Czy nauka potwierdza to, co prostaczkom Pan Bóg objawił?
Na początek mały test: proszę natychmiast włożyć ręce do swoich kieszeni i wyciągnąć wszystkie przedmioty, jakie się w nich znajdują. Czy pośród tych przedmiotów jest koronka różańca? Nie ma?
A na biurku, na stoliku nocnym, w torebce, w samochodzie, gdziekolwiek pod ręką? Nie ma? No to potem mi nie narzekajcie, że macie jakieś deprechy, wypalenia i ogólną niechęć do życia. A najlepiej natychmiast się postarajcie, aby w każdej kurtce, marynarce, spodniach, bluzach znalazł się różaniec. W każdym wierzchnim ubraniu. Kaman, za parę złotych można mieć całkiem przyzwoity różaniec, zresztą założę się, że niejeden gdzieś leży w szufladach i pudełkach. Chodzi o to, żeby gdzie nie włożysz dłoni, był tam różaniec. I potem jak się już na niego natchniesz, to chociaż dziesiątkę. Pomyślicie, że coś się plebanowi pomyliło, bo to przecież nie październik. Ale nic się plebanowi nie pomyliło, tylko moje absolutne przekonanie, które żywię od dzieciństwa o wielkiej mocy Różańca, właśnie zostało potwierdzone przez naukę.
Osobiście nie potrzebuję badań naukowych, wystarczy mi zwykłe doświadczenie życiowe, aby wiedzieć, czy coś jest dla mnie pożyteczne, czy nie, ale niektórzy, jak im „amerykańscy naukowcy” nie udowodnią, a w Internetach nie napiszą, to nie uwierzą. Taki choćby św. Tomasz, to chciał dotknąć ran Pana Jezusa, żeby uwierzyć, i to ja rozumiem, ale „pieczęć” amerykańskich naukowców? No, ale co zrobić.
No to mamy tę „pieczęć”! Co prawda nie amerykańskich naukowców, bo badania przeprowadzili badacze z Włoch, Polski i Hiszpanii, ale za to zamieszczono ich wyniki w amerykańskim czasopiśmie Journal of Religion and Health. Przebadano 361 praktykujących katolików. Okazało się, że osoby odmawiające Różaniec zgłaszały wyższy poziom dobrostanu, większą empatię i znacznie niższy poziom różnych niepokojów, 26,3% badanych odczuwało „spokój duchowy, ciszę i pewność siebie”, 10,2 % wskazało na pomoc w „radzeniu sobie z problemami”, 8,6 % mówiło o „ochronie przed złem”. Stwierdzono też, że 62,2 % badanych miało ukończone studia magisterskie lub wyższe, co wyraźnie podważa stereotyp, jakoby głównie osoby mniej wykształcone sięgały po różaniec.
Cała akcja zrodziła się z frustracji, że wiele badań poświęconych jest medytacji i tzw. uważności, a zupełnie pomija się Różaniec, który też jest formą medytacji. Badacze zauważyli wyraźne uprzedzenia w literaturze akademickiej: w bazie PubMed znajduje się 30 060 wpisów nt. mindfulness (uważność - czyli skupienie uwagi na obecnej chwili i próba świadomego jej przeżycia, co miałoby być źródłem wewnętrznego spokoju i równowagi) i zaledwie 13 dotyczących modlitwy różańcowej. Tymczasem wyniki badań wskazują, że jest to bardziej kwestia mody niż faktów. Okazało się też, że praktyka Różańca nie prowadzi do izolacji społecznej i wąskiego myślenia (kolejny stereotyp), a wręcz przeciwnie: wyższy poziom tej modlitwy wiąże się ze wzrostem empatii, co sprzyja więziom społecznym.
Tak więc moi drodzy, jeśli ktoś wam zaproponuje (za ciężkie pieniądze) warsztaty jogi albo uważności, albo jeszcze innej formy nowoczesnej medytacji, to wy po prostu włóżcie rączkę w kieszeń, wyciągnijcie różaniec i odpowiedzcie: dziękuję, mam swoje sprawdzone metody. No dobra, wiem, że Różaniec można też odmawiać na palcach, ale paluchy służą też do innych rzeczy, tak? A jak ci się nawinie różaniec, to w najgorszym przypadku odmówisz Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Innych zastosowań nie widzę. Chociaż, jak tak pomyślę, to raz jeden ksiądz opowiadał, że różańcem, na którym się modlił zaczął okładać starego komunistę, który na łożu śmierci nie chciał się spowiadać i ten natychmiast przystąpił do sakramentu. Ale takiego zastosowania nie zalecam, bo generalnie nie popieram użycia siły, chociaż nie gwarantuje, że nie trzepnę z liścia, jak mi ktoś jeszcze zacznie ględzić o „klepaniu Różańca jak stare babki w kościele”.
A z takich różnych „naukowych" spraw, to mi jeszcze przyszedł do głowy wspaniały wynalazek pani minister o spojrzeniu rzucającym pioruny, a mianowicie likwidacja prac domowych w szkołach podstawowych. Okazuje się, że nie tylko rodzice, którzy niegdyś mogli mieć choć chwilę spokoju, bo dzieci odrabiały lekcje (odrywając się od ekranów, bo już nie od podwórka niestety), zatęsknili za starymi czasami, ale nawet sama pani minister rozważa przywrócenie prac domowych. Chyba jej przekonanie, że brak zadań domowych pozwoli dzieciom realizować ich pasje, opierało się na tych samych przesłankach, co reklama gotowych dań w pewnym dyskoncie, w której kobieta widząc na półkach te wspaniałe gotowe dania załamuje się, że o tym wcześniej nie wiedziała, bo przecież mogła tyle czasu, zamiast na gotowanie, poświęcić na realizację swoich pasji. Na pytanie, jakie pasje ma na myśli, odpowiedziała: no tak od razu to mi nie przychodzi do głowy… Dzieciom chyba też, oprócz smartfonów i tabletów nic do głowy nie przychodziło. Ale pani minister o piorunującym spojrzeniu, jeszcze nie jest do końca pewna, czeka bowiem na wyniki egzaminów ośmioklasisty, na podstawie których eksperci mają oszacować, czy zakaz zadawania obowiązkowych prac domowych uczniom szkół podstawowych, wpłynął negatywnie na wyniki egzaminu. Zastanawiam się, co by się musiało wydarzyć, żeby pani minister zwątpiła również w swoją decyzję o ograniczaniu lekcji religii w szkołach…
Na koniec świerzbi mnie ręka, aby coś napisać o sytuacji prawnej w naszym kraju, bo jak wiecie, po tym jak się skończyła w naszym kraju niepraworządność, rozpoczęły się rządy prawa, „tak jak je rozumiemy”. I tak sąd, który był sądem prawdziwym, aby uznać ważność wyborów parlamentarnych, przestał nim być, kiedy trzeba uznać ważność wyborów prezydenckich, a premier przyznaje na portalu społecznościowym: „wiem, trudno znaleźć legalne i skuteczne sposoby działania w tym ustrojowym bałaganie, jaki odziedziczyliśmy”. Chyba nawet nie będę tego komentował. Po prostu „koń (ten też nieprzypadkowo) jaki jest, każdy widzi”
Pleban ze wsi
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!