TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Sierpnia 2025, 03:39
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Czemu nie możemy razem zamieszkać?

Kochamy się! Czemu nie możemy razem zamieszkać?

Jeśli coś jest coraz częściej praktykowane przez innych - w ciągu ostatnich 50 lat o 900 % wzrosła liczba osób mieszkających razem przed ślubem - nie staje się to automatycznie zachowaniem moralnym.

Zdarza się oczywiście, że dzieci już we wcześniejszym wieku odchodzą od życia sakramentalnego, ale często nawet dla tych, którzy chętnie uczestniczą w życiu wspólnoty religijnej, kiedy mieszkają w domu rodzinnym, zamieszkanie w akademiku bądź na stancji czy w wynajętym mieszkaniu zaczyna być początkiem końca takiego zaangażowania. Dlaczego tak się dzieje? Często pojawia się sytuacja zasygnalizowana w tytule artykułu. Zresztą, w tytule widzimy znak zapytania, podczas gdy dzisiaj już prawie nikt nie pyta rodziców o taką sytuację, tylko stawia się ich przed faktem dokonanym, a wielu rodziców bez problemu akceptuje takie rozwiązanie, a niektórzy nawet je suflują. Jeśli ktoś się takiej sytuacji sprzeciwia zwykle jest w mniejszości. Zwłaszcza, że bardzo łatwo przytoczyć bardzo praktyczne „korzyści” wynikające z mieszkania razem z chłopakiem czy dziewczyną. Spróbujmy się przyjrzeć tym argumentom. 

Korzyści z mieszkania razem?

Wspólne mieszkanie ma być oszczędnością pieniędzy, czasu, poznawaniem siebie w codzienności i sprawdzaniem, czy do siebie pasują, no i szczęściem „tu i teraz” bez czekania na ślub (wiadomo, trzeba się najpierw urządzić, nazbierać pieniędzy itd., wszyscy znamy te argumenty. Czasami wydają się one brzmieć odpowiedzialnie: „no przecież muszę mieć na czym oprzeć bezpieczeństwo naszej rodziny” - mówi chłopak, a rodzice dziewczyny zachwyceni, że on tak „mądrze” podchodzi do życia. Ciekawe czy nadal podchodziłby tak „mądrze”, gdyby dziewczyna powiedziała mu, że ona nie może z nim współżyć, „bo przecież musi oprzeć na fundamencie zadekretowanej rodziny ewentualne poczęcie dziecka”).

Oszczędność ciężko podważyć, ale nie wydaje mi się, żeby wcześniej, kiedy nie było powszechnego przyzwolenia na takie mieszkanie razem chłopaka z dziewczyną, było problemem znalezienie lokatorów tej samej płci do wspólnego mieszkania na studiach. Natomiast teraz wygląda na to, że jak nie ze swoim chłopakiem (dziewczyną) to już nie ma żadnej innej opcji. Oszczędzanie czasu (nie trzeba go tracić, żeby się spotkać z ukochaną) i wygoda to są argumenty, które odbierają to co najpiękniejsze okresowi chodzenia ze sobą czy narzeczeństwa: oczekiwana na kolejne spotkanie, tęsknoty i właśnie problemów, które trzeba przezwyciężyć zamiast wygody „wszystko zawsze pod ręką”. Traci się wszystkie atuty bycia narzeczonymi, a ma się natychmiast atuty małżeństwa, tylko po co, skoro małżeństwem jeszcze nie chcą być? O konieczności „uzbierania pieniędzy na ślub i wesele” nie będę nawet mówił, bo ślub kościelny można uzyskać całkowicie za darmo, a jeśli się trafi na jakiegoś upartego albo „biednego” duszpasterza to nie sądzę, aby się nie dało zamknąć w kwocie z dwoma zerami. 

