TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 08 Października 2025, 08:22
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Druga szansa od Astrid

Druga szansa od Astrid

Pewnego dnia powiedziałam do Boga: tak bym chciała opowiedzieć o Tobie innym, ale nie wiem, w jaki sposób mam to zrobić. Czy możesz mi coś podpowiedzieć? - opowiada mi Sara Schwardt, którą w dzieciństwie połączyła bezprecedensowa przyjaźń z Astrid Lindgren. Książka z ich korespondencją „Twoje listy chowam pod materacem”, ukazała się właśnie w Polsce.

Podpowiedział?
Sara Schwardt: Jego odpowiedź okazała się tak zaskakująca, że początkowo w ogóle nie zorientowałam się, że mi jej udziela. Szwedzi niechętnie rozmawiają o Bogu, uciekają od tego. Uważają, że to zbyt osobisty temat. Dlatego potrzebowałam podpowiedzi Boga, chciałam, by podsunął mi jakiś pomysł, a On podsunął mi gotowe rozwiązanie. Przez 31 lat prowadziłam korespondencję z Astrid Lindgren. Po jej śmierci oryginały jej listów przekazałam Bibliotece Królewskiej w Sztokholmie, a sobie zostawiłam kopie. Pewnego dnia otrzymałam propozycję publikacji naszych listów w formie książkowej. Kiedy miałam 20 lat zostałam chrześcijanką, spotkałam Jezusa, a ponieważ zwierzałam się Astrid z różnych ważnych wydarzeń w moim życiu - i tych radosnych i tych trudnych - zaczęłam pisać jej także o mojej wierze, o Bogu, o pokoju, jaki wlewa do mojego serca, o radości, jaką mi daje kontakt z Nim. Moje listy do Astrid o Bogu znalazły się w książce, która w Szwecji ukazała się w 2012 roku i która stała się tak popularna, że odmieniła moje życie. Popularność książki sprawiła też siłą rzeczy, że moje opowieści o Bogu, które całe lata temu adresowałam do Astrid Lindgren, teraz czytały rzesze nieznanych mi osób!


W ostatnim liście do Astrid, tym, który pisałaś tuż przed publikacją książki, czyli kiedy ona od 10 lat już nie żyła, powiedziałaś, że wstydzisz się tego, co napisałaś jej o swojej wierze. Rzeczywiście tak jest?
Z dzisiejszej perspektywy wstydzę się sposobu, w jaki pisałam jej o mojej wierze, a nie tego, że w ogóle to robiłam. Dziś zrobiłabym to trochę inaczej.

Astrid Lindgren otrzymywała tony listów od czytelników. W 1971 roku dostała list podpisany przez Sarę Ljungcranz, bo tak brzmiało Twoje rodowe nazwisko. Co w nim przeczytała?
Że mam 13 lat, że uwielbiam jej książki, że zamierzam w przyszłości zostać aktorką i że moim zdaniem ekranizacje jej powieści dla dzieci są do niczego, podobnie jak odtwórcy ich głównych ról. I, że gdyby w roli „Pippi” obsadzono mnie, to film byłby zdecydowanie lepszy (śmiech). Starałam się o rolę Pippi, ale nie zostałam zaproszona nawet na próbne zdjęcia. Jednak powodem, dla którego napisałam wówczas do Astrid, było to, że na ekran przeniesiona miała zostać inna moja ukochana książka: „Biały kamień” Gunnel Linde. Strasznie chciałam zagrać rolę Fideli, głównej bohaterki, bo niemal całkowicie się z nią utożsamiałam. Wymyśliłam sobie wtedy, że skoro Lindgren jest tak wpływową postacią w Szwecji, to należy zwrócić się do niej o pomoc w sprawie roli Fideli. Swoją prośbę w tej kwestii wyartykułowałam w liście wyraźnie. Astrid, odpowiadając na mój - no cóż, bardzo niestosowny przecież list - delikatnie doprowadziła mnie do pionu. Delikatnie, powtarzam. Niemniej, kiedy czytałam, co napisała i zrozumiałam, jakie głupstwa jej zaserwowałam, było mi tak wstyd, że postanowiłam napisać jeszcze raz i ją przeprosić. A jej pierwszy list do mnie, który notabene czytałam w łazience, w tajemnicy przed rodziną, podarłam i wyrzuciłam do toalety. Czytając go czułam wstyd i wielki ból. 

