TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 26 Lipca 2025, 17:20
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Czy Lechu i Donald byli flexi, a Joe nie?

Czy Lechu i Donald byli flexi, a Joe nie?

Kiedyś można było mieć wrażenie, że nasz stary dobry Lech Wałęsa, był naprawdę wielkim szczęściarzem.

Nikt nie wie, jakim cudem stanął na czele ponoć dziesięciomilionowego ruchu (liczbę stawiam pod lekkim znakiem zapytania, bo jednak okazało się, że trochę aparatczyków też się tam zapisało), a wcześniej non-stop wygrywał w totolotka, więc mimo problemów z pracą (które miał z powodu swojej politycznej, antysystemowej działalności) rodzinie powodziło się całkiem przyzwoicie, oprócz tego otrzymał Nagrodę Nobla plus jakieś miliony za prawa do scenariusza filmu o sobie, a nawet jak siedział, podczas tzw. internowania, to też nie musiał się jakimś „czajem” katować, bo znacznie szlachetniejsze trunki były mu dostarczane i nie sądzę, żeby za nie płacił. I osobiście muszę też powiedzieć, że był wielkim szczęściarzem, bo udało mu się... oszukać mnie, plebana ze wsi, który z natury jestem bardzo podejrzliwy! Dwa razy dałem mu swój głos, dwa razy! Ten pierwszy raz był nawet skuteczny i również dzięki temu, kiedy - mój drugi głos był już nieskuteczny - i stracił prezydenturę, mógł zostać profesorem wizytującym różne prestiżowe uczelnie świata i wygłaszać tam swoje gościnne wykłady (współczuję tłumaczom) za bardzo konkretne pieniądze.

Ale, jak zauważyłem na początku, wydaje się, że szczęściarzem to Lech był, ale już nie jest. I skończyło się nie tylko szczęście (a może po prostu przestał grać w totolotka?), ale najwyraźniej również pieniądze. Bo jak inaczej wytłumaczyć jego anons, który pojawił się na stronie flexi.pl, portalu, który reklamuje się sloganem: „Bądź flexi! Elastyczne oferty pracy i aktywności”. I właśnie ofertę swojej aktywności zamieściła tam legenda naszej demokracji. Żeby nie było, że zmyślam, cytuję w całości: „Doświadczony przywódca, świetny mówca, laureat Pokojowej Nagrody Nobla, prezydent RP 1990 – 1995, współzałożyciel i pierwszy przewodniczący NSZZ Solidarność, poprowadzi spotkania i szkolenia z leadership, przyjmie zaproszenia na spotkania motywacyjne w firmach, ale też w rodzinach, możliwe dodatkowe usługi promocyjne, wspólne zdjęcia, autografy. Mimo, że mam emeryturę prezydencką, ale też czuję, że chcę się dzielić swoją wiedzą i doświadczeniem w budowaniu dobrego imienia Polski w świecie. Spotykałem się z przywódcami państw, z królami, z Papieżem, chętnie przekażę doświadczenia i wiedzę w polskich firmach, wezmę udział w ich promocji na świecie, by budować realną wartość polskiej gospodarki. Spotkanie 1-2 godz. cena od 20 tys. zł (cena do ustalenia). W sprawach rezerwacji terminów oraz zakresu praw do wizerunku prosimy o kontakt. Możliwe również ustalenie innych warunków promocji dla firm w ramach wspierania polskiej gospodarki za granicą”.
To nie żart, taki anons zamieścił Lech Wałęsa. I ja, zwykły pleban ze wsi, jestem zażenowany i już nawet nie chce mi się śmiać. Bo to by jednak oznaczało, że nasz bohater, może i jest – jak się upiera - „świetnym mówcą”, ale okazał się być fatalnym inwestorem, skoro musi tak bardzo rozmieniać na drobne (nie takie znowu drobne – bo dwadzieścia patyków za występ) swoją już i tak nadszarpniętą legendę. Albo! I to jest naprawdę znacznie gorsze. Albo nasz stary, dobry Lech, nie był wcale tak niezłomny, za jakiego się podaje, w newralgicznych momentach swojego życia, ale znacznie bardziej... flexi! O, to jest dobre słowo. Był flexi, i teraz ci, wobec których był flexi, wyciskają z niego ostatni grosz, byleby nie zniszczyć mitu jego niezłomności. Może to nawet za ich radą (delikatnie słów używam, ze względu na prawa procesowe) taki anons pojawił się i to właśnie na portalu flexi... Nie mogli na OLX, albo w jakimś LinkedIn? Chyba, że tu jest ukryta ironia losu... Nie jest to rubryka od lania łez, ale szkoda, że to wszystko tak się kończy, bo jednak chyba obok rzeczywistej tragedii, nie da się ukryć coraz bardziej widocznych elementów farsy...

