Jestem kobieta pracująca
„Jestem kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boję” - ten tekst Ireny Kwiatkowskiej z serialu „Czterdziestolatek” znała cała Polska. Podziwiano jej kreacje aktorskie, ale ona nie lubiła siebie oglądać na ekranie i pełna była sprzeczności. W ostatnich latach życia obok jej łóżka zawsze można było znaleźć obraz Jezusa Miłosiernego, różańce i francuską parasolkę.
Irena Kwiatkowska na scenie rozśmieszała widzów do łez, ale jak wspominałam przed chwilą, ci którzy ją znali bliżej mówili, że pełna była sprzeczności - „manewrowała między domem a pracą, luksusem a skromnością, skupieniem a przygnębieniem”. Z kolei w wywiadach była „oszczędna, tajemnicza i skłonna do konfabulacji”. Podkreślił to wszystko Marcin Wilk w biografii aktorki „Kwiatkowska. Żarty się skończyły”, który jako pierwszy dotarł do nie publikowanych dotąd jej pamiętników, dokumentów, listów i fotografii. Rozmawiał z osobami, które panią Irenę znały najlepiej, czyli z bratanicą Krystyną i wieloletnią gosposią Zofią. Na okładkę książki trafił taki, a nie inny tytuł, bo pani Irena żarty zostawiała na scenie.
Pół nocy nie przespałam
Nie wiadomo jak poznali się Marianna i Kryspian Stanisław Kwiatkowscy, rodzice Ireny. On był zecerem, ona zajmowała się domem. Mieszkali w Warszawie najpierw przy ul. Chłodnej, a potem ul. Grzybowskiej 29 w czteropiętrowej kamienicy. Na ul. Chłodnej na świat przyszły dwie starsze siostry Ireny - Franciszka Martyna i Jadwiga Teresa. Na Grzybowskiej urodził się pierwszy syn państwa Kwiatkowskich Jan Jerzy. Czwarte dziecko – córka Irena przyszła na świat 17 stycznia 1912 roku. Dwa miesiące później została ochrzczona w parafii Wszystkich Świętych w Warszawie. W pamięci aktorki pozostało to, że jej dom zawsze był pełen książek kupowanych przez ojca, który nie lubił ich pożyczać „Biały kruk, biały kruk! - krzyczała mama Kwiatkowskiej. - A ja nie mam na buty dla dzieci na jesień” („Kwiatkowska. Żarty się skończyły”).
Pani Irena tak wspominała swoje pierwsze występy jako dziecko: „Żeby opowiedzieć o początkach mojej przygody aktorskiej, muszę cofnąć się nieomal do zamierzchłych czasów, gdy chodziłam jeszcze do ochronki, teraz mówi się do przedszkola, bo tam właśnie rozpoczęła się moja kariera artystyczna. Niefortunnie, muszę przyznać... Kiedy robiliśmy przedstawienie jasełkowe, gdzie był Aniołek i Diabełek, ja - traktując rzecz bardzo poważnie - marzyłam, by zagrać Aniołka. Niestety grałam Diabełka... Pół nocy nie przespałam ze zmartwienia” („Kwiatkowska. Żarty się skończyły”). Natomiast Romanowi Dziewońskiemu opowiadała, że zapamiętała zapachy ulicy i z domu.
Nie chciała sławy
Irena Kwiatkowska nie chciała sławy. Przyrzekła sobie, że jeśli nie zostanie artystką, to pójdzie do klasztoru. Początek jej drogi to studia na Wydziale Aktorskim Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej pod kierunkiem m.in. Aleksandra Zelwerowicza, które ukończyła w 1935 roku. Zadebiutowała w teatrze Cyrulik Warszawski, potem grała w teatrach Powszechnym w Warszawie, Nowym w Poznaniu i Polskim w Katowicach. Ostatni jej występ publiczny to Teatr Słowackiego w Krakowie w 2008 roku, czyli miała wtedy 96 lat. Potem zagrała jeszcze w jednym z odcinków serialu „Niania”, udzieliła też głosu do „Zabij to i wyjedź z tego miasta” - pełnometrażowego filmu animowanego. W ciągu tych lat na scenie stała się legendą polskiego radia i telewizji, mistrzynią w teatrze i na estradzie. Występowała także w Kabaretach - Siedmiu Kotów, Dudek i Starszych Panów. W ramach Teatrzyku Zielona Gęś specjalnie dla Kwiatkowskiej Konstanty Ildefons Gałczyński stworzył postać Hermenegildy Kociubińsk-iej, poetki hermetyczno-sympatycznej. W Polskim Radiu m.in. wzięła udział w nagraniu wielu audycji dla dzieci.
