TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 03 Sierpnia 2025, 00:16
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Czterej pancerni, amalgamat i głupie bomby

Czterej pancerni, amalgamat i głupie bomby

Zdjęcie: Kadr z filmu

Zorientowałem się ostatnio, że mogę odkurzać wspomnienia. Urodziłem się 16 lat po II wojnie światowej i pamiętam, że od Żoliborza do Mokotowa jechało się wtedy autobusem w wielkim morzu gruzów.

Jestem stary. Wiem, że nie jestem bardzo stary i że wielkie grono osób starszych zakrzyknie – jaki tam stary, to my jesteśmy starzy! Ale nie chodzi mi o to, żeby się licytować. Chodzi mi o coś innego. Stwierdziłem, że jestem stary, ponieważ wśród moich możliwości na duchowym czy też mentalnym wyświetlaczu pojawiła się taka ikonka rączki z pędzelkiem. To jest taki malutki pędzelek, który w ogóle nie służy do malowania ani do pisania (na przykład po chińsku…) tylko do takiego delikatnego odkurzania archeologicznego.

Mówiąc mniej obrazowo i mniej infantylnie – zorientowałem się ostatnio, że mogę odkurzać wspomnienia, nie same fakty, ale atmosferę, kontekst, odczucie i nie mam potrzeby ani chęci, żeby coś poprawiać, zmieniać, upiększać, czynić bardziej atrakcyjnym. Po prostu przyjrzeć się chcę, bo stary jestem. Dotąd nigdy tego nie miałem. To jest ciekawe. Wziąłem więc tę rączkę z pędzelkiem i zacząłem trochę odkurzać zagadnienie „Rosja, Rosjanie”. Może jakoś bardzo - to się boję, ale trochę, to jednak pomyślałem, że trzeba.

Urodziłem się 16 lat po poprzedniej wojnie. To znaczy, że wokoło było pełno ludzi, którzy tę wojnę przeżyli, którzy na niej walczyli, którzy z jej powodu wiele wycierpieli. Przypominam sobie jak przez mgłę, że tak wiele było osób o kulach, bez ręki (z czarną skórzaną rękawiczką na nieruchomej prostej protezie), bez oczu, ze śladami prochu na twarzach, rękach. Nasza codzienność wtedy. Gdybyśmy to zobaczyli teraz – bylibyśmy przerażeni. A wtedy to oczywiście była bardzo zwyczajna codzienność.

Od Żoliborza do Mokotowa jechało się autobusem w jednym wielkim morzu gruzów, w Śródmieściu w zasadzie nie było całego domu. Te ruiny były bardzo dziwne – przypominały ludzkie sylwetki. Pamiętam, że z bratem nadawaliśmy im imiona – pamiętam, że tam, gdzie teraz są domy Centrum (to znaczy tam gdzie już ich teraz nie ma) były dwie ruiny – jedna się nazywała Marian, a druga Edzio. 

Bawiliśmy się tylko i wyłącznie w wojnę. Tylko w wojnę. Wszyscy mieliśmy karabiny. W zasadzie wszyscy byliśmy Polakami, ale od biedy można było być Ruskiem. Ruscy byli silni i wygrywali. Byli prymitywni i chamscy, ale budzili jakiś respekt. Niemcy nie byli ludźmi. Nikt nie wymagał od człowieka, żeby podczas zabawy był Niemcem. Niemcy byli potworami. Nikt nie był aż tak zboczony, żeby chcieć być Niemcem. To ciekawe, bo przecież zwykle z przekory ktoś się znajdzie do każdej roli. A wtedy nie. Tak to pamiętam. Bardzo po kryjomu wiedzieliśmy coś o Katyniu. Mądre dzieci wiedziały o Katyniu, ale nic nie mogły o tym mówić i nie mówiły. Baliśmy się. Tak myślę. O Wołyniu nie wiedzieliśmy nic zupełnie. To znaczy dzieci z Warszawy nie wiedziały. Chyba, że mi nikt nie powiedział, jestem z tego w zasadzie znany, że nigdy nic nie wiem, ale myślę, że w tej sprawie to chyba nie. Jarek Czubaty powiedziałby mi, bo mówiliśmy sobie wszystko.

Ukraina była nam dobrze znana, ale tylko z „Ogniem i mieczem”. Była krainą mityczną. Zamieszkiwali ją kiedyś Kozacy, którzy byli – no po prostu wielkimi kozakami! Tak się zawsze mówiło – ale z niego kozak, ale przykozakował (czy przykozaczył??). Że odważny, ale niekoniecznie mądry. Ale jednak przede wszystkim odważny i na koniu. A co się z nimi stało?

Nie wiedzieliśmy. Nie byliśmy pewni. Myśleliśmy, że to była taka historia. Ostatecznie nie było też Tatarów, ani Turków (to znaczy tureckich wojowników). Byli Ruscy, ale oni z tym wszystkim nie mieli nic wspólnego. Ruscy służyli do bicia Niemców. Niemców koniecznie trzeba było bić. A Rusków nie. Nic chyba z nimi nie można było zrobić. Byli po prostu. I te wszystkie kwestie, te drewniane pepesze, czołg 102 Rudy i najpiękniejsza wtedy na świecie kobieta (oczywiście po Mamie i naszej Pani z pierwszej klasy) – czyli Marusia Ogoniok (prywatnie Pola Raksa, ale dla nas to niewątpliwie była Rosjanka strasznie piękna), i ten gość co bił się z Jankiem i mówił „jołki-połki” – taki śmieszny, brudny, chamski, ale swojak – no więc to wszystko zlewało się w taki jakiś słodki, bo przecież słodki, amalgamat.