Dzisiaj pozostaniemy przy prezydentach i, jak zwykle, wyskoczymy sobie do United States. Donosiłem wam ostatnio, że wbrew wyborczym obietnicom prezydent Joe, jest niemniej restrykcyjny wobec imigrantów z Meksyku, niż jego poprzednik Donald. A miał być taki flexi...
W nawiązaniu do tej sprawy opowiem wam dzisiaj historię znakomitego fotografa Johna Moore z agencji Getty Images nagrodzonego w roku 2005 Pulitzerem (taki dziennikarski Oskar). Otóż „za panowania Trumpa” w roku 2019 otrzymał on kolejną nagrodę, tym razem World Press Photo of the Year award (najlepsze zdjęcie roku) za wstrząsającą fotografię z obozu dla uchodźców na granicy meksykańsko – amerykańskiej przedstawiającą dwuletnią dziewczynkę z Hondurasu płaczącą za swoją matką. Oczywiście zdjęcie obiegło świat z odpowiednim komentarzem, jak to trumpowska Ameryka ma straszną politykę antyimigracyjną i jakie dramaty w związku z tym się dzieją. Bo też niewątpliwie problemy imigracyjne generują strasznie dużo dramatów.
I proszę sobie wyobrazić, że teraz, kiedy twardy Donald wyleciał z Białego Domu, a demokratyczny, otwarty no i w ogóle flexi i cool Joe wziął sprawy w swoje ręce, fotograf John Moore, jak porządny profesjonalista, chciał zapewne pokazać, jak bardzo na dobre zmieniły się teraz sprawy na granicy meksykańsko – amerykańskiej i... zonk! To co było możliwe za tego despoty Trumpa – wolność mediów, w sposób zupełnie absurdalny, nie jest możliwe za Bidena! Pan Moore, zdobywca Pulitzera, podobnie jak inni dziennikarze, nie jest już wpuszczany na teren obozów imigrantów! Tak pisze na Twitterze: „Z całym szacunkiem proszę US Customs and Border Protection o zaprzestanie blokowania mediom dostępu do ich operacji granicznych. Sfotografowałem CBP pod rządami Busha, Obamy i Trumpa, ale teraz - nie ma dostępu dla mediów”. Taaaak, „nowy wspaniały świat” zawsze kończy się zasiekami! I bądź tu człowieku mądry z tymi prezydentami...

A na koniec fantastyczny cytat, który pozwoli wam spojrzeć w całkowicie inny sposób na dzisiejszą sytuację. Oto fragment książki Fernanda Braduela „Gry wymiany. Kultura materialna gospodarki i kapitalizm XV-XVIII wiek”. Za asystę dziękuję Andrzejowi z Gdańska ;). A teraz już cytat: „Nieprzypadkowy jest więc brak ostentacji w sposobie ubierania się weneckiego patrycjatu. Podobnie noszenie masek, które pojawiają się przecież nie tylko w czasie karnawału i świąt publicznych, jest sposobem osiągania anonimowości, zagubienia się w tłumie, miłego spędzenia czasu bez wystawiania się na widok publiczny. Weneckie szlachcianki nakładają maskę, gdy idą do kawiarni, w miejsca publiczne, których damy ich urodzenia nie powinny odwiedzać. „Maska, ach jakaż to wygoda!” - powie Goldoni. „Pod maską wszyscy są sobie równi i najwyżsi urzędnicy codziennie (...) osobiście mogą wywiadywać się o wszelkie sprawy interesujące lud (...). Za maską skrywać się może nawet doża, który nierzadko w ten sposób przechadza się po mieście”.
Pomyślcie, tylko, być jak doża w Wenecji, chodzić w masce... Czego więcej można pragnąć?
Pleban ze wsi

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!