Dryń, dryń, dryń!
To chyba jakaś nowa moda. Coraz częściej się z tym spotykam i wydaje mi się, że to zjawisko się jedynie nasili. Podczas Mszy Świętej telefony komórkowe dzwonią na potęgę. Przynajmniej cztery razy, w tym z dwa razy w czasie kazania. Rozprasza to dosłownie wszystkich… Nikt nie zwraca uwagi na księdza, na to, co on mówi. Wzrok zebranych wiernych krąży między ławkami w poszukiwaniu winowajcy zamieszania. Dźwięki przychodzących sms, alarmów, połączeń… Pozwolę sobie być w tym momencie szczerą. Drażni mnie to. Nie zabieram ze sobą telefonu do kościoła, bo uważam, że jest mi tam kompletnie zbędny. Są sytuacje, kiedy życie zmusza nas do tego, że musimy być w stałym kontakcie i musimy mieć przy sobie telefon komórkowy…, ale kurczę, przecież jest w nim opcja wyciszenia i włączenia wibracji. Wibracje ewentualnie usłyszy osoba siedząca obok, a nie trzysta osób. Kiedyś pewnemu mężczyźnie, siedzącemu przede mną, również zadzwonił telefon. Odebrał i chwilę porozmawiał. Zdziwiło mnie to i… wprawiło w zakłopotanie. Czy XXI wiek pozwala nam na taką swobodę?
Ogarnia mnie wstyd, gdy w nieodpowiednich momentach odezwie się mój telefon. Nie lubię w ten sposób zwracać na siebie uwagi. Zasiedziałam się kiedyś w bibliotece i trzy minuty przed rozpoczęciem zajęć, musiałam szybko wybiec i zdążyć… Niestety, nie zdążyłam. Grzecznie zapukałam, weszłam, przeprosiłam za spóźnienie i w tym momencie… tak, zadzwoniła komórka. Cała w rumieńcach nerwowo przeszukiwałam torebkę, by zakończyć całe przedstawienie, ale w tym momencie wykładowca spojrzał na mnie spod okularów i odparł: Jak pani wchodzi, to fanfary grają… Rumieńce nie zeszły aż do końca zajęć.
Kasia Smolińska
jocasia@poczta.fm
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!