TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 22 Listopada 2025, 08:18
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Historia bez precedensu

Historia bez precedensu

„Radykalni” – kultowa książka przełomu wieków autorstwa Marcina Jakimowicza, właśnie została wznowiona. - Ona nie tylko nie straciła na aktualności – mówi autor. - Z perspektywy czasu historia jej bohaterów zadziwia jeszcze bardziej niż ćwierć wieku temu.

Pod koniec lat 90., Twoja książka „Radykalni” była niczym trzęsienie ziemi. Bezprecedensowa pod każdym względem. Mimo tego, że miała bardzo wysoki nakład, kserowano ją, bo egzemplarzy i tak było za mało…

Nie tyle książka była bezprecedensowa, co opisane w niej historie. Kilkoro polskich muzyków z absolutnie topowych wówczas zespołów muzycznych – rockowych, metalowych i punkowych – nawróciło się niemal w tym samym czasie. Nie chodziło nawet o to, że wcześniej byli poza Kościołem, bo to byli zdeklarowani, zatwardziali antyklerykałowie. Mówimy m.in. o Tomku Budzyńskim, liderze kultowej Armii i Siekiery, Piotrze Żyżelewiczu, grającym m.in. z Voo Voo, Darku Malejonku znanym wówczas z takich formacji jak Houk czy Moskwa. Więc naprawdę nie mówimy o grzecznych chłopcach. Pili, imprezowali, żyli życiem undegroundowych gwiazd. Dowiedziałem się o tych nawróceniach z takiego offowego wówczas czasopisma „Korek”. Był w nim wywiad z Tomkiem Budzyńskim, który o tym wszystkim opowiadał. Budzyński był mi bardzo bliski, koncert jego Armii w katowickim Spodku to był pierwszy mój prawdziwy koncert na jakim byłem. Jego świadectwo z „Korka” mną wstrząsnęło. Pomyślałem sobie wtedy, że ktoś powinien o tym napisać coś większego, poważniejszego. Może nawet książkę. Pracowałem wówczas w wydawnictwie „Księgarnia św. Jacka” w Katowicach, opowiedziałem o swoim pomyśle. A ponieważ nie było nikogo, kto chciałby się podjąć wyzwania, uznałem, że zrobię to sam. Nie miałem pojęcia o pisaniu, ale byłem przekonany, że takiego tematu nie można nie utrwalić, nie nagłośnić. Nigdy nie zapomnę takiej sceny. Siedziałem za biurkiem w pracy, właśnie podjąłem decyzję, że biorę się za ten temat i wtedy otwierają się drzwi mojego biura, wchodzi zaprzyjaźniony ksiądz i mówi: Marcin, muszę ci coś opowiedzieć! I zaczyna historię o nawróconych polskich muzykach! To było jak znak. Mało tego! Ten ksiądz mówi do mnie jeszcze, że oni wszyscy są w tym momencie w Wiśle. Wszyscy! Razem! W jednym miejscu! Pojechałem do Wisły. Poumawiałem się na rozmowy. W Wiśle był też wówczas Robert Fridrich, Litza, słynny gitarzysta z Acid Drinkers. Okazało się, że to kolejny muzyk, który właśnie się nawrócił. 

O ile pamiętam, Litza nie jest bohaterem „Radykalnych”.

Nie jest, bo nie zgodził się wtedy na udział w tej książce. Powiedział, że to za wcześnie. Że chłopaki nawrócili się mniej więcej dwa lata wcześniej, więc już jakiś czas temu. Ich nawrócenie było jakoś ugruntowane. U niego to było kilka miesięcy. To co ogromnie ujęło mnie w historiach tych muzyków to fakt, że każdy doświadczył spotkania z Bogiem w bardzo indywidualny sposób. To nie było tak, że ktoś im głosił Ewangelię, oni nieoczekiwanie dotknęli Boga.

Zdradź nam proszę, kilka szczegółów...

