Familijne antydepresanty do czytania
Ewa Korczyńska pisze książki nie tylko dla dzieci, ale też dla całych rodzin
Wywiad z pisarką Ewą Korczyńską to koszmar. Zasypuje mnie przepięknymi, ciepłymi i niezwykle ciekawymi historiami, a ja słucham i zastanawiam się, jak to zmieścić na jednej stronie czasopisma.
Zostałaś pisarką, bo…?
Ewa Korczyńska: Mój mąż miał dość poważny wypadek i popadliśmy w kłopoty finansowe. Zastanawiałam się, jak tu zarobić. Wyszło mi, że poza pracą z dziećmi, która zawsze towarzyszyła mojemu życiu, potrafię pisać. Pierwsze opowiadania napisałam błyskawicznie.
Inspiracją do napisania „Opowieści Złotoustej Jagody”, którymi zadebiutowałaś w 2003 roku, stały się Twoje dzieci. Dodam, że jest ich trójka: Ania, Kuba i Marysia.
To w sumie trzy oddzielne opowiadania, gdzie klamrą spinającą całość jest historia trójki rodzeństwa: Ady, Kajtka i Misi oraz ich przygody, z których największą jest poznanie tytułowej Złotoustej Jagody. Sercem natomiast tych opowieści jest zawsze opowiadanie samej Jagody, w którym odpowiada ona dzieciom na ich problemy i potrzebę zaspakajania głodu wiedzy. Dotyka kłopotów, z którymi się borykają, takich jak choćby zazdrość o młodsze rodzeństwo, która sprawia, że malcy popadają w ślepą złość, podpowiada im również, jak radzić sobie z lękami.
W tej książce poruszasz także tematykę dziecięcego zachwytu magią - a przypomnę, że opublikowałaś ją w złotych czasach Harrego Pottera.
Widziałam wokół dzieci zupełnie wkręcone w taki świat. Musiałam choć delikatnie napisać, jak jałowe owoce przynosi magia. Książkę ostatecznie wydało Wydawnictwo Salezjańskie, z pięknymi ilustracjami Ewy Poklewskiej-Koziełło, a spodobała się na tyle, że Radio Józef wykorzystało teksty opowieści Jagody do stworzenia serii słuchowisk dla dzieci. Teksty z serca książki czytali aktorzy Teatru Syrena, z moją ulubioną aktorką Teresą Lipowską na czele. Jak na debiut w roli pisarki dziecięcej poczułam, że to już jest jakiś mały sukces. Oprócz „Złotoustej Jagody”, ukazały się jeszcze dwie książeczki. „Po prostu Jezus” i „Po prostu Matka”. Wydało je wydawnictwo WAM. To akurat nie były utwory dla dzieci, tylko rodzaj literackiego świadectwa. Bardzo osobiste i świadczące o mojej prostej wierze, bez specjalnych ozdobników. Ostatnio mocno zaniedbałam pisanie dla malców, na rzecz książek dla całej rodziny, książek dla ludzi młodych duchem czy inaczej jeszcze określanych, jako „najlepszych na chandrę i życia dotykanie”. Tak powstały „Rękawiczki babci Róży” i „Muszelka - tajemnice rodu Eneli”. Ta druga na dniach będzie miała swój debiut na rynku e-booków. Można ją jednak podczytywać we fragmentach na moim blogu www.muszelka-eneli.blogspot.com
Wróćmy na chwilę do chandry, o której wspomniałaś.
Smutniejemy! Wszyscy bez wyjątku. Smutne stają się już dzieci, ale smutni dorośli to niemal plaga. Lekarze biją na alarm, bo depresja jest już określana chorobą społeczną. Leki na depresje są kupowane hurtowo, jednak mało kto zastanawia się - dlaczego? Moje ulubione pytanie od wczesnego dzieciństwa: dlaczego smutniejemy? Większość powie, bo: niepewna sytuacja polityczna, bo słabo z pieniędzmi, bo nie ma perspektyw. To wszystko prawda. Nie jest lekko, tylko, że to nie cała prawda. Daliśmy sobie wmówić, że musimy być piękni, młodzi i bogaci i tylko wtedy będziemy szczęśliwi. A to wielka bujda! Pozamykaliśmy się w eleganckich domach i jęczymy z samotności, bo ile można patrzeć w ekran nawet najlepszego telewizora czy laptopa? Tworzymy światy naszych wyobrażeń, które nijak mają się do realnego kontaktu z życiem, z drugim człowiekiem.
O tym mniej więcej piszesz w kojąco ciepłych „Rękawiczkach babci Róży” – antydepresyjnej powieści familijnej.
Bardzo ciekawa jest historia jej powstania. Moja przyjaciółka pisała ze mną poprzez smsy, a w ostatnim, dziękując mi za rozmowę napisała: „Wysyłam Ci mojego Anioła Stróża, niech przyniesie ci najpiękniejsze sny”. W nocy przyśniło mi się, że jestem w moim ukochanym Pruszczu Gdańskim, wchodzę do ładnie wyglądającego sklepu, w którym na oknach powiewają białe zasłony. Jest jakaś lada, na której leżą rękawiczki. Założyłam je na ręce, a one ogrzały mi nie tylko dłonie, ale ciepła struga rozlała się po mnie całej ze szczególnym uwzględnieniem serca. Obudziłam się z tym ciepłem w sercu i dosłownie rzuciłam się spisywać ten piękny sen, a dalszy ciąg wylewał się ze mnie strugami. Tak powstał sklep o nazwie „Kawałek Nieba” i Babcia Róża, która dziergała wciąż nowe rękawiczki „…bo tyle rąk potrzebowało wciąż ciepła, a jeszcze więcej wyziębionych serc czekało, czy ktoś im dziś pomoże…” Napisano, że ta książka „grzeje i pozostawia w sercu ślad…” i pragnę, aby tak właśnie było.
Czytałam, potwierdzam. Chciałam zapytać Cię jeszcze, zwłaszcza w kontekście zbliżającej się rocznicy Porozumień Sierpniowych, o Twoją Mamę. Jadwiga Piątkowska, nazywana Jagodą, również dużo pisała i publikowała.
Mama zdecydowanie była „człowiekiem pióra”. Jej młodość, mimo bardzo trudnych warunków, ubarwiał szkolny teatr i pisywane w tajemnicy utwory. Odkryłam je jako dziecko i nie mogłam uwierzyć, że moja mama potrafi pisać w taki sposób. W 1980 roku, kiedy przyłączyła się do Strajku Sierpniowego w Stoczni Gdańskiej, okrzyknięto ją „poetką sierpnia”. Prawdopodobnie wielkie przeżycia eksplodowały w niej potrzebą oddania tego wszystkiego w poetyckiej formie. Właśnie na strajku powstały jej najbardziej znane wiersze, a najbardziej zapamiętany dedykowany był mnie „Ewie - mojej 12-letniej córeczce”. Znajduje się w wielu tomikach poezji strajkowej, znalazł się również w kolorowej serii zeszytów strajkowych wydanych z okazji 25-lecia „Solidarności”. Moja mama pracowała po strajku w redakcji „Rozwagi i Solidarności” i cały czas, aż do jej aresztowania i jeszcze długo po powrocie do domu, był okresem bardzo aktywnej twórczości. Niestety przeżycia więzienne, jak i leki, które tam przyjmowała przyczyniły się do tego, że zmarła w wieku 40 lat. Dla mnie zdecydowanie za wcześnie.
Aleksandra Polewska
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!