Dachau nie zabiło w nim pogody ducha
Wokół filmu „Opiekun” rozgrywa się sporo niezwykłych historii, a bohaterem jednej z nich jest ksiądz dachauowczyk. Zbliżająca się 78. rocznica cudownego wyzwolenia obozu koncentracyjnego w Dachau to doskonała okazja, by ją opowiedzieć.
Jakkolwiek dziwnie to może zabrzmieć, marzy mi się wyjazd do Muzeum KL Dachau. Moja głowa zawsze produkowała nieporównywalnie więcej pomysłów na książki, niż moje siły fizyczne byłyby w stanie temu sprostać. I choć pracuję nad „Tajemnicami Placu św. Józefa”, czyli przeniesioną do książki pierwszą wersją scenariusza do filmu „Opiekun”, mam już w głowie kolejną: związaną z cudem ocalenia więźniów KL Dachau. No, ale jak tu ją pisać, jeśli nigdy tam nie byłam? Zastanawiałam się jak zorganizować sobie wyjazd do Dachau, a tymczasem on organizował się już za mnie sam. Tyle, że ja nic o tym nie wiedziałam. Aż do czasu kiedy pewnego marcowego wieczoru zadzwonił do mnie pan Jerzy.
Pan Jerzy
Jerzy Osypiuk z Nekli, prezes Nekielskiego Stowarzyszenia Kulturalnego, wielki pasjonat regionalnej historii i jej aktywny popularyzator, od lat poszukiwał informacji o życiu legendarnego, zmarłego w 1983 roku, proboszcza tamtejszej parafii ks. Edmunda Bartosiaka. Legendarnego, bo niezwykle oddanego swoim parafianom. A do tego również dachauowczyka. W trakcie pogrzebu kapłana, pan Jerzy wykonał pamiątkowe zdjęcia i choć miał świadomość, że zapewne widać na nich krewnych ks. Edmunda, niestety nie wiedział, którzy to z nich. A nawet jeśliby wiedział, nie znał i tak ich nazwisk ani miejsc zamieszkania. Bo o kontaktach do nich to już nawet nie ma co wspominać. Poza tym od pogrzebu minęło tyle lat, że wielu z nich mogło już odejść z tego świata. W kwietniu 2023 roku miała przypaść 40. rocznica śmierci legendarnego nekielskiego proboszcza i zarówno on, jak również członkowie ww. stowarzyszenia pragnęli odpowiednio go upamiętnić. No, ale jak to zrobić mając o nim ledwie garść podstawowych faktów?
Kiedy na przełomie lutego i marca tego roku do kin wszedł film „Opiekun” opowiadający o cudach św. Józefa Kaliskiego, a w tym o niezwykłych wydarzeniach związanych z ocaleniem więźniów KL Dachau, pan Jerzy wybrał się na jego projekcję. Gdy film się skończył i na ekranie pojawiły się napisy, oczom pana Osypiuka ukazało się nieoczekiwanie nazwisko „Edmund Bartosiak” w towarzystwie słów: „proboszcz” i „parafia w Nekli”. Skąd się tam wzięło? Otóż historia ks. Edmunda stała się dla mnie inspiracją do stworzenia filmowego ks. Edwarda, dachauowczyka. Tego samego, który rozmawia o cudownym ocaleniu więźniów KL Dachau z filmowym Robertem granym przez Rafała Zawieruchę. Możemy sobie chyba wyobrazić zdumienie i radość pana Jerzego na widok wzmianki o legendarnym proboszczu z Nekli. Pan Osypiuk, nie czekając na nic, zatelefonował do sanktuarium św. Józefa w Kaliszu, by poprosić o dostęp do świadectwa ks. Edmunda, które w jego przekonaniu musiało być przechowywane w archiwach sanktuarium i które posłużyło za podstawę do zbudowania filmowego odpowiednika ks. Bartosiaka. Okazało się jednak, że takiego świadectwa nie ma w kaliskich archiwach, a ponieważ postać ks. Edwarda, dachauowczyka wymyślałam ja, podano mu mój numer telefonu.
Mówiłem ci, że mój wujek był dachauowczykiem?
