Dominus Iesus: promień światła dla naszego wieku (cz. 3)
Zdjęcie: Grzegorz Gałązka
Niestety przykład stosunku wielu współczesnych katolików do polecenia ewangelizacji bardzo dobrze ilustruje w jaki sposób Słowo Boże zostało zastąpione przez to, co kard. Joseph Ratzinger nieraz nazywał banalnym produktem obecnej epoki.
Problem polega na tym, że dialog w rozumieniu wielu współczesnych zastąpił potrzebę ewangelizacji i przepowiadania wiary, a tzw. prozelityzm jest traktowany jak jeden z najcięższych grzechów.
Dialogować czy ewangelizować?
Zwolennicy zdeformowanej wizji dialogu są zdania, że Kościół nie ma prawa narzucać nikomu swoich przekonań tam zwłaszcza, gdzie spotyka się z religijnymi tradycjami starszymi, być może, niż on sam. Ks. Skrzypczak przywołuje cały zestaw fragmentów wypowiedzi przedstawicieli azjatyckiego katolicyzmu, swoiste próbki ich intelektualnej aktywności na temat pojmowania misji Kościoła. Oto np. biskupi Azji na konferencji w Bandung oświadczyli: ,,Działalność misyjna obejmuje bycie z ludźmi, odpowiadanie na ich potrzeby, z wrażliwością na Bożą obecność w kulturach i innych religiach tradycyjnych oraz dawanie świadectwa wartościom królestwa Bożego przez obecność, solidarność, udział i słowo”. Abp Ignatiuk Suharto sądził, że ,,duchowość misyjna to gotowość i zdolność odkrywania tego, co prawdziwe, dobre i piękne w religiach niechrześcijańskich raczej przez świadectwo i dialog niż przez bezpośrednie głoszenie”. Jeszcze mniej wątpliwości pozostawił Michael Amaladoss: należy ,,nie tyle proklamować Chrystusa, ile odkrywać obecność Chrystusa, który już tam [czyli w religiach] jest”. Zamiast głosić trzeba dialogować.
A o co chodzi w dialogu? Jak wyjaśnił Edmund Chia, o ,,wzajemne nawrócenie, charakteryzujące się bardziej autentyczną przemianą serc niż zmianą przynależności religijnej”. Można zapytać się ze zdziwieniem: jak to wzajemne nawrócenie? Nawracać mają się wzajemnie do siebie ludzie? Już nie jest ważne, już nie obowiązuje nawrócenie do prawdziwego Boga? Już tylko ludzie mają stawać się dla siebie wzorem i normą? (tu przypomina się słynna konstatacja kard. Ratzingera, że kiedyś zmysł religijności chrześcijan kazał im odczuwać winę i skruchę przed Bogiem, a teraz bywa odwrotnie, to Bóg ma usprawiedliwiać się, tłumaczyć przed człowiekiem czy światem; nawrócenie do Boga już nie jest najważniejsze).
Jest rzeczą niezwykle smutną, że tak myślały i mówiły osoby nie tylko należące oficjalnie do Kościoła katolickiego, ale odpowiedzialne w dużej mierze za wiarę i reprezentujące go za sprawą zajmowanych stanowisk. Zresztą te kuriozalne ich poglądy od dawna docierają do powszechnej opinii i zaczynają kształtować wyobrażenia katolików również w Polsce. Sam o tym mogłem się przekonać, jak paradoksalnie trudno rozmawiać z ludźmi, dla których dialog jest najważniejszy, którzy dialogiem i współczesną nowomową zastąpili jasność i prostotę Ewangelii! Dialog w rzeczywistości jest raczej monologiem, który nie przyjmuje żadnego sprzeciwu. Ekstrawaganckie na pierwszy rzut oka wypowiedzi luminarzy powoli tracą oryginalność, naprawdę ,,trafiają pod strzechy” i pozbawiają uczniów Chrystusa misyjnej energii nawet w obrębie ich najbliższych, lokalnych środowisk. Ks. Skrzypczak słusznie konstatuje w związku z powyższym: ,,Trudno oprzeć się wrażeniu, że im więcej takich «przekonujących» argumentacji, tym dalej nam do misyjnego mandatu Jezusa z ostatnich stron Ewangelii. Ginie w szumie teologicznej gadaniny głos Nauczyciela z Galilei: idźcie i głoście”. Niestety, przykład stosunku wielu współczesnych katolików do polecenia ewangelizacji bardzo dobrze ilustruje w jaki sposób Słowo Boże zostało zastąpione przez to, co Joseph Ratzinger nieraz nazywał banalnym produktem obecnej epoki. Ten produkt, wraz z epoką, z pewnością kiedyś przeminie, podczas gdy Słowo Boże trwa wiecznie, niemniej zdąży wyrządzić jeszcze ogromnie wiele szkód.
Relatywistyczne odwracanie pojęć
Deklaracja Dominus Iesus formułuje diagnozę, z której wynika, że u podłoża całej tej irytującej maniery próżnego dialogowania spoczywa relatywizm: ,,Nieustanne przepowiadanie misyjne Kościoła jest dzisiaj zagrożone przez teorie relatywistyczne, które usiłują usprawiedliwić pluralizm religijny nie tylko de facto, lecz także de iure (czyli jako zasadę). W konsekwencji uznaje się za przestarzałe takie na przykład prawdy, jak prawda o ostatecznym i całkowitym charakterze objawienia Jezusa Chrystusa”. Relatywizm, jak łatwo to zauważyć na podstawie dziejów chrześcijaństwa, nie jest krokiem naprzód, nie jest żadnym postępem. Jest raczej regresem, zawróceniem z drogi przez rozum.
Rozwój Kościoła u schyłku antyku, tak świetnie zanalizowany przez Josepha Ratzingera w jego licznych dziełach, bezsprzecznie dowiódł, że prawdziwe ,,wyzwolenie” rozumu dokonywało się poprzez przezwyciężenie wieloznaczności dawnych wierzeń i wymienności bogów, że dociekliwość umysłowa wierzących w naturalny sposób zmierzała w kierunku wyklarowania się dogmatu, można powiedzieć ,,zdogmatyzowania” wiary, co było mistrzowskim osiągnięciem w dziedzinie precyzyjnego, racjonalnego myślenia o Bogu, nie zaś słabością czy regresem.
Inaczej mówiąc współczesny relatywizm odwraca zręcznie pojęcia: dogmat Kościoła (czyli, jak tutaj choćby, ostateczność i pełnię objawienia Boga w Jezusie Chrystusie) nazywa przestarzałym reliktem przeszłości, postępem zaś określa własne uprzedzenia. Tymczasem w rzeczywistości to właśnie tak atrakcyjnie prezentujące się propozycje relatywizmu są ponownym uwikłaniem się w sprzeczności rozmaitych ,,religijnych opcji”, które jeśli potraktować je poważnie, wzajemnie się wykluczają. Pomysł inspirowanych relatywizmem promotorów dialogu, zdaje się, polega jednak na tym, aby niczego w gruncie rzeczy nie traktować poważnie. Wystarczy tolerować się i uznawać, aby uniknąć konfliktów. Utopię takiego projektu demaskuje wspomniana zawziętość tych, którzy deklarują otwartość, w rzeczywistości zaś słuchają tylko siebie. ■
Ks. Piotr Jaroszkiewicz
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!