TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 05 Września 2025, 04:20
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Dlaczego Jan Paweł II nie mówił o matce?

Dlaczego Jan Paweł II nie mówił o matce?

milena

Ojca wspominał bardzo często, przy różnych okazjach, także na kilka dni przed swoją śmiercią. O matce nie mówił prawie nic, choć bardzo ją kochał, a przecież musiał też dobrze pamiętać wspólne chwile.

Po książce o matce ks. Jerzego Popiełuszki, Mariannie, sprzed dwóch lat, Milena Kindziuk napisała książkę o mamie Karola Wojtyły, późniejszego Jana Pawła II. Materiał o Emilii Wojtyłowej ma ponad trzysta stron, choć bohaterka od dawna nie żyje, a wspomnień o niej jest jak na lekarstwo. Podczas spotkania w pleszewskiej Bibliotece Publicznej MiG dziennikarka opowiadała o pracy nad książką i odkrywaniu tajemnicy zawartej w tytule tego materiału, jak i opisanej w książce.

Miejsce dla syna
Dzisiaj możemy życie Karola i jego mamy Emilii odczytywać zupełnie inaczej, w świetle Bożego planu, który Stwórca powoli nam odsłania, jednak ponad sto lat temu co najwyżej wrażliwe serce matki mogło jej podpowiadać, że jeden z jej synów będzie wielkim kapłanem. - Bardzo chciałam odkryć tajemnicę, dlaczego Jan Paweł II nie mówił o swojej matce, mimo że powinien ją doskonale pamiętać. Dotarłam do wszystkich możliwych żyjących członków rodziny papieża, zarówno ze strony Wojtyłów, jak i Kaczorowskich. Są to ,,normalni”, bardzo zwyczajni ludzie, którzy chętnie zgadzali się na spotkania. Gniazdo Wojtyłów jest w Czańcu, żyje tam kuzynostwo papieża, które pamięta, jak Karol Wojtyła przyjeżdżał do nich z ojcem, matki nie pamiętali. Charakterystyczne było to, kiedy docierałam do kolejnych członków rodziny, że właściwie nikt nie pamiętał pani Emilii Wojtyłowej. Nikt nie wspominał, żeby Karol dokądś z nią jeździł, czy żeby ona przyjmowała gości z rodziny w swoim domu. Była cicha, jakby w cieniu, nieobecna, może dlatego, z perspektywy czasu dopiero to widać, żeby lepiej wyeksponować syna – mówi Milena Kindziuk.

Z miłości do życia
Może niewiele osób wie, jak dramatyczne okoliczności towarzyszyły wiadomości o nowym życiu w rodzinie Wojtyłów. Kiedy Emilia zorientowała się, że jest w ciąży, poszła do lekarza, ten jednak nie miał dla niej dobrych wieści. - Powiedział jej, że to dziecko nie ma szans się urodzić, a jeśli się urodzi, to ona z pewnością umrze, dlatego zalecił aborcję. Emilia zszokowana wróciła do domu, potem wrócił także z koszar Karol Wojtyła senior i rozmawiali o tym dylemacie. Był przecież starszy syn Edmund, który potrzebował matki; był mąż, którego nie chciała zostawiać, Emilia miała dopiero trzydzieści pięć lat i życie przed sobą. Dyskusja nie trwała długo, matka Karola zdecydowała, że go urodzi, mąż znalazł jej innego lekarza, bo tamten nie chciał podjąć się prowadzenia ciąży. Lekarz wojskowy podjął się opieki nad matką i dzieckiem, ale niczego nie obiecywał i zaznaczył, że robi to na ich odpowiedzialność. Znam tę historię z relacji sąsiadów państwa Wojtyłów i ludzi, którzy ich znali. Natomiast kardynał Dziwisz mówił mi, że Jan Paweł II poznał tę opowieść od akuszerki, która była przy jego narodzinach. Znalazł ją Karol Wojtyła senior i pod jej opieką zostawił rodzącą Emilię, a sam na ten czas z synem Edmundem poszedł do kościoła (na przeciwko domu, w którym mieściło się ich mieszkanie) na nabożeństwo majowe. Okna mieszkania były otwarte, a kiedy ze świątyni dobiegał śpiew kończącej się Litanii loretańskiej, 18 maja 1920 roku, Karol Wojtyła przychodził na świat. Ku zdziwieniu zarówno akuszerki, jak i samej matki dziecko wcale nie było kruche i słabiutkie, czy maleńkie, ale urodził się zdrowy, silny, duży chłopak, który niesamowicie płakał, jakby chciał przekrzyczeć tych, którzy śpiewali w kościele – opowiada autorka książki ,,Matka papieża”.

