Dziękuję Boże za mego ojca
Rodzina Marty i Ludwika Frelichowskich
„Moi rodzice? To ludzie nie uczeni, ale ludzie żyjący w bojaźni Pańskiej. Nie mogę powiedzieć o moich rodzicach, by dnie całe spędzali w kościele. Matka, o ile możności, spieszy do kościoła. Ojciec także. Ale za to u obu moich rodziców spostrzegam życie według Chrystusa” – wspominał jako kleryk bł. ks. Stefan Wincenty Frelichowski.
Takie słowa dziecka o rodzicach to najlepsze świadectwo o nich, obojętnie kim oni są i kim w przyszłości zostanie ich dziecko lub dzieci. Tym razem to słowa przyszłego Błogosławionego, który zmarł w opinii świętości 23 lutego 1945 roku w obozie koncentracyjnym w Dachau w czasie epidemii tyfusu plamistego. Ks Stefan Wincenty Frelichowski, bo to o nim mowa, zaangażował się w pomoc chorym i zaraził się tyfusem. Kiedy zmarł władze obozowe, wbrew wszelkim zasadom zgodziły się na wystawienie jego ciała na widok publiczny w trumnie wyłożonej białym prześcieradłem i udekorowanej polnymi kwiatami. Potem, jak czytam w opisach, zanim spalono ciało ks. Frelichowskiego, studiujący przed wojną medycynę Stanisław Bieńka wykonał jego pośmiertną maskę, w której zagipsował jeden z palców prawej ręki Błogosławionego. Drugi palec zagipsowano tak, by przypominał kawałek kredy. Przechował go ks. Bernard Czapliński, późniejszy biskup chełmiński. Natomiast ks. Dobromir Ziarniak z Inowrocławia przechował i przywiózł do Polski kostkę z palca Błogosławionego. Ale wróćmy do rodziców, a właściwe Ludwika Frelichowskiego, czyli ojca bł. ks. Stefana Wincentego, bo te strony w Roku św. Józefa poświęcone zostały ojcom.
Ludwik poznaje Martę
Ludwik Frelichowski, ojciec Stefana Wincentego, urodził się 25 sierpnia 1883 roku w Trzemiętowie w rodzinie Jakuba i Franciszki z domu Łuczak. Oprócz najmłodszego z rodzeństwa Ludwika, państwo Frelichowscy mieli sześć córek - Katarzynę, Franciszkę, Leokadię, Mariannę, Bronisławę i Teklę oraz syna Andrzeja. Starszy z braci Andrzej zajął się rodzinnym gospodarstwem i małą cegielnią w Trzemiętowie, natomiast młodszy Ludwik został piekarzem. Kiedy poznał córkę szewca Martę Olszewską (ur. 12 stycznia 1886 roku) oświadczył się i został przyjęty. Ich ślub odbył się 27 września 1908 roku w kościele pw. Świętej Trójcy w Chełmży. W tym samym roku Ludwik zyskał samodzielność w zawodzie piekarza. Państwo Frelichowscy najpierw zamieszkali przy ul. Grunwaldzkiej w Bydgoszczy. To właśnie tam 27 lipca 1909 roku urodził się ich pierwszy syn Czesław, a potem 22 września 1911 roku drugi, któremu wybrali imiona Leonard Wiktor, w domu nazywano go Leszkiem.
Kiedy państwo Frelichowscy postanowili o przeprowadzce do Chełmży, rodzinnego miasta Marty, Ludwik sprzedał cukiernię i piekarnię w Bydgoszczy. Za to kupił kamienicę przy ul. Chełmińskiej w Chełmży, w której w podwórzu znajdowała się piekarnia. „Sklep znajdował się na parterze tuż obok wjazdu na podwórze. W mieszkaniu na parterze mieściły się dwa pokoje, kuchnia, duża jadalnia oraz salonik. Na piętrze było pięć pokoi, od ulicy Chełmińskiej dwa duże i jeden mniejszy, gdzie swoją sypialnię mieli rodzice. Chłopcy mieszkali w dużym pokoju od strony podwórza. W jego pobliżu mieściły się schody prowadzące na strych. Tam w małym pokoiku mieszkała „babunia”, którą była pani Marianna Dormowicz, obca osoba, przygarnięta przez państwo Frelichowskich. Pomagała ona przy różnych pracach domowych” - czytamy w opisie domu w publikacji R. Zadury „Błogosławiony ks. Stefan Wincenty Frelichowski”. To w nim urodziły się kolejne dzieci państwa Frelichowskich, czyli Stefan Wincenty (nazywany w domu Wickiem) - 22 stycznia 1913 roku, Eleonora - 22 sierpnia 1916 roku, Stefania Jadwiga - 25 października 1919 roku i Marcjanna Marta (nazywana w domu Marylą) - 9 stycznia 1926 roku.
