Dlaczego koronujemy obrazy?
Kiedy Jezus w Ewangelii zaprasza nas, abyśmy stali się jako dzieci, być może bierzemy to za figurę retoryczną. Bo wiemy, że nie jest dobrze, jeżeli nasza wiara dzisiaj jest taka jak dziesięć lat temu. Jezus nigdy nie mówi: „stój ze Mną”, ale zawsze „pójdź za Mną”, czyli „rusz się, nie stój w miejscu”. Ciągle pamiętam pierwszą homilię papieża Franciszka, w której w oparciu o słowo Boże powiedział, że w wierze chodzi o trzy czynności: poruszać się (być w drodze), budować i wyznawać. Trzeba dojrzewać i człowiek, który mówi, że w świątyni, niestety, nie czuje się już tak dobrze, jak kiedy był dzieckiem, nie powinien się smucić, bo inna jest wiara dziecka, inna młodzieńca, inna zakochanej dziewczyny, inna małżonków, inna rodziców i jeszcze inna dziadków, którzy mają już „z górki”.
A jednak Pan Jezus nie używa żadnej przenośni. Jest pewien rys, który absolutnie musimy zachować, albo odnaleźć, jeśli go utraciliśmy: nie chodzi jednak o dziecinność, natomiast chodzi o dziecięctwo. Podczas gdy rozkapryszona dziecinność jest nadużyciem, które należy korygować, dziecięctwo jest przekonaniem, że ma się ojca, któremu można bezgranicznie zaufać. Kiedy ojciec prowadzi dziecko za rękę, nawet jeśli idą nocą przez cmentarz, to dziecko niczego się nie boi (choć ojciec może ze strachu w portki robić). Na tym polega tajemnica dziecięctwa: absolutne i bezgraniczne zaufanie ojcu. I myślę, że gdzieś w tym obszarze dziecięctwa, w naszej katolickiej mentalności (w prawosławnej też) wpisuje się to, co my „wyprawiamy” z Matką Bożą. Papież Franciszek, jak przypomniał w zaproszeniu na koronację nasz Biskup, w jednej ze swoich homilii powiedział: „Jeśli chcesz wiedzieć, kim jest Maryja, idź do teologa i dokładnie ci wyjaśni, kim jest Maryja. Ale jeśli chcesz wiedzieć, jak kochać Maryję, idź do ludu Bożego, który nauczy ciebie najlepiej”.
***
Odpowiadając na pytanie, dlaczego koronujemy obrazy Matki Bożej, spróbuję więc najpierw odwołać się do dziecięctwa w każdym z nas i powiedzieć to, co zwykle mówię dzieciom podczas rekolekcji. A mówię o tym, że każda mama i tato mają zdjęcia swoich dzieci w portfelu i zawsze je z dumą pokazują, gdy tylko jest ku temu okazja, ponieważ bardzo kochają swoje dzieci. Natomiast w wielu naszych domach mamy na ścianie święte obrazy (gwoli prawdy, niestety, coraz rzadziej), ale też często naszych przodków, dziadków i rodziców (i znowu trzeba stwierdzić, że i te portrety coraz rzadziej i chyba tylko głupiec nie zauważy związku pomiędzy tymi dwoma powoli zanikającymi zwyczajami). A w filmach widizmy jak żołnierz na wojnie wyciąga zdjęcie swojej żony, czy narzeczonej. I teraz pomyślmy, że takie zdjęcie dzieci z portfela, albo rodziców ze ściany w pokoju, albo narzeczonej wyciągnięte z kieszeni munduru ktoś weźmie i znieważy na przykład wykłuwając oczy szpilką i dorysowując wąsy kobiecie, albo siniaka pod okiem mężczyźnie. Nie chciałbym być w skórze takiego żartownisia, bo osoba, która kocha, traktuje takie zdjęcie niemal jak sakrament obecności tej osoby.
Jest taki teolog, Leonardo Boff, który co prawda nieco się poplątał z teologią wyzwolenia, ale kiedyś stwierdził, że przechowuje z pietyzmem niedopałek ostatniego papierosa, którego zapalił jego świętej pamięci ojciec. Z takich rzeczy nie wolno kpić, takie rzeczy świadczą o wielkiej miłości.
I teraz, jeżeli taką rewerencję okazujemy osobom, które kochają nas ludzką zawodną miłością, to co dopiero powiedzieć, kiedy nasza refleksja dotyczy Boga samego, który niegdyś co prawda zabraniał tworzenia sobie obrazów, ale później niejako ten zakaz zniósł, pozwalając aby Jego Syn objawił się w ludzkiej postaci, stając się „obrazem Boga niewidzialnego”. I dlatego nie dziwią nas choćby słowa Jezusa wypowiedziane do Faustyny Kowalskiej 22 lutego 1931 r.: „Obiecuję, że dusza, która czcić będzie ten obraz, nie zginie”, a przypomnijmy jeszcze, że najstarsze katakumby, czyli podziemne cmentarze pierwszych chrześcijan były zdobione obrazami Chrystusa i Świętych.