Amalgamat – znaliśmy to słowo wszyscy. No, wszyscy bardziej tacy wymowni znali. Ze słyszenia. Mieliśmy straszne zęby. Popsute, popróchniałe. Wszyscy od małego chadzaliśmy do dentysty. I pani dentystka (nie było mężczyzn dentystów, nie było też dentystek niebinarnych – to może tak na wszelki wypadek dodam) mówiła do pani „pomocy” (bo nie było „asystentek” tylko „pomoce”) „zrób mi Haniu amalgamat, tylko duży!”. A to znaczyło, że nie będą już borować.

Maszynka do borowania zębów była napędzana pedałem, przez tą panią pomoc. To się kręciło tak z parę obrotów na minutę. Bez znieczulenia. Większość żyjących obecnie ludzi (oczywiście w Europie żyjących) straciłaby przytomność na widok tej maszynki. A my to mieliśmy w pyskach! Więc to słowo – „amalgamat” – słyszane tak wiele razy, miało ogromną moc. Oznaczało „koniec bólu”. Żyjesz. Przeżyłeś. Koniec. Amalgamat.

A te czołgi i Marusie, te ruskie starszyny i to wszystko też się zlewało w taki jeden amalgamat, jak ten w zębie. Ten zębowy był piekielnie mocny. Nigdy nie było mocniejszego środka do łatania zębów. Zęby się rozpadały, a ten amalgamat (rtęci, srebra, cyny, miedzi i kadmu) tkwił w człowieku, jak jakieś jądro kosmosu. A do tego był podobno trujący. Ale w smaku fizycznym, a zwłaszcza jednak duchowym i mentalnym był słodkawy, słodki. Tylu ludzi zginęło. Cała Warszawa jest trupiarnią. Powstanie dopiero co się skończyło. A my wszyscy żyjemy i zabijamy Niemców z drewnianych pepesz. Ruskich pepesz.

Przeczytałem dziś rano, że Rosjanom kończą się pociski sterowane. Będą rzucać Ukraińcom na głowę „głupie bomby”. Tak napisali – głupie bomby. I te bomby nam będą wywalać ten amalgamat. Razem z zębami. Co zrobisz jak nic nie zrobisz?

Liliana Sonik przypomniała ten wiersz, ten straszny wiersz Puszkina, o tym, że to jest wewnętrzna między Słowianami sprawa. Swoją drogą ciekawe, jak się to tłumaczyło Tuwimowi? Tak mu dobrze wyszło.

Bo to jest taka bardzo wewnętrzna rzeczywiście sprawa. Mamy to wewnątrz. Wiersz Puszkina jest wstrząsający. 

Tekst Łukasz Święcicki

O co ten krzyk, trybuni ludu? 
Czemu Grozicie Rosji anatemą?
Co tak wzburzyło was? 
Litewski bunt i kaźń?
To Słowian spór, rodzinny spór domowy,
Nie rozwiążecie go krasomowczymi słowy.
Przesądził dawno los te naszą starą waśń.
Już wieki oba te plemiona
Wzajemnym gniewem czoła chmurzą,
Nieraz to ich, to nasza strona
Musiała ugiąć się przed burzą.
Kto w tym nierównym wytrwa sporze:
Czy dufny Lach, czy wierny Rus?
Zostawcie nas, wy, co nie znacie
Tych zakrwawionych kart dziejowych.
(…) Ale bezmyślnie was porywa
Odwaga walki rozpaczliwa -
Wy nas nienawidzicie...
Za co? Czy za to, że na zgliszczach
Płonącej Moskwy, pod przemocą,
Nie uznaliśmy zuchwalcy i bożyszcza,
Pod którym legliście, dygocąc?
Czy za to, że w przepaści głąb
Strąciliśmy bożyszcze ono,
Ciążące państwom zmorą złą,
I okupili własną krwią
Europy wolność - pokój - honor?
Groźniście w słowach - spróbujcie czynu!
Czy się nie zerwie z łoża nasz stary wódz na boj?
Czy mu nie starczy sił, by znów do karabinu
Przykręcić bagnet izmailski swój?
Czy rosyjskiego cara już nic nie znaczy głos?
Czy nam z Europą wadzić się pierwszyzna?
Czy od zwycięstwa odwykł Rus?
Może nas mało? Mała ta ojczyzna?
Zali od Permu do Taurydy,
Od chłodnych fińskich skał
Po skwarny brzeg Kolchidy,
Od wstrząśniętego Kremla wrót
Po Chin znieruchomiałych ściany
Stalową szczecią rozbłyskany
Nie dźwignie się rosyjski lud?
Wiec nam wyślijcie, krasomówce,
Swych rozjątrzonych synów hufce,
Na polach Rosji dość miejsca dla nich
Pośród mogilnych grud.
(tłum J. Tuwim)

 

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!