Jestem dziadek samochwała i najmilszy smok
Jest taki temat, który już dawno krążył gdzieś w powietrzu. Dzisiaj na Mazurach w kominku napalone, pies śpi, a dziewczyny postanowiły się nudzić, czyli nic tylko pisać o trudnych sprawach. A o czym?
Jestem na końcu świata z wnuczkami - Mirą i Franką. I to są te wspomniane dziewczyny. Potrzebują niewątpliwie Dziadka. I tu dochodzimy do głównego tematu. Od 14 lat jestem dziadkiem. Mam obecnie 10 wnucząt. Pierwszych pięciu było chłopców. To ma duże znaczenie. Ale potem, w ciągu jednego roku, były trzy dziewczynki. To też ma znaczenie.
No właśnie. Ale niby jakie? W zasadzie wszyscy ludzie, których informuję o swoim dziaderstwie (słownik poprawia na „dzinaderstwie”. A co to niby?) czują się w obowiązku pogratulować, ucieszyć się - i to jest oczywiście bardzo miłe, ale także powiedzieć „o jak musi być u państwa wesoło”, „o jaka to radość” - i to też jest miłe, tylko, że akurat niezbyt prawdziwe. Powstaje pytanie - czy po to ma się dzieci, wnuki, prawnuki - co tam kto chce, żeby było przyjemnie? To z pewnością zależy od tego, jak definiujemy sobie przyjemności. Jeśli przyjemność ma oznaczać, że jest miło, spokojnie i relaksacyjne - to od razu wam powiem - dajcie sobie po prostu spokój z dziećmi, to nie będziecie mieć też wnucząt. Jest wówczas szansa, że będzie przyjemnie. Bo przecież nikt obecnie nie bierze pod uwagę takich spraw jak „opieka na starość”. I wcale nie chodzi o to, że mamy tak wspaniały system domów opieki dla staruszków. Bo nie mamy. Ale nie o to chodzi, rzecz w tym, że my wszyscy i wy wszyscy, nie mamy w ogóle zamiaru być starzy i tyle. No więc nie będziemy wymagali żadnej opieki. Czyli nie ma takiego argumentu, że te nasze kochane wnuczki to nam bedą jakąś tam opiekę zapewniać. A po co? My nie będziemy potrzebowali opieki!
Moim zdaniem z tymi wnuczkami nie chodzi z całą pewnością o żadne przyjemności typu wesoło i zabawnie - bo nie jest! Czasem może i jest, ale czasem to nawet w zatłoczonym autobusie bywa zabawnie. Nie chodzi też o żadne opieki, bo po prostu normalni ludzie, w dzisiejszych czasach przynajmniej, o żadnych tam opiekach nie myślą.
To była ta łatwa część felietonu - o to nie chodzi i to jest zupełnie jasne. Trzeba by jednak powiedzieć, o co w takim razie chodzi. I to jest bardzo trudny problem, bo powinienem zgadnąć o co chodzi innym ludziom! Bo to przecież inni się cieszą jak im mówię o swoich wnukach. Oczywiście - jest prawdopobnie, że ci ludzie oszukują. Sami nie znoszą co prawda małych dzieci, ale podejrzewają, że ja to lubię, więc niech sobie starszy pan ma. Sądzę, że tak jednak wcale nie jest. Wydaje mi się, że jako bardzo stary psychiatra i obserwator ludzi dostrzegłbym, gdyby to były zachwyty nieszczere. Moim zdaniem ludzie, którzy gratulują szczerze odczuwają jakiś rodzaj radości, a może także i zazdrości (?) tyle tylko, że w większości wypadków w ogóle nie wiedzą dlaczego. To znaczy gratulujący wydają się uważać, że opieka nad wnukami daje przyjemność typu relaks, spokojna radość, brak napięcia itd. A tak nie jest, co jest dosyć oczywiste.
Bycie dziadkiem jest oczywiście także źródłem przyjemności, ale nie jest to przyjemność relaksacyjna. Bo w ogóle nie wiem, na czym polega bycie babcią, ale jestem w zasadzie więcej niż pewien, że bycie babcią ma niewiele wspólnego z byciem dziadkiem. Wystarczy się zastanowić nad hierarchią świata starszych kobiet i mężczyzn - to z pewnością odrębne światy.
Wracając do tego, że nie jest to przyjemność relaksacyjna. Wczoraj na przykład siedzieliśmy w „dżakuzji” (bo gdzieś trzeba, a tam akurat było ciepło) i opowiadałem jakąś historię, bajkę. Oczywiście, że bezpośrednim celem tej historii było to, żeby dwie wnuczki się nie kłóciły, nie chlapały na babcię i takie tam proste rzeczy. Ale to jest żadna przyjemność. To tylko sposób na życie. Człowiek stary to zna sposoby. Przyjemność polega na tym, że one bardzo słuchają. Przejmują się. Czasem zakrywają sobie uszy rękami (tak, wiem, może się do uszu nalać woda - to jest sprawa dla babci, nie dla mnie), bo jest strasznie, a czasem im opadają szczęki (oczywiście żuchwy - ale tylko lekarze odróżniają żuchwy i szczęki), a czasem po prostu są całe zasłuchane, tak jak już nigdy, nigdy nie będą, bo tylko teraz mają 4 i 5 lat.
To też zresztą dość zewnętrzna sprawa, że w świecie, w którym nikt cię nie słucha, znajdujesz istoty, które jednak są gotowe słuchać twojej opowieści. To ważne też, ale może nie najważniejsze.
W tym momencie proszę wrażliwych czytelników o zatkanie uszu i nieczytanie dalszej części, co zrobić czasem trzeba. Może najważniejsze jest to, że ja przekazują im, moim wnuczkom, wizję świata, taką jaką mam, jakiej się dopracowałem, i choć ich wizja będzie z całą pewnością inna, to w ogóle nie ma o czym mówić, ale jednak znajdą się tam cegiełki pochodzące ode mnie. A część z nich ja wziąłem od swojego dziadka. I to właśnie, gdybyście nie wiedzieli, jest tradycja - że jakby nam oni ukradli furę, to muszą nam oddać samolot! Taka tradycja, czyli ekstradycja. I to jest bardzo głęboka przyjemność i na przykład dla mnie to oznacza, że warto poświęcić bardzo wiele. A dla kogoś innego może tak nie być. Ale z pewnością, nie chodzi tu o to, żeby w domu było wesoło.
Jak ktoś chce mieć wesoło to może papuga mówiąca po hiszpańsku albo co. A skąd tytuł tego felietonu? Kiedy byłem małym dzieckiem pokazywali w telewizji, zapewne w „Zwierzyńcu”, film o smoku diplodoku, który nazywał się Smokofilomidanek. Był co prawda strasznym samochwałą, ale też najmilszym smokiem. No cóż - każdy sobie może pomarzyć.
Tekst Łukasz Święcicki
ZDJĘCIE: FB AUTORA
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!