Czas jednak pokazał, że z całej tej niezręczności, zrodziła się między wami niespotykana, cudowna i trwająca aż do śmierci Astrid przyjaźń.
Astrid odpisywała na listy czytelników tylko raz. Kiedy wysłałam jej list z przeprosinami, złamała swoją zasadę i znów mi odpisała. Do dziś nie rozumiem, dlaczego? Dlaczego właśnie mnie? Ale może nie rozumiem tego dlatego, że ta cała historia ma w sobie coś z cudu? Myślę o niej często jak o cudzie, a cudów nie da się zrozumieć. Przyjęłyśmy zasadę, że będziemy do siebie pisać, kiedy naprawdę będziemy miały na to ochotę. Zwierzałam się Astrid, byłam trudną, zbuntowaną nastolatką, pisałam o problemach w szkole, o awanturach w domu, o tym, że popalam papierosy, o pierwszych miłościach. Nawet o wojnie w Wietnamie! O marzeniach, o aktorstwie, a później o tym, by zostać dziennikarką. Astrid we mnie wierzyła, czasami mnie pocieszała, czasami doradzała. Czasami także strofowała, np. za papierosy. Namawiała mnie, bym przestała wagarować. Ale najważniejsze w tym wszystkim było dla mnie to, że wiedziałam, że ona po prostu JEST, jest dla mnie, że poświęca mi uwagę. Samo to było już dla mnie czymś cudownym. Czułam się też bardzo wyróżniona faktem, że z czasem i ona zaczęła mi się trochę zwierzać. Mnie, dziewczynce, której mogłaby być babcią! Nigdy się nie spotkałyśmy i myślę, że to było bardzo dla nas dobre. Kiedy do siebie pisałyśmy, otwierałyśmy przed sobą głębię duszy, rozmawiając oko w oko, pewnie by nam się to nie udało. Jakość tej relacji nie byłaby już taka. Nasze listy przeczytała jakiś czas temu bratanica Astrid. Mówiła, że pisarka była dla niej cudowną ciocią, ale nigdy nie były tak blisko jak my. To było bardzo wzruszające. 

Podobało mi się, jak pisałaś Astrid o swoim mężu i małych córeczkach. Stwierdziłaś, że żyjesz życiem godnym pozazdroszczenia, że czekasz aż dziewczynki podrosną i będziesz mogła im czytać „Pippi”. Były to lata 80.
Tak było. Nie spełniłam jednak nigdy swoich zawodowych marzeń. Nie zostałam ani aktorką, ani dziennikarką. Jeszcze kilka lat temu pracowałam jako salowa, sprzątałam toalety w szpitalu słuchając przez słuchawki audiobooków. Bo zawsze uwielbiałam książki. Po publikacji naszych listów, moja sytuacja zawodowa zupełnie się odmieniła. Mawiam, że to Astrid dała mi drugą szansę. Nagle zostałam autorką książki i to do spółki z nią! Pisuję też teraz artykuły do jednego z czasopism. Poza tym pracuję jako przewodnik w powstającym w Marianenlund, drugim co wielkości na świecie Muzeum Filmów Dla Dzieci i opowiadam o Astrid Lindgren, o naszych listach i o jej książkach. 

Astrid przysłała Ci kiedyś swoje książki wraz z listami. 
Trzy: „Kati w Paryżu”, „Kati we Włoszech” i „Wszystko o Karlssonie z Dachu”. Mam je do dziś. Ja wysłałam jej drewnianego gołębia, wyrzeźbionego przez mojego dziadka.

Rozmaiwała Aleksandra Polewska

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!