Właśnie w ten nurt wpisuje się cześć oddawana obrazom i figurom Maryi, która była też uczuciową odpowiedzią na coraz bardziej zracjonalizowaną wiarę w dobie Oświecenia. Oczywiście, jak we wszystkim, mogły mieć miejsce i pewnie miały miejsce, różne nadużycia, dlatego już na soborze w Nicei w 787 roku sformułowano niektóre wskazania: „Według nauczania Ojców i powszechnej Tradycji Kościoła wierni mogą czcić razem z krzyżem także wizerunki Matki Bożej, Aniołów i Świętych, w kościołach, w domach i przy drogach”.
Dodajmy, że sporo „namieszała” sama Maryja poprzez swoje objawienia i cuda wymodlone przez jej wstawiennictwo przy różnych jej wizerunkach. No powiedzcie sami, co na przykład mógł zrobić taki Indianin Juan Diego i franciszkański biskup Meksyku, kiedy niemal 500 lat temu zobaczyli na płaszczu tego pierwszego wizerunek, który dzisiaj znamy pod nazwą Matki Bożej z Guadalupe? Wizerunek, który tam się pojawił bez żadnej ingerencji ludzkiej? Zamknąć go w muzeum? Ukryć? Zniszczyć? Na szczęście franciszkański biskup wiedział dobrze co z nim zrobić.
***
Skoro już jesteśmy przy franciszkanach, to warto wrócić do początków koronacji obrazów, bo właśnie franciszkanin stoi za tą sprawą. Dla mnie to jeden z ważnych motywów poważnego traktowania koronacji, bo franciszkanie w wyczuwaniu tętna pobożności ludowej nie mają sobie równych). O kapucynie Girolamo Paolucci da Calboli (1552-1620) wiemy, że zainspirował pobożną praktykę koronacji najbardziej znanych i cudami słynących wizerunków Maryi. W praktyce Apostoła Maryi, jak nazywano brata Girolamo, koronacja miała miejsce na zakończenie cyklu misji, podczas których głoszono słowo Boże i zbierano pośród wiernych drogocenne kamienie, złoto, srebro i pieniądze, które służyły później do przygotowania koron nakładanych na wizerunki Dziewicy i Dzieciątka. Trzeba podkreślić, że takie misje zawierały zawsze akt pokutny a dary miały być elementem pozbywania się próżnej chwały i tego co zbędne. A więc rekolekcje, powiedzielibyśmy dzisiaj, nawrócenie, wyrzeczenie i koronacja jako zwieńczenie. Tak było od początku! Girolamo zawdzięczamy koronacje w Cremonie, Parmie, Bolonii, Rimini, Rzymie i innych miejscach.
Ta pobożna i ludowa praktyka została szybko zauważona przez możnych i pociągnięty przykładem kapucyna książę Alessandro Sforza Pallavicino przekazał wielką sumę na Kapitułę Świętego Piotra w Watykanie, aby po jego śmierci zajęła się ona koronacją najbardziej czczonych wizerunków Maryi. I tak dzięki fundacji Sforzy procedura koronacji trafiła pod kuratelę Watykanu i utworzono specjalny ryt koronacyjny pod patronatem Biskupa Rzymu. 27 maja 1631 roku miała miejsce pierwsza koronacja, obraz nazywał się Santa Maria della Febbre (Matka Boża od Gorączki), a czczony był w Bazylice św. Piotra. Od tego momentu co roku dokonywano koronacji wizerunków Maryi, które musiały być, jak wymagał Watykan „antyczne, czczone i cudami słynące”. W Bibliotece Apostolskiej Watykanu znajduje się w archiwum Kapituły Świętego Piotra 36 tomów manuskryptów, które opisują koronacje maryjne, jakie miały miejsce pomiędzy 1634 i 1924 rokiem. Pewnie i kolejne koronacje są odpowiednio odnotowane, również ta nasza z bralińskiego Pólka.
***
Nakładając korony na skroń Maryi nie oddajemy jej bałwochwalczego kultu, ale przez nią próbujemy dostrzec samego Boga i jego miłość do nas. Nie nadajemy jej boskich cech, ale próbujemy zrozumieć jak wielką wartość dał Bóg swojemu stworzeniu a zwłaszcza tej, którą wybrał na mieszkanie dla swojego Syna. Próbujemy zrozumieć jak wielkiej godności dostępujemy i my sami, kiedy mówimy Bogu „tak”. I w końcu nieudolnie chcemy się odwdzięczyć za jej matczyną miłość.
AAK
Koronacja Wizerunku Matki Bożej Pólkowskiej - 7 września 2013r.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!