Październikowe kolacje z Różańcem
W Chełmży Ludwik Frelichowski jako mistrz piekarski należał do Komisji Kwalifikacyjnej Cechu Piekarsko – Cukierniczego i pełnił funkcję skarbnika. Razem z żoną wstąpił do Bractwa Różańcowego i został skarbnikiem w Stowarzyszeniu Kupców Katolickich. Dla przyszłego błogosławionego Stefana Wincentego był wzorem bezinteresownej miłości bliźniego, uosobieniem pracowitości i szlachetności. Państwo Frelichowscy nauczyli dzieci bezinteresownej miłości i poświęcenia, szacunku dla pracy. Stefan zawsze podkreślał, że wychowywał się w pobożnej rodzinie. W ich domu ważne miejsce zajmował obraz Serca Pan Jezusa, przed którym gromadzili się na wspólnej modlitwie.
Jako kleryk tak wspominał dom rodzinny: „A mój dom rodzinny? Moi rodzice? To ludzie nie uczeni, ale ludzie żyjący w bojaźni Pańskiej. Nie mogę powiedzieć o moich rodzicach, by dnie całe spędzali w kościele. Matka, o ile możności, spieszy do kościoła. Ojciec także. Ale za to u obu moich rodziców spostrzegam życie według Chrystusa. Mają może pewne usterki, ale nie dzieci rzecz sądzić wady rodziców. Dzieci rzecz to naśladować swoich rodziców w dobrem. Matkę moją cechuje głęboka wiara, ufność w Opatrzność Bożą. Rodzice moi obaj skrzętnie pracowali bez wytchnienia. Mają owoc swojej pracy. Dom w Chełmży”. A w innym miejscu napisał: „Dziękuję Ci Boże za mego ojca tak czynnego, we wszystkim zaradnego, pracującego aż do stargania swych sił. Dającego nam wzór miłości dla bliźnich, dla dzieci, dla życia. Dziękuję Ci Boże, bo nie umiem ich przymiotów wyrazić, ale głęboko tkwią mi w duszy, a dom rodzinny, błogi ten dom ileż dał radości i ukochania Ciebie, o Boże”. I jeszcze w 21 urodziny: „Na dzień mego pełnolecia napisał mi też powinszowanie tatuś. Kilka słów od ojca. Zawsze tylko mamusia pisze, a tu tatuś kilka słów. To mnie tak bardzo ucieszyło. Najwięcej ze wszystkich pozdrowień. List ten rodziców moich był taki ładny, głęboki i wzruszający, że wlepię go do tego pamiętnika”.
Najmłodsza z Frelichowskich Marcjanna wspominając rodzinny dom podkreślała: „W nim tętniło życie wieczorami. Zawsze przychodzili do nas dziadkowie i ciocia. Wszystkie uroczystości rodzinne odbywały się także u nas, ponieważ nasz dom był stosunkowo duży. Jego próg przekraczało też wiele młodych osób. Często śpiewaliśmy pieśni narodowe, patriotyczne i młodzieżowe. Oczywiście były także kłopoty i zmartwienia. Czasami mieliśmy trudności finansowe. Ale wydaje mi się, że ten nasz dom był bardzo spójny. Nie pamiętam oczywiście wszystkich sytuacji. W pamięci pozostanie mi wspomnienie październikowych kolacji, które zawsze kończyły się modlitwą na różańcu, mimo że na Różaniec chodziliśmy do kościoła. Często modlitwę tę odmawiali razem z nami czeladnicy, którzy uczyli się zawodu u taty”.
Śmierć synów
Dla Frelichowskich wstrząsem była śmierć najstarszego z synów Czesława, studenta prawa w Poznaniu, którego pasją było wioślarstwo. Zmarł na zapalenie otrzewnej w wieku 22 lat, niestety nie zostało ono wcześniej rozpoznane przez lekarzy. Czesław zmarł w otoczeniu rodziny.
Ludwik przeżył również śmierć syna, który przed II wojną światową przejął po nim rodzinny interes, czyli piekarnię. Leszek, bo to o nim mowa, należał do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej i podobnie jak brat bardzo lubił wioślarstwo. Kiedy w 1939 roku wybuchła wojna został aresztowany za przynależność do Przysposobienia Obronnego. Przetrzymywano go na gestapo w Bydgoszczy i Toruniu, gdzie został pobity. Udało się go wyciągnąć z więzienia, ale na skutek odniesionych obrażeń i zapalenia płuc zmarł w 1940 roku. Potem w 1945 roku w obozie koncentracyjnym w Dachau zmarł wspomniany na początku bł. Stanisław Wincenty. Ludwik Frelichowski nie doczekał jego beatyfikacji, umarł 6 lipca 1957 roku. Jedynie najmłodsza z córek Marcjanna uczestniczyła w jego wyniesieniu na ołtarze.
Renata Jurowicz
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!