TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 09 Października 2025, 00:54
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jego znakiem było miłosierdzie

Jego znakiem było miłosierdzie

Pier Giorgio Frassati zmarł w wieku 24 lat i dopiero jego pogrzeb pokazał, kim był naprawdę. Czego o nim nie wiedziała nawet najbliższa rodzina?

Frassati został właśnie kanonizowany przez Leona XIV na Placu św. Piotra wraz z Carlem Acutisem, który nazwał Eucharystię autostradą do nieba. Historia Piera jest zaskakująca, kiedy wszyscy myśleli, że dopadła go zwykła grypa, on umierał. „Jego silne, zdrowe ciało zmogła choroba dziecięca. Poliomyelitis to choroba zaraźliwa, ale dziwnym trafem nie dotknęła nikogo z tych, z którymi się do końca stykał. Jego ostatnie dni były udręką fizyczną i duchową, mimo że głęboka pokora, stałe unicestwianie samego siebie, nie pozwalały mu reagować na obojętność otoczenia. Nikt się nim nie zajmował. Ja także, choć mgliście przeczuwałam nieszczęście. 'Pier Giorgio ma torsje i gorączkę', mówiłam naszej matce (...). Ale mama, przejęta chorobą babci i nieodwołalną już separacją, nie zwracała uwagi na moje nalegania” - wspominała tamte dni Luciana, czyli o rok młodsza od niego siostra. To dzięki niej rodzina Frassatich związana została z Polską - w 1925 r. wyszła za mąż dyplomatę Jana Gawrońskiego. Wspomnień najbliższych - Piera Giorgia można posłuchać oglądając filmy dokumentalne albo jak kto woli przeczytać w książkach, szczególnie wspomnianej Luciany. Wśród nich jest ta, z której pochodzi zacytowane przed chwilą słowa, zatytułowana „Pier Giorgio Frassati. Człowiek ośmiu błogosławieństw”. Tak mówił o nim Jan Paweł II.

Buciki i pończochy

Pier Giorgio przyszedł na świat w Turynie w Wielką Sobotę, 6 kwietnia 1901 r. o godz. 18.30. Urodził się w rodzinie Adelaide Ametis - malarki i Alfreda Frassatiego - właściciela gazety La Stampa i dyplomaty. Dodo, tak nazywano go w dzieciństwie, już jako dziecko reagował gwałtownie, kiedy chodziło o kogoś słabego i potrzebującego pomocy. „Kiedyś do drzwi zapukała biedna kobieta z bosym dzieckiem na ręku. Dodo szybko ściągnął buciki i pończochy i dał je kobiecie, po czym, zanim ktokolwiek zdążył nadejść i sprzeciwić się, prędko zamknął drzwi” - napisała Luciana.

Życie rodziny Frassatich toczyło się między mieszkaniem w Turynie a willą rodzinną w Pollone, oddaloną 70 km od Turynu i położoną u stóp Alp. W dzieciństwie Dodo i Luciana uczeni byli bezdyskusyjnego posłuszeństwa dorosłym, odporności i do tego wpajano im rygorystyczną dyscyplinę.

Nie powinniśmy wegetować

Pier Giorgio uczył się pilnie, jednak nauka nie szła mu łatwo. Jego ojciec miał nadzieję, że w przyszłości przejmie po nim gazetę, rodzinną firmę, jednak syn w 1918 r. zaczął studiować inżynierię górniczą na Królewskiej Politechnice w Turynie. Wybrał taki kierunek, bo chciał ewangelizować młodzież i robotników, przekazać im to, co było dla niego najważniejsze: wiarę w Boga. „Życie bez wiary, bez dziedzictwa, którego się broni, bez podtrzymywania prawdy w nieustannej walce, to jest nie życie, lecz wegetacja. My nigdy nie powinniśmy wegetować, lecz żyć!” - mówił.

Szczególnie ważny dla niego był fragment z Ewangelii wg św. Mateusza z Kazaniem na Górze, a spośród encyklik najwyżej cenił Rerum novarum Leona XIII. Codziennie przyjmował Komunię św, chociaż w tamtych czasach nie było to takie oczywiste. Bardzo często przychodził na nocną adorację, a kiedy był w górach, szedł tam nawet z nartami. Pier Giorgio był też aktywny m.in. w Towarzystwie Adoracji Najświętszego Sakramentu, Kole Różańcowym, Akcji Katolickiej, Uniwersyteckiej Federacji Katolików Włoskich, Konferencji św. Wincentego a Paulo. Wstąpił również do III Zakonu św. Dominika przyjmując imię Girolamo. Włączył się również w działalność społeczną i polityczną. Potrafił przeciwstawić się zarówno komunistom, jak i faszystom.

Mało nas, ale dobrych jak makaron

Frassati kochał górskie wspinaczki oraz jazdę konną i na rowerze. Zachowało się nawet zdjęcie: Pier Giorgio stoi na szczycie i pali fajkę. Nic więc dziwnego, że został członkiem Włoskiego Klubu Alpinistycznego. Sam podkreślał: „Z każdym dniem bardziej rozkochany jestem w górach, gdyby studia mi na to pozwalały, chciałbym spędzać całe dni na szczytach i kontemplować w tym czystym powietrzu wielkość Stwórcy”.