Pani Irena znana była z pracowitości, punktualności i perfekcjonizmu, dlatego czas na jej propozycje zmian w scenariuszach wliczano nawet do czasu produkcyjnego. W pracy z nią trzeba było przestrzegać kilku bezwzględnych zasad. „Witać się zdecydowanym uściskiem dłoni (aktorka ceni mocne charaktery), nie spóźniać się (szacunek do cudzego czasu to podstawa), no i najważniejsze - być solidnym, rzetelnym i mieć maksymalną wiedzę o tym, co się robi. Dziś rzeklibyśmy - najważniejszy jest profesjonalizm. - Jak nie wie, to po co przychodzi?! – prycha pod nosem w stronę dziennikarza, który chce coś o niej napisać. - Niech doczyta. Pod koniec jej życia raz po raz pojawiają się tacy, którzy chcieliby wyrwać jakieś informacje. Dopuszcza nielicznych. - Ten jest mądry! - wskaże kiedyś, przeglądając kolorowe czasopismo, na kogoś, kto mówi, że Kwiatkowska nic w wywiadach nie powie i wszystko weźmie do grobu. Rozmawiając z prasą, aktorka często zmienia słowa, koloryzuje, myli tropy i dodaje zmyślone puenty. Naprawdę szczera - tak jak w pisanym przez lata pamiętniku - bywa rzadko” - pisze dziennikarz i publicysta Marcin Wilk.
Pana Boga o nic nie proszę
Aktorka brała udział w Powstaniu Warszawskim jako łączniczka AK, a potem została ewakuowana jak wielu z tego miasta. Udało jej się przedostać do Krakowa, ale tu zatrzymali ją Niemcy, bo nie miała właściwych dokumentów. Wspominając to wydarzenie Kwiatkowska mówiła, że wtedy dużo modliła się i w takich chwilach człowiek wie, że nic nie znaczy. Jak pisze Marcin Wilk, pociąg, w którym była miał dojechać do obozu w Oświęcimiu, jednak po drodze zdarzył się cud. Skierowano go na boczny tor i wszystkich wypuszczono. Może dlatego później mówiła: „Ja Pana Boga o nic nie proszę, ja zawsze Mu dziękuję”. A kiedy wyjeżdżała na tournée zależało jej na windzie i by w pobliżu był kościół. „Nie szukałam nigdy zapłaty za coś, co zrobiłam. To nie dla zapłaty było robione, to był mój obowiązek, nakaz. Nie ja wybierałam, ale Pan Bóg stawiał przede mną pewne zadania – mówiła” - podkreśla autor jej biografii.
W listopadzie 1948 roku Irena Kwiatkowska wyszła za mąż za spikera radiowego Bolesława Kielskiego, który dla niej rozwiódł się ze swoją żoną. Łączyła ich wspólna pasja do jazzu i podróży. Związani byli ze sobą aż do śmierci Kielskiego, czyli 45 lat. Nie mieli dzieci, swoje uczucia pani Irena przelała na bratanicę Krystynę. Opiekowała się chorym mężem, ale ważna też dla niej była praca. Gdy nie mogła zostawić chorego próby odbywały się w ich mieszkaniu. W opiece nad mężem pomagali jej kamilianie, w których regułę wpisana jest służba chorym. „Zresztą Kwiatkowska uważała, że najważniejsze co można dać choremu, to właśnie modlitwa i trwanie przy nim” („Kwiatkowska. Żarty się skończyły”). Osiem lat po śmierci Kielskiego w 2002 roku aktorka przeprowadziła się, mieszkanie pomogła jej załatwić bratanica. Ciocia Irena postawiła warunki - mieszkanie musi być na pierwszym piętrze budynku z windą, wielkość takie jak stare, a niedaleko powinien być kościół.
Optymizm, religijność i pokora
Ze względu na pogłębiającą się chorobę od 2008 roku Irena Kwiatkowska mieszkała w Domu Aktora w Skolimowie. Poza spokojem i porządkiem aktorce odpowiadało to, że domem opiekują się obliczanki, czyli siostry ze Zgromadzenia Sióstr Wspomożycielek Najświętszego Oblicza. Tam każdego ranka pierwsze co robiła to wkładała perukę, wstydziła się łysiny. Ważnym elementem jej garderoby od wielu lat był beret z jedwabiu, który stał jej znakiem rozpoznawczym. Nie potrafiła się przyzwyczaić, że teraz nie musi być we wszystkim samodzielna. Jak podkreślił autor jej biografii, „najważniejsza okazuje się dla niej religia. Zarówno w Warszawie, jak i w Skolimowie zdarzało jej się być na Mszę trzy razy w ciągu dnia. Słuchała ciągle Radia Maryja (częstotliwość ma znaczoną plasterkiem). Poza tym modliła się po cichu najprostszymi słowami „Zdrowaś Maryjo”, „Ojcze nasz”. Pana Boga przepraszała najczęściej za to, że jest tylko człowiekiem. I że, ewentualnie, zrobiła komuś przykrość, nie zdając sobie sprawy”.
W Domu Aktora obok jej łóżka zawsze można było znaleźć obraz Jezusa Miłosiernego, wiele różańców otrzymanych od księży i sióstr oraz francuską parasolkę, którą dostała w prezencie od męża. Chomikowała też orzechy i czekoladki, chociaż lekarze zabraniali jej je jeść. Nadal miała doskonałą formę, perfekcyjnie czytała teksty. W wieku prawie 100 lat w jednym z wywiadów dla „Naszego Dziennika” na pytanie, skąd ma na wszystko siły, odpowiedziała: receptą na sceniczną młodość są optymizm, religijność i pokora. Zmarła 3 marca 2011 roku na sepsę, pochowano ją 11 dni później na warszawskich Powązkach obok męża. ■
Tekst Renata Jurowicz
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!