Dwie koperty i sakiewka
O św. Józefie mówi się, że zawsze jest gotów przybyć nam z pomocą we wszystkich trudnościach bytowych, w tym także finansowych. Świadectwa tych, którzy uciekali się do niego prosząc o pomoc w kwestiach materialnych dowodzą, że Józef staje się opoką nawet w najbardziej rozpaczliwych sytuacjach. Oto zaledwie trzy tego przykłady.
- Był marzec 1900 roku. Były to czasy, kiedy nie mieliśmy nic, nie mieliśmy chleba i wtedy św. Józef przyszedł nam z pomocą - wspominał św. ks. Ludwik Orione, założyciel Małego Dzieła Boskiej Opatrzności. - Bardzo potrzebowaliśmy pieniędzy i zawierzyliśmy się św. Józefowi, którego wzywa się jako administratora, czy też raczej gospodarza domów zakonnych, tak jak był nim w przypadku Świętej Rodziny. Pewnego dnia, a nie mieliśmy naprawdę nic, dokładnie podczas Nowenny do św. Józefa, w przeddzień wigilii jego święta, wydawało się, że on nie chce nam pomóc. A oto u drzwi staje jakiś mężczyzna i pyta: gdzie jest przełożony? Furtian przyszedł po mnie, żeby mi powiedzieć, że jakiś mężczyzna chce ze mną rozmawiać. Czy to wierzyciel? – zapytałem.
- Nie wiem - odparł.
- Może to mleczarz? Albo rzeźnik?
- Nie wiem - powtórzył furtian.
Pierwsza koperta
- Był to czas kiedy wierzyciele zjawiali się jeden po drugim i nie dawali mi spokoju – kontynuował swą opowieść ks. Orione. - Pośpiesznie zszedłem po schodach i zobaczyłem mężczyznę, skromnie ubranego, z brodą. Powiedział do mnie: czy ksiądz jest przełożonym? Tutaj są pieniądze. I zostawił wielką kopertę pełną pieniędzy. Pamiętam jakby to było dziś rano. Zapytałem go, czy mamy odprawić Mszę w jego intencji. Odpowiedział mi, że nie, i że powinniśmy nadal się modlić. Nigdy więcej go nie zobaczyłem. On popatrzył na mnie przez chwilę, ukłonił się i pośpiesznie odszedł. Chciałem go zatrzymać, ale nie miałem odwagi. Jednakże jego obecność i słowa wprawiły mnie w osłupienie. A gdy wychodził, jego twarz miała w sobie coś niebiańskiego, jak stwierdzili ci, którzy byli obecni przy tym spotkaniu. Wtedy wszyscy podążyliśmy za nim, żeby zobaczyć dokąd idzie. Ale mężczyzna wyszedł przez bramę, zrobił kilka kroków, schodząc po zewnętrznych schodach, i nie było już go widać ani po prawej, ani po lewej stronie, ani na podwórzu, ani w kościele. Posłałem dwie osoby, aby go poszukały, ale nie odnalazły go. Zaledwie wyszedł, natychmiast zniknął. Gdy przybył Monsignore Novelli, opowiedzieliśmy mu co się wydarzyło, a on powiedział: „To był św. Józef! To był naprawdę św. Józef!” Ale był młody, zbyt młody, z rudawą brodą... - zwróciłem mu uwagę.
- Św. Józef wcale nie musiał być stary – stwierdził Monsignore Novelli.
- Co jest pewne, to fakt, że w kopercie była wystarczająca ilość pieniędzy, aby zapłacić wszystkim najpilniejszym i najważniejszym wierzycielom. I za to zawsze byliśmy wdzięczni św. Józefowi – kończy swoje świadectwo św. ks. Orione.
Druga koperta
Lata 30. XX wieku były dla kościoła św. Piotra w mieście La Felguera wyjątkowo burzliwe. W czasie hiszpańskiej Rewolucji Październikowej, która miała miejsce, w 1934 roku świątynia spłonęła, a gdy została wyremontowana po pożarze w Hiszpanii wybuchła wojna domowa i republikanie wysadzili ją w powietrze. Odbudową kościoła zajmował się m.in. ojciec Herminio Higuera. Wiadomo, że przy tego rodzaju pracach potrzebne są ogromne środki finansowe. Raz było ich więcej, raz mniej, ale odbudowa posuwała się powoli do przodu. Przyszedł jednak moment, kiedy ojciec Higuera znalazł się w wielkich kłopotach finansowych. Był przekonany, że pomóc mu może jedynie cud, więc zaczął się gorąco modlić o pomoc z Nieba.