To na włoskiej równinie Pian Della Mussa podczas studiów założył z przyjacielem Towarzystwo Ciemnych Typów (Societa dei Tipi Loschi). „Mało nas, ale dobrych jak makaron” - tak brzmiała ich dewiza. Jak wspominała Luciana, „pod wątłą strukturą Towarzystwa i jego żartobliwym statutem kryły się wyższe cele (…) było to prawdziwe stowarzyszenie modlitwy”. „Ciemne Typy” jeździły razem w góry, pomagały biednym, wspierały się nawzajem. Pier Giorgio uważał, że przyjaźń, podobnie jak wiara, jest silnie związana z radością.

W ruderach

„Żywię szczególną predylekcję do apostolstwa miłosierdzia” - podkreślił Pier Giorgio. Znakiem rozpoznawczym jego życia stało się miłosierdzie. Pomimo wielu zajęć regularnie chodził do domów potrzebujących, zapisywał ich potrzeby, a potem pomagał. Nigdy nie odczuwał obawy przed wejściem do najbardziej zaniedbanych ruder, by pomagać potrzebującym i chorym. „Prof. Micheli twierdzi, że Pier Giorgio właśnie w jednym z tych domów znalazł śmierć, tam bowiem nabawił się tej okrutnej choroby; ale zanim to nastąpiło, przez wiele dni przesiadywał przy cierpiących i wycieńczonych gorączką ludziach, głaskał rozczochrane główki obdartych dzieci, nie troszcząc się o nic innego, jak tylko o to, by im pomóc. Miał dla tych biednych pełne miłości spojrzenie Chrystusa i starł się pociągnąć za sobą innych młodych ludzi” (Luciana Frassati). Rodzina nie miała pojęcia, że tak bardzo zaangażował się w pomoc ubogim.

Luciana wspominała, że kiedy w czerwcu 1925 r. zdjął marynarkę, spostrzegła jego wychudłe plecy. Ich stan przypisała jednak wyczerpaniu egzaminami, a była to oznaka choroby i cierpienia. On sam napisał: „Cierpienia ludzkie dotykają nas, ale jeśli patrzymy na nie w świetle religii, więc i rezygnacji nie są dla nas szkodliwe, lecz zbawienne, bo oczyszczają duszę z drobnych, ale nieuniknionych plam, jakimi my, ludzie, z naszą niedoskonałą naturą, często się brukamy”.

Zastrzyki dla Conversa

W tym czasie rodzina Piera Giorgia zajęta była babcią, która umierała. Również on ostatnie kroki skierował do pobliskiego kościoła, żeby wezwać księdza do konającej. Zmarła w środę, 1 lipca 1925 r. „Pier Giorgio był do niej przywiązany, choć babcia od lat straciła pamięć, ciężko przeżył jej śmierć. Mimo to spadło na niego wiele niesprawiedliwych wyrzutów. 'To wprost nie do wiary, kiedy jesteś potrzebny, nigdy cię nie ma', powiedziała mu mama. (…) Nie wiedziała, że upadł trzy razy, idąc na modlitwę przy trumnie babci i z trudem dźwigał się na nogi, czepiając się ścian korytarza (...). Na wyrzuty nic nie odpowiedział, jak zawsze zniósł w milczeniu rozdrażnienie mamy i wrócił do pokoju” - podkreśliła Luciana Frassati. Chory Pier Giorgio nie uczestniczył w pogrzebie babci. Nikt z obecnych na cmentarzu w Pollone, nie wyobrażał sobie, że za trzy dni będą tam chować właśnie jego.

Po powrocie do domu lekarz przekazał im wiadomość, że jego stan jest ciężki. To „Był piątek i właśnie pora zwykłych odwiedzin u biednych. Pora, kiedy Turyn widział zawsze mego brata, przeważnie z jakimś towarzyszem, z różańcem w ręku, idącego spiesznie w stronę dzielnic najuboższych” - zapisała Luciana. Pomimo jej protestów na wpół sparaliżowaną ręką napisał wtedy na kartce polecenie dla kolegi: „To są zastrzyki dla Conversa, a kwit z lombardu jest Sappy, zapomniałem o nim, odnów go na mój rachunek”. Nawet umierający myślał o tych, którym obiecał pomóc.

Był święty

Następnego dnia rano wyspowiadał się i przyjął Komunię św. Kiedy umarł służąca Ester Pignatta, „którą on nauczył wierzyć”, napisała w kalendarzu w kuchni: „Godzina 7, niepowetowane nieszczęście. Biedny pan Pier Giorgio. Był święty i Bóg chciał go mieć przy sobie”. Luciana wspominała: „W domu pozostaliśmy wszyscy z uczuciem, że po raz pierwszy w życiu stoimy w obliczu czegoś nieodwołalnego, a jednocześnie zbyt wielkiego, żeby móc to pojąć: (…) wielka fala ludzi milczących, o twarzach stężałych albo zbrużdżonych łzami, zaczęła wchodzić na górę, przesuwać się przed nim, dotykać go z czcią jak relikwię - a wszystko to działo się na naszych oczach, nas, którzy przez tyle lat nie wiedzieliśmy o nim nic i dopiero teraz nieznani ludzie dawali nam wielką naukę”. 

Kiedy wynoszono z domu trumnę z jego ciałem, czekał na niego tłum ludzi wypełniający ulicę, poniesiono go pomiędzy klęczącymi na chodnikach. W 1932 r. rozpoczęto jego proces beatyfikacyjny i ostatnim jego etapem było otwarcie trumny. Świadków zaskoczył niezmieniony wygląd jego ciała. Jan Paweł II beatyfikował Frassatiego w 1990 r., teraz ogłoszono go świętym. Więcej w „P.G. Frassati. Człowiek ośmiu błogosławieństw”. 

Renata Jurowicz

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!