Natomiast jeśli chodzi o to lepsze poznanie siebie i sprawdzenie się to może od razu oddam głos Brandonowi Vogtowi, który twierdzi, że „o wiele trudniej jest zakończyć konkubinat (mieszkanie razem) niż relację randkową. Szereg młodych osób żyjących w konkubinacie decyduje się na małżeństwo, mimo że nie do końca do siebie pasują, ponieważ uważają, że wyprowadzenie się od partnera będzie o wiele bardziej stresujące. Meg Jay, psycholog kliniczny, wyjaśnia: „Mam klientów, którzy mówią: »Spędziłem 20 lat, żyjąc z osobą, z którą nie randkowałbym nawet roku, gdybyśmy razem nie zamieszkali«. Kiedy już kupicie talerze, wspólnie opłacacie mieszkanie, ustalacie, kto kiedy robi porządki, macie psa, może być trudno uwolnić się i przyznać, że wasza relacja się nie sprawdza”. Prawda że ciekawe spostrzeżenie?

Inne argumenty do wykorzystania

A skoro już przeszliśmy do pana Vogta to przytoczmy jeszcze dwa inne argumenty, które on proponuje wykorzystać w rozmowie z dzieckiem, które chce się zdecydować na mieszkanie z sympatią. Przede wszystkim większość takich związków rozpada się w ciągu 10 lat i są narażone na większe ryzyko rozwodu za jakiś czas, kiedy w końcu zdecydują się pobrać. „Wiele par uważa konkubinat za „próbę” przed małżeństwem, sposób na upewnienie się, że relacja przetrwa próbę czasu. Badania jednak wykazują, że konkubinat niszczy tę relację. Dlaczego? Ponieważ brak mu zakorzenienia, które daje małżeństwo. Drobne nieporozumienia, które rozwiązuje się w małżeństwie, nagle stają się przeszkodą nie do pokonania dla ludzi żyjących w konkubinacie, którzy nie składali sobie przyrzeczeń. Wielu młodych ludzi odczuwa obecnie skutki kultury rozwodów i robią wszystko, żeby tego uniknąć”. Trzecim aspektem, który warto wziąć pod uwagę, jest fakt, że jedna na pięć kobiet żyjących w konkubinacie zachodzi w ciążę w ciągu roku od wspólnego zamieszkania (to dane z USA, ale myśl,ę że w Polsce jest podobnie). Jeśli ktoś myśli o córce, to ta statystyka powinna dać do myślenia. „Ryzyko samotnego macierzyństwa jest o wiele wyższe w przypadku kobiet żyjących w konkubinacie niż mężatek, ponieważ partner nie składa małżeńskiego przyrzeczenia. Oczywiście w pewnych przypadkach, jeśli kobieta zajdzie w ciążę, mężczyzna staje na wysokości zadania i żeni się z nią. Przeważnie jednak tak się nie dzieje”. 

A co z argumentem z moralności (grzechu)?

No właśnie, pewnie od tego powinniśmy zacząć, bo mieszkanie razem zwykle pociąga za sobą współżycie seksualne, które jako oderwane od miłości małżeńskiej jest grzechem ciężkim. Jednak, o czym pisałem wcześniej, jeśli nie doprowadzimy dziecka najpierw do żywej więzi z Chrystusem, samo wysuwanie kwestii moralności raczej nic nie da. A właściwie da: w USA 35% osób, które żyją z partnerem (bez zawierania małżeństwa) nie jest związana z religią. Po prostu, żeby mieć spokój odpuszczają sobie religię. Co nam pozostaje? Rozmawiać. O tym, jakie znaczenie ma dla dziecka małżeństwo, czy zamierza je zawrzeć, co przeszkadza w jego zawarciu, czy wspólne mieszkanie z chłopakiem (dziewczyną) zwiększa te przeszkody, czy je zmniejsza? Może te rozmowy pomogą, a w międzyczasie próbujemy doprowadzić do tego, co najważniejsze: żywej relacji dziecka z Chrystusem.

Tekst ks. Paweł

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!