówczas zaledwie 19 lat i staje się autorką cyklu „Korespondencje znad Warty”. Młoda Urbanowska jest prześliczna, jednak ponieważ nie ma posagu, nie ma szans na zamążpójście. Gdy Zofia ma 22 lata Józef Sikorski, skądinąd również znany muzykolog, krytyk i działacz kulturalny, proponuje jej stanowisko korektorki w swojej nowej warszawskiej drukarni. Nasza bohaterka przyjmuje ją z wdzięcznością i opuszcza Konin na blisko 40 lat. Będzie tu oczywiście przyjeżdżać na wakacje i święta, ale jako gość.
Czas miał pokazać, że pomocny gest Sikorskiego w stosunku do młodziutkiej córki ledwie wiążącego koniec z końcem przyjaciela, okazał się nie tylko realnym wsparciem finansowym jego rodziny na długie lata, ale również przypieczętował zawodowe przeznaczenie Zofii. Już w 1874 roku zatrudniona jako korektorka Urbanowska, publikuje na łamach „Gazety Polskiej” swą pierwszą powieść w odcinkach zatytułowaną „Znakomitość”. W 1883 roku ukazuje się – już w formie książkowej - „Cudzoziemiec”, a w roku 1884 pomnikowy dziś „Gucio zaczarowany”. W 1885 roku Zofia otrzymuje pierwszą nagrodę za powieść dla dorastających dziewcząt pt. „Księżniczka”. Później ukażą się jeszcze „Wszechmocni”, „Atlanta”, „Róża bez kolców” i „Złoty pierścień”. W 1903 roku pisarka otrzyma Odznaczenie Diplome de Medaille D’Or na międzynarodowej wystawie literacko-artystycznej w Lorient we Francji. Odznaczenie to nazywane jest potocznie Cywilną Legią Honorową. Natomiast w roku 1916 Urbanowska zostanie uhonorowana najwyższym ówczesnym wyróżnieniem za pisarstwo, czyli Wawrzynem Polskiej Akademii Literatury.
Teoria mobbingu
Kilka lat temu w mediach zaczęły pojawiać się teksty, w świetle których Józef Sikorski nie tyle stworzył Zofii warunki do zaistnienia jako pisarki, czym podciął jej skrzydła i nie pozwolił wznieść się tak wysoko, jak w rzeczywistości byłaby w stanie. Autorzy powyższych tez twierdzą, że talent pisarski Urbanowskiej był tak znaczący, iż bez problemu postawiłby ją w pierwszej lidze polskich pisarzy tamtych czasów, gdyby Zofia wyrwałaby się spod skrzydeł Sikorskiego.
Swego czasu, razem z Urbanowską, pracował w „Gazecie Polskiej” początkujący Henryk Sienkiewicz. Sikorski rzekomo stosował wobec niego (ale także wobec innych pracowników) coś co dziś nazywamy mobbingiem, w związku z czym osoby przez niego nękane przestawały w siebie wierzyć, rozwijać się zawodowo i ich potencjał obumierał. Sienkiewicz, który nie mógł tego znieść, postanowił porzucić pracę w „Gazecie” i poszukać szczęścia gdzieś indziej. Był to ponoć ryzykowny krok, ale jak dziś wiemy, w jego przypadku wszystko skończyło się bardzo pomyślnie. Twórca „Trylogii” miał namawiać także Zofię do porzucenia pracy u Sikorskiego, ale ta absolutnie nie chciała na to przystać. Dlaczego? Może z wdzięczności? A może jej akurat nie było u Sikorskiego źle? Choć dziś wielkiego talentu Urbanowskiej i jej zasług dla polskiej literatury nikt nie kwestionuje, to pisarka wciąż niestety pozostaje w cieniu. Pewnie dlatego, że ciągle brak kogoś, kto skutecznie przeprowadziłby ją na słoneczną stronę. ■
Aleksandra Polewska - Wianecka
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!