O ks. Bartosiaku usłyszałam pewnego razu w kawiarni od mojego dobrego znajomego prawnika. Opowiadałam mu właśnie, że piszę scenariusz i że będzie w nim wątek o obozie koncentracyjnym w Dachau. - A mówiłem ci kiedyś, że mój wujek, ksiądz, był w Dachau? – zapytał wtedy. - Nie mówiłeś – odparłam. Wtedy Marek, bo tak ma na imię mój znajomy, opowiedział mi w skrócie jego historię.
Ks. Edmund był bratem jego babci od strony mamy. - Babcia z mamą wspominały, że w czasie okupacji Gestapo aresztowało wujka i wkrótce wywieziono go do obozu koncentracyjnego w Dachau - mówił Marek. - Wujek miał pecha, bo trafił tam na oddział gdzie dokonywano eksperymentów medycznych. Poddano go testom związanym z tyfusem. Babcia chodziła na Gestapo, która miała swą siedzibę w budynku dzisiejszego, poznańskiego Domu Żołnierza (aktualnie jest tam Teatr Muzyczny). Starała się uzyskać dla niego zwolnienie z obozu, jednak bezskutecznie. Ryzykowała życie, bo nigdy nie było wiadomo czy wyjdzie z budynku wolna. Czasami zabierała ze sobą moją mamę, mając nadzieję, że zwiększa to jej bezpieczeństwo. Mama wspominała, że babcia przedstawiała się tam: Ich bin Berlinerin czyli: „Jestem Berlinką”, bo urodziła się pod Berlinem. Zapewne dzięki temu, że mówiła biegle po niemiecku i to językiem literackim oraz posiadanej przebojowości, wychodziła z budynku Gestapo zawsze wolna. Babci udawało się jednak uzyskiwać zgodę na wysyłkę do wujka paczek z jedzeniem. Ten z kolei, miał potem wspominać, że jak leżał chory, sięgał pod łóżko do paczki i delektował się smakiem przesłanej mu przez babcię cebuli czy słoniny. Prawdopodobnie te paczki, poza tym, że miał silny organizm, pozwoliły mu przetrwać w obozie. Za pobyt w Dachau wujek stosunkowo wcześnie, bo już w latach 60. dostał jakieś odszkodowanie – kontynuował swą opowieść Marek. – Podobno było tego kilka tysięcy dolarów, suma jak na tamte czasy bajońska, choć i tak nikła w stosunku do jego obozowych cierpień. Część tej kwoty wujek podzielił między rodzeństwo, a drugą część przeznaczył na prowadzony w Nekli kościół. Mimo tak straszliwych doświadczeń w Dachau, był człowiekiem bardzo pogodnym i oddanym ludziom. Wujek został wyświęcony na księdza 4 kwietnia 1939 roku, czyli tuż przed wojną. Jego Msza prymicyjna odbyła się w Ostrzeszowie, bo tam mieszkała cała jego rodzina. To była wielka uroczystość, która zgromadziła całe miasteczko.
A tak nawiasem mówiąc, ks. Bartosiak udzielał ślubu rodzicom Marka, a na jego plebanii w Nekli, odbyło się ich przyjęcie weselne.
Co za historia!
Pan Jerzy w czasie rozmowy telefonicznej opowiedział mi jak to się stało, że otrzymał mój numer. - To jakaś niesamowita historia! – śmiałam się. - Prawda? – bardziej stwierdził niż zapytał pan Osypiuk, również się śmiejąc. – Będzie pani miała temat na artykuł! - Wie pan – powiedziałam już poważniej – w związku z tym filmem ma miejsce wiele niezwykłych historii. Św. Józef wszystkie wpędza w ruch.
Pan Jerzy zgodził się ze mną. - A tak przy okazji – zapytał kończąc rozmowę.
– Była pani kiedyś w Dachau? A jeśli nie, to czy nie myślała pani o tym, by tam pojechać? Tak, bardzo chcę tam pojechać, ale na razie jakoś się nie składa – westchnęłam. – To już się składa! Wiem z kim może się pani zabrać! Wyjazd jest w maju! ■
Aleksandra Wianecka- Polewska
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!