Litza bardzo poważnie zachorował na serce. Oddychało za niego urządzenie w poznańskim szpitalu. Leżał pod nim i miał pełną świadomość, że stoi na granicy życia i śmierci. I, że jeśli wyłączą w Poznaniu prąd, to on się też wyłączy, jeśli można tak powiedzieć. Zaczął zadawać sobie wtedy fundamentalne pytania o sens życia. Tomek Budzyński miał w swoim repertuarze piosenkę, w której były słowa „Światło prowadź mnie”. Pewnego dnia kiedy wykonywał ją na koncercie i śpiewał „Światło prowadź mnie” usłyszał bardzo mocno w sercu, że tym światłem jest Jezus. To było coś w kategoriach mistycznych. Potem kiedy śpiewał na koncertach tę piosenkę, przy tych słowach odwracał się plecami do publiczności, bo nie mógł się powstrzymać od płaczu. To się powtarzało i miało wielką moc. Piotr Żyżelewicz był po wielkiej traumie. W wypadku zginęła jego żona i przyjaciel. Nie mógł się pozbierać. Znajomi zaciągnęli go do kościoła niemal siłą, tłumaczyli, że Bóg mu pomoże, ale to go nie obchodziło. Kiedy dał się zaciągnąć, zobaczył jak z Najświętszego Sakramentu wypływa jakieś światło, kieruje się w jego stronę i otula go. 

Od premiery „Radykalnych” – i jedynego jak dotychczas wydania tej książki – minęło trochę ponad ćwierć wieku. Niesamowite jest to, że wszyscy ci muzycy wytrwali przy Bogu. Mało tego. Ich wiara wydała owoce, których może skosztować cała Polska.

Niektórzy myślą, że to wznowienie to po prostu kontynuacja książki. Że rozmawiam w niej po upływie tych 25 lat z moimi bohaterami. Pojawiają się głosy, że może warto byłoby zrobić coś w tym kierunku i trzeba będzie to przemyśleć, ale póki co to cały czas ci sami „Radykalni”, krótko po nawróceniu. Co się wydarzyło u moich bohaterów przez te lata? Ich dzieci wydoroślały i są w Kościele, mają swoje dzieci. Często liczne. Są tacy, którzy wyjeżdżali  nawet na misje ewangelizacyjne na Syberię. W 1999 r. powstał zespół Arka Noego, w którym nawróceni muzycy grali, a ich dzieci śpiewały o Bogu. Kolejny precedens. Zespół kwalifikowany jako religijny sprzedaje niesamowite ilości płyt i zdobywa na raz aż siedem  Fryderyków. Mija 25 lat, w Arce śpiewają kolejne pokolenia dzieciaków i zespół funkcjonuje do dziś. Cała twórczość muzyczna moich bohaterów nadal jest mocna, metalowa, mocno rockowa, ale śpiewane do niej teksty są biblijne. Koncerty stają się formą ewangelizacji. Powstaje zespół 2Tm 2,3, Maleo Reagge Rockers, Luxtorpeda. Wszystkie śpiewają o Bogu. Mamy rok 2025 a oni nie tracą fanów i nie są to tylko fani urodzeni w latach 60. czy 70. To dzisiejsza młodzież. 

Jacy byli Twoi bohaterowie w trakcie Waszych prywatnych rozmów, osobistych spotkań?

Piotr Żyżelewicz pseudonim Stopa, dziś już świętej pamięci, był z natury bardzo wesołym człowiekiem. Ciągle sypał żartami. A kiedy opowiadał mi o swoich przeżyciach związanych ze śmiercią żony, bardzo się wzruszył. W czasie tej rozmowy nie płakał tylko dyktafon. Natomiast Piotr Chancewicz, zwany Dzikim, w swoim procesie nawrócenia miał sytuację z egzorcyzmem. Kiedy z nim rozmawiałem rzuciłem coś w stylu, że szatan go opuścił. Dziki wtedy niemal aż podskoczył. Nie wymawiaj nawet przy mnie tego słowa! – krzyknął. I zrobił to bardzo poważnie. Dla mnie „szatan” było tylko słowem, dla niego traumatycznym doświadczeniem.

Czy publikacja „Radykalnych” wpłynęła w jakiś konkretny sposób na Twoje życie?

Skończyłem studia prawnicze, podobnie jak moja mama, ale nie czułem szczególnego pociągu do tego zawodu. Rozpocząłem pracę w wydawnictwie „Księgarnia św. Jacka”, pracując tam napisałem „Radykalnych”, a kiedy o książce zrobiło się głośno otrzymałem propozycję pracy w „Gościu Niedzielnym”. Nieoczekiwanie dla siebie samego zostałem dziennikarzem, napisałem kolejne książki. „Radykalni” to drzwi, które otworzyły mi drogę do pisania. 

Rozmawia Aleksandra Polewska - Wianecka

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!