- Pewnej niedzieli, około 21.00, byłem w biurze, kiedy wszedł jakiś dystyngowany mężczyzna w wieku około 65 lat, z kilkudniową białą brodą – wspominał w 1982 roku ojciec Herminio Higuera.
– Gdy go zobaczyłem, moje serce od razu zaczęło mocniej bić. Powiedziałem do niego: „Proszę usiąść”. Odpowiedział: „Nie, nie. Zajmę tylko chwilkę. Przychodzę przekazać ojcu to, co jest ojcu potrzebne”. I wtedy wyjął kopertę pełną banknotów. Miałem księgę, w której po kolei rejestrowałem wsparcie wiernych, aby wszyscy mogli zobaczyć w jaki sposób pomagali. Wziąłem tę księgę, by mu ją pokazać, ale on powiedział do mnie: „Nie, nie trzeba”. Zostawił mi pieniądze i wyszedł na zewnątrz. Poszedłem za nim, żeby się z nim pożegnać przy drzwiach. Wyszedłem z biura, przeszedłem przedsionek, potem minąłem drzwi i wyszedłem na plac, ale ten mężczyzna zniknął. A przecież to był plac o wielkiej powierzchni, bez zaułków! Patrzyłem w jedną i drugą stronę, ale nikogo nie było widać. Wróciłem do biura, włożyłem kopertę do kasetki zamykanej na klucz, nie otwierając jej i poszedłem na kolację. Przez całą noc nie udało mi się zasnąć, bo nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że ukazał mi się sam św. Józef, w tak zwyczajnym ubraniu jak marynarka sprzedawcy. Następnego dnia, wcześnie rano, tak jak codziennie, siadłem w konfesjonale i modliłem się. Potem odprawiłem Mszę. Poszedłem zjeść śniadanie, ale byłem zdenerwowany po tak spędzonej nocy. Poszedłem do biura parafii, żeby otworzyć kopertę, myśląc przy tym, że miałem do czynienia z cudem św. Józefa. Wewnątrz koperty znalazłem dokładnie tyle pieniędzy, ile potrzebowałem. Ani centa więcej, ani centa mniej. To moim zdaniem był jeden z cudów, jakie uczynił mi św. Józef, a ja zawsze byłem mu bardzo oddany, od czasu kiedy matka nauczyła mnie, by oddawać mu cześć.
Sakiewka
Marianna Fontanella, którą świat zna dziś jako bł. Marię od Aniołów, była dziewiątym z jedenaściorga dzieci hrabiego Giovanniego Fontanella di Baldissero z Turynu. Odznaczała się nieprzeciętną inteligencją i pobożnością. Przez krótki czas uczyła się u cystersów w Saluzzo. Ponieważ była spokrewniona ze św. Ludwikiem Gonzagą, od dzieciństwa wiele słyszała o jego świętości. Zafascynowana wiarą i historią niezwykłego krewnego, już jako mała dziewczynka stała się bardzo pobożna, a gdy weszła w wiek nastoletni zaczęła doświadczać mistycznych doznań. Dosłownie codziennie objawiał się jej św. Józef, któremu była bardzo oddana. Pragnęła jak najlepiej poznać tego Świętego i szerzyć jego kult.
Marianna, wbrew woli rodziców, w wieku 15 lat wstąpiła do klasztoru karmelitanek bosych św. Krystyny w Turynie i otrzymała imię zakonne Maria od Aniołów. W 1691 roku mianowano ją mistrzynią nowicjatu, a jakiś czas później, na wniosek Sebastiana Valfre założyła klasztor w Moncalieri. Na klasztor zakupiono stary budynek, który wymagał zarówno przebudowy, jak i remontu. Wiadomo, że na tego rodzaju przedsięwzięcia potrzeba sporo środków finansowych, a Maria od Aniołów ich nie posiadała. O pomoc zwróciła się więc do swego ukochanego Świętego. Prócz kierowanych do Józefa próśb, Maria postanowiła zrobić coś jeszcze. Własnoręcznie uszyła sakiewkę i zawiesiła ją na… ramieniu figury Opiekuna Chrystusa. Dzięki jej żarliwej modlitwie, za każdym razem gdy brakowało pieniędzy, pojawiały się one wewnątrz sakiewki! I cóż… Czy trzeba dodawać, że klasztor powstał?
I, że jego patronem został św. Józef? ■
Tekst Aleksandra Polewska - Wianecka
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!