Zamknięte drzwi
Życie Wojtyłów było zupełnie zwyczajne, jak wielu innych rodzin. - Emilia prowadziła dom, Karol Wojtyła go utrzymywał pracując w pobliskich koszarach. Jak mówiły sąsiadki, matka Karola, ,,zwariowała” na jego punkcie, lulała, pieściła, chodziła z nim na spacery i mówiła do niego zdrobniale ,,Lolek”, a  jeśli musiała choć na chwilę wejść do sklepu prosiła sąsiadki o pomoc i namawiała je, żeby go kołysały. Podobno mówiła też sąsiadom, że to dziecko będzie kimś wielkim. Mimo całego tego szczęścia, trzeba powiedzieć, że poród wiele Emilię kosztował i właściwie od tego czasu nieustannie chorowała. Przez dziewięć lat jej życia zatem mały Karol zapamiętał ją jako kobietę chorą, zresztą z niewielu zdań, jakie o niej wypowiedział potem, można było wyłowić choćby to, że cierpienia nauczył się od matki. Rzeczywiście jej ostatnie dwa lata życia były ciągłym leżeniem w łóżku, czasami tylko na wózku inwalidzkim, kiedy mąż wyjeżdżał z nią na balkon, a ona coś cerowała, szyła, dziergała, ale to były jedne z lepszych momentów tych lat. W tym czasie domem zajmował się ojciec. W czerwcu 1929 roku Karol miał przyjąć I Komunię Świętą i matka bardzo chciała go do tego przygotować, ale wiadomo, że nie miała siły i nie była w stanie tego zrobić. A Karol przybiegał z przygotowań do Pierwszej Komunii i od razu szedł do salonu, gdzie leżała matka i opowiadał jej o wszystkim. Niestety tej pięknej chwili Emilia nie doczekała. Zmarła około godz. 11., kiedy oprócz męża nikogo nie było w domu, Edmund studiował już medycynę, Karol był w szkole. O śmierci matki dowiedział się właśnie tam, od nauczycielki poproszonej o to przez ojca. A zdawałoby się, że wojskowy jako silny mężczyzna będzie w stanie sam powiedzieć dziecku, że matka nie żyje. Przez kolejne trzy dni, zgodnie z tradycją, Emilia spoczywało w domu, w otwartej trumnie, przy której modliła się rodzina, znajomi, przyjaciele, sąsiedzi. Natomiast, co ciekawe, po pogrzebie Karol Wojtyła senior zamknął na zawsze salon, w którym chorowała i umarła Emilia. W tym miejscu powoli dochodzimy do rozwikłania tajemnicy, dlaczego papież nie mówił o matce. Dzisiejsza psychologia, ale także ludzie, którzy wtedy żyli, zdaje się, że również kardynał Dziwisz  przychyla się do stanowiska, że to zamknięcie salonu spowodowało, iż nie do końca Wojtyłowie przeżyli żałobę po matce i żonie. Ból po stracie matki był tak wielki, że nigdy nie został ukojony tak naprawdę; cierpienie nie znalazło ujścia. Przecież gdyby otworzyli salon, to trzeba by było posprzątać, wyrzucić rzeczy Emilii, ale oni nie chcieli tego zrobić, żeby nie czuć, że wyrzucają ją samą. Współczesna psychologia tłumaczy to, jako nieumiejętność pogodzenia się ze stratą bliskiej osoby. To cierpienie rosło i kumulowało się w nich aż do momentu, kiedy po dziewięciu latach od jej śmierci wyprowadzili się do Krakowa. Proszę sobie wyobrazić tę smutną sytuację, kiedy dziewięć lat mieszka się w dwupokojowym mieszkaniu, w maleńkim pokoju, a duży pokój jest nieużywany, bo tam leżała chora, a potem umarła matka. Prawdopodobnie właśnie w tym tkwi tajemnica i odpowiedź na pytanie, dlaczego papież Jan Paweł II nie mówił o matce. Pan Eugeniusz Mróz opowiadał, że Karol nawet kolegom, rodzinie, czy sąsiadom w Wadowicach nigdy nie opowiadał o mamie. Temat się zrobił tabu, a żałoba ich przytłoczyła, choć oczywiście starali się na to wszystko spojrzeć oczami wiary. Ojciec zabrał Lolka i Edmunda na Dróżki Kalwaryjskie, chodzili codziennie rano przed szkołą, na siódmą rano do kościoła, modlili się – wyjaśnia Milena Kindziuk.

