TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 07 Października 2025, 03:39
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Iluzja wolności i hormony

Iluzja wolności i hormony

Czy pęd do wolności i niezależności nie wpędził przypadkiem kobiet na całym świecie w pułapki, z którymi dziś sobie nie radzą? I kto miał lub ma w tym największy interes? Na czym może polegać prawdziwa wolność kobiety?

Końcówka XIX wieku przyniosła pierwsze zmiany, jeśli chodzi o prawa wyborcze dla kobiet. Jako pierwsze otrzymały je mieszkanki Nowej Zelandii, a chwilę później także Australii, Danii, Norwegii czy na Islandii. Jednym z kolejnych krajów była m.in. Polska w 1918 roku, a dopiero dwa lata po nas - Stany Zjednoczone Ameryki. Po II wojnie światowej prawa wyborcze wywalczyły sobie kobiety m.in. we Francji, Italii, Wietnamie czy Wenezueli. Aż do XXI wieku musiały na to czekać mieszkanki krajów muzułmańskich m.in. Arabii Saudyjskiej. 

Pigułka szczęścia?
W latach 40. XX wieku badacze odkryli, że zastrzyki z progesteronu hamują uwalnianie komórek jajowych z bazy jajnikowej. Jednak syntetyczny progesteron był drogi, a robienie zastrzyków nie było kuszącą metodą zapobiegania poczęciom. W 1950 roku, pod wpływem Margaret Sanger, założycielki Planned Parenthood (tak, tak tej kliniki w USA rozumiejącej planowanie rodziny zupełnie inaczej niż przewidział to Bóg), Gregory Goodwin Pincus rozpoczął badania nad stworzeniem doustnych środków antykoncepcyjnych. Pincus dobrał utalentowanych ludzi (pracowali z nim dr Min-Chuh Chang, ginekolog John Rock, dr Edris Rice-Wray, dr Celso-Ramon Garcia) i udało mu się. W 1952 roku został zsyntetyzowany norethynodrel (noretyndron). Firma Coltona G.D Searle and Company nie planowała tworzenia środka antykoncepcyjnego. To Pincus postanowił użyć norethynodrelu do badań i uzyskał lepsze wyniki niż z progesteronem. Jak podaje Wikipedia: „Kolejnym etapem było dodanie niewielkiej ilości mestranolu. Uzyskana pigułka pod nazwą Enovid była gotowa do testów klinicznych w 1955 roku. W 1960 roku uzyskała dopuszczenie Agencji Żywności i Leków i po raz pierwszy pojawiła się w aptekach. W Polsce pigułka została wprowadzona do sprzedaży w 1966 roku”.  Tak rozpoczęła się na świecie wielka rewolucja seksualna, w której to kobiety miały decydować, kiedy i z kim będą miały dziecko oraz czy będą szły z mężczyzną do łóżka w celach prokreacyjnych, czy dla przyjemności. Od tamtej pory, aż do dzisiaj rynek środków antykoncepcyjnych się rozwija.
Kobiety zwariowały na punkcie hormonalnej antykoncepcji. Upatrywały w niej materializację własnej wolności i prawa do decydowania. Lekarze natomiast zaczęli przepisywać cudowne pigułki nie tylko w celu kontroli urodzeń, ale także jako „lek” na różne kobiece dolegliwości, choroby i zaburzenia związane z gospodarką hormonalną. U progu XXI wieku niemal obowiązkiem było brać hormonalną antykoncepcję. Kościół jasno wypowiadający się o szkodliwości środków antykoncepcyjnych, nazywany był ciemnogrodem, a kapłani i papieże oskarżani o mizoginię (nienawiść do kobiet). Czyżby kobiety zapomniały, kto wynalazł tabletki hormonalne? Byli to także mężczyźni! Doszło do kuriozalnej sytuacji, w której kobieta, która jest płodna od 24-48 godzin w ciągu miesiąca zaledwie kilkadziesiąt lat, musi codziennie przez 30 dni przyjmować tabletki, by nie zajść w ciążę, natomiast mężczyzna, który jest płodny każdego miesiąca przez 30 dni niemal do końca życia - nie musi robić nic. Czy tak naprawdę wygląda wolność kobiety, która wciąż jest obarczona pełną odpowiedzialnością za współżycie (wspólne pożycie z mężczyzną) i ewentualnie poczęcie?