Matka dwóch świętych
Historia Emilii nie kończy się jednak wraz z jej śmiercią, jej dziedzictwo trwa w synach. - Na pewno od Emilii papież nauczył się troski o życie, zwłaszcza to nienarodzone, doskonale wiedział, że matka zdecydowała się urodzić go kosztem własnego życia. Także u podstaw nauczania Jana Pawła II o kobiecie tkwi postawa jego matki. Jan Paweł II jest papieżem, który chyba najwięcej dokumentów napisał, czy homilii wygłosił o geniuszu kobiety, znaczeniu kobiet w życiu rodzinnym, społecznym, zawodowym. Biografowie Jana Pawła II są zgodni, że to zawdzięczamy Emilii – dodaje autorka publikacji o matkach świętych synów.
Często zapominamy o drugim synu państwa Wojtyłów, który może nie był tak popularny, jak jego młodszy brat, ale nie mniej święty. - Edmund pracował w szpitalu w Bielsku i był już ordynatorem oddziału zakaźnego. Kilka lat po śmierci Emilii do tego szpitala przywieziono dziewczynę chorą na szkarlatynę, jednak nie miał się nią kto zajmować, bo lekarze ze wszystkich oddziałów, jakie znajdowały się w szpitalu, zwyczajnie bali się wchodzić do sali, w której leżała chora, żeby się nie zarazić, bo nie było wówczas skutecznych leków na szkarlatynę. Edmund Wojtyła był jedynym lekarzem, który postanowił dziewczynę leczyć, przez kilka dni przy niej siedział, przynosił jej lekarstwa, robił zastrzyki, bo również pielęgniarki nie wchodziły do tej sali. Robił to, choć nie musiał, bo akurat ten oddział jemu nie podlegał. Po dziewięciu dniach zarażony szkarlatyną Edmund zmarł i nie byłoby w tej historii może nic poruszającego, gdyby nie to, że poruszyła ona cały Bielsk. Okazało się, że od samego początku Edmund miał do pacjentów właśnie takie ofiarne podejście, był lekarzem, który szczególnie troszczył się o ludzkie życie, a nawet starał się umilać czas chorym. Podobno, kiedy w Bielsku odwiedzał go ojciec z Karolem, bracia potrafili wspólnie organizować przedstawienia, żeby pacjentom czas szybciej i radośniej mijał, żeby choć na chwilę zapomnieli o swoim cierpieniu. Zarówno pacjenci, jak i lekarze widzieli, że Edmund ma niesamowite powołanie do tego zawodu i jest inny niż wszyscy. Poruszenie więc w Bielsku było tak wielkie, że urząd miasta uchwalił fundusz (a były to lata 30. XX wieku) na pogrzeb (lekarze wygłaszali na nim przepiękne przemówienia) Edmunda, a gazety zaczęły o nim pisać artykuły. Po wielu latach w jednym z miast, być może nawet włoskich, zawiązał się komitet beatyfikacyjny i są wszelkie dokumenty ku temu, żeby rozpocząć jego proces beatyfikacyjny. Nie rozpoczął się on do tej pory, ale mimo wszystko można chyba powiedzieć, że Edmund był świętym, na co wpływ niewątpliwie miała postawa jego matki. Ciekawostką jest postać narzeczonej Edmunda, która po jego śmierci nigdy nie wyszła za mąż, ta pani żyje i ma dzisiaj ponad 90 lat – kończy swoją opowieść gość pleszewskiej biblioteki.

***

Książka o Emilii, matce Jana Pawła II uświadamia nam, ile tak naprawdę jest na świecie skromnych, pokornych, nikomu nieznanych matek świętych dzieci, także tych, o których nikt nigdy nic nie napisze.

Anika Djoniziak

 

Jak pani się czuła wchodząc tak głęboko w osobiste życie świętych i ich rodzin?
Jak śledczy, podglądacz, czy może jak ciekawski członek rodziny?

Milena Kindziuk:
Uczyło mnie to wszystko pokory, zawsze pamiętałam, że ja mam być gdzieś w cieniu, na końcu, właśnie trochę podglądać, trochę zgłębiać różne tajemnice. Chciałam dotrzeć do tego, co najbardziej istotne i pokazać to ludziom. Bardzo mnie fascynowało właśnie choćby to, dlaczego papież nie mówił o matce, chciałam tę tajemnicę rozwiązać, ale nie wiem, czy mi się udało, są to tylko takie ludzkie insynuacje. Kardynał Dziwisz i siostra Tobiana, czyli dwie najbliższe papieżowi osoby, również przez cały pontyfikat nie wiedziały, dlaczego tak było. Szukałam też odpowiedzi na pytanie, co sprawiło, że pani Marianna Popiełuszko była taka, jaka była: pogodna, radosna, pełna wiary. Na pewno moja rola w tych przypadkach była służebna, szczególnie w zetknięciu z takimi wspaniałymi postaciami.

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!