Konsekwencje
20 lat temu, kiedy byłam nastolatką, kobiece czasopisma reklamowały tabletki antykoncepcyjne, a ich krytyka była uznawana za zacofanie i brak świadomości. Bardzo się cieszę, że współcześnie sytuacja się zmienia. Od dawna wiemy już nie tylko, jakie skutki uboczne ma hormonalna antykoncepcja, ale także badania pokazują, w jak destrukcyjny sposób zaburza ona naturalne zdrowie kobiety i zamiast pomagać, prowadzi do coraz poważniejszych zaburzeń oraz chorób. Bardzo się cieszę (obserwując różnych specjalistów i ich działalność w internecie, czy czytając ich książki), że tworzy się trend (niestety wciąż mało popularny w Polsce i kojarzony głównie z Kościołem katolickim - a więc bez urazy - niekoniecznie pozytywnie - mówię oczywiście o ogóle społeczeństwa). Tymczasem wspomniane specjalistki (dietetyczki, farmaceutki, lekarze) nie mają z Kościołem katolickim nic wspólnego. Niekiedy nawet deklarują się jako niewierzące. Niemniej promują powrót do zdrowia kobiety, jakie zaplanował Bóg; do naturalnej cykliczności i naturalnej równowagi hormonalnej. Zachęcają przy tym do obserwacji i poznawania własnego ciała (co wśród katolików nie jest przecież żadną nowością) i rezygnacji z wprowadzania hormonów do organizmu w formie farmaceutyków czy antykoncepcji. Sara Gottfried, ginokolożka i badaczka z Harvardu (USA) w książce „Sposób na hormony” zaleca na różnorodne zaburzenia hormonalne przede wszystkim odpowiednią dietę, zdrowe, nieprzetworzone i zbilansowane posiłki, umiarkowane formy aktywności fizycznej, sposoby na zarządzanie stresem i emocjami oraz zioła. Dopiero jako ostateczność zaleca stosowanie hormonów bioidentycznych (w celach zdrowotnych), a nie syntetycznych, które znajdują się w lekach z apteki. 
Skutki przyjmowania hormonalnej antykoncepcji to wynik wielu lat badań naukowych oraz doświadczeń. Nikt już nie mówi, że to katolickie przesądy, bo są to fakty. Nawet, jeśli kobieta mówi, że nie doświadczyła żadnych skutków ubocznych antykoncepcji, bo np. ma zdrowszą cerę i znikły jej torbiele na jajnikach - organizm nie da się oszukać - po odstawieniu tabletek problemy wrócą, a rozregulowanie hormonalne będzie ujawniało się w różnych dziedzinach życia... 
Cieszę się ogromnie, że osoby nie związane z Kościołem, mówią dziś głośno o tym, że tylko naturalne uregulowanie hormonów może przynieść kobiecie pełne zdrowie i rozwiązanie wielu problemów oraz wyleczenie wielu chorób jak np. Hashimoto, zespół policystycznych jajników czy insulinooporność. 

Ach, ten stres
Kolejne książki i publikacje, które ostatnio czytam potwierdzają, że większość kobiecych problemów hormonalnych wiąże się ze stresem i wcale nie jest to slogan. Chodzi bowiem nie tylko o problemy w pracy czy korki, ale różne sytuacje, czasami ciągnące się latami, które wywierają piętno na kobiecym ciele i psychice. Mogą to być trudne relacje z rodzicami, toksyczne relacje z partnerem lub rodzeństwem, praca pod presją lub zmianowa, zabiegi i operacje, przeprowadzki, łączenie wychowywania dzieci z pracą zawodową, bezrobocie, ale także brak ruchu, toksyny środowiskowe, nieodpowiednie odżywianie prowadzące do niedożywienia lub wprost przeciwnie - otyłości. Czasami kobiety zmagają się z chronicznym zmęczeniem, zaburzeniami nastroju, problemami skórnymi czy niepłodnością i słyszą wtedy od lekarza: „Taka pani uroda”. To nieprawda! Przez wieki utrwalił się stereotyp, że dla kobiety charakterystyczne są zmienne nastroje czy płaczliwość. Kobieta, która ma uregulowane hormony, jest pełna energii w każdym wieku, ma stabilny nastrój i nie wie, co to PMS (zespół napięcia przedmiesiączkowego).
*** 
Czy nie jest czasem tak, że winną tego stresu jest walka kobiet o to, by za wszelką cenę dorównać mężczyznom? Zamiast wyznaczać własne standardy np w pracy przez wieki kobiety ścigają się z mężczyznami, a nie ma to większego sensu, bo każdy z nas ma coś wyjątkowego do zaproponowania. Każdy z nas zasługuje na najwyższy szacunek i uznanie własnych potrzeb. ■

Anika Nawrocka

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!