TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Marca 2024, 20:14
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Cuda trzeciej kategorii

Cuda trzeciej kategorii

Do Brata Alberta przybywają procesje intelektualistów, filozofów i literatów, których pociąga promieniowanie jego świętości i wolności, ale nie potrafią zrozumieć całkowitego ubóstwa, które zapewnia tę niesamowitą wolność.

Brat Albert cierpliwie tłumaczy, jak pisze Maria Winowska, że gdyby albertyni mieli domy, pola, ogrody, wnet by przestali rozumieć ubogich. Duch posiadania „wypędziłby ich ze schronisk”, nie chciano by ich „żywić za darmo”, „skąpstwo związałoby ręce Opatrzności”, „względy ludzkie zajęłyby miejsce czystej miłości Chrystusa”.

Ubóstwo gwarancją skuteczności

Trzeba pamiętać, że taka postawa, w której wziął on na siebie wszystkie trudności w prowadzeniu ogrzewalni odciążając w ten sposób miasto, praktycznie nic nie wymagając w zamian, a już zupełnie nic dla siebie, dawała mu prawo dyktowania warunków, znowu nie dla siebie korzystnych, ale dla biednych.  Maria Winowska wspomina sytuację, „gdy w pewnej chwili magistrat krakowski postanowił ograniczyć prawo korzystania ze schroniska wyłącznie dla ubogich urodzonych w Krakowie, Brat Albert sprzeciwił się temu gwałtownie, w oczach jego iskrzyły się błyskawice i nie owijał prawdy w bawełnę rozprawiając się z tymi, którzy decydują o losach biedaków przy zielonym stoliku”. A taka była motywacja samego Alberta: „Nikt na świecie nie może odmówić nędzarzowi, jakim by nie był, prawa do kawałka chleba i kąta do spania. Mniejsza o to skąd pochodzi. Nie jest to już kwestią dobroczynności, lecz zwyklej sprawiedliwości”. Jakby tego było mało, Brat Albert przypomniał swoim adwersarzom, że odmawiając biednemu tego, co mu się należy, hodują złodziei i przyszłych podpalaczy. I oczywiście postawił na swoim, podobnie jak w innej sytuacji, gdy chciano wprowadzić policyjne metody kontroli schronisk. „Nie jesteśmy tu po to, by zastępować żandarmów. Schronisko musi być tym, czym być powinno w całym tego słowa znaczeniu. Do wyboru! Albo zgadzacie się na moje metody, albo odchodzę...”
I magistrat krakowski musiał ustępować na całej linii. Ale oczywiście było tak dlatego, że Brat Albert i albertyni nie posiadali nic, a więc nie walczyli o coś dla siebie. Ta wolność od mienia była ich atutem, bo przecież nie było kolejki chętnych aby zająć ich miejsce...
Rozważając ten moment z życia Brata Alberta przychodzi mi do głowy jakże odmienna sytuacja, o której ostatnio czytałem stare doniesienia prasowe, mianowicie o gorszących sytuacjach jakie miały miejsce po śmierci Marka Kotańskiego, który w naszym kraju był promowany jako tzw. świecki święty, ponieważ zajmował się narkomanami i bezdomnymi. Po jego śmierci rozgorzała walka o przejęcie jego działalności, bo prowadzone przez niego organizacje zdążyły przez lata stać się właścicielami wielu nieruchomości, a padła też kwota pobieranego wynagrodzenia przez kogoś z zarządu w wysokości 100 000 złotych, a mówimy o sytuacji sprzed kilku lat... Nie mam tutaj zamiaru oceniać osoby i działalności Marka Kotańskiego, ale może lepiej jest zrozumieć dlaczego Brat Albert jak najgorszego diabelstwa wystrzegał się własności w swoich zgromadzeniach.

Na dwóch nogach

Jakkolwiek trudna nie była droga Brata Alberta sukces schronisk był na oczach wszystkich. Posypały się więc prośby z różnych miast, które chciały mieć takie schroniska prowadzone przez albertynów i albertynki u siebie: Lwów, Sokal, Tarnów, Stanisławów, Przemyśl, Kielce. I Brat Albert, który czuł się u siebie wszędzie tam, gdzie byli nędzarze wychodził naprzeciw tym prośbom. Wystarczyło, że magistraty przekazały im jakiś budynek, wszystkim innym zajmowali się bracia i siostry wraz ze swymi ubogimi. Ciekawa rzecz: Brat Albert wszędzie tam gdzie proszono go o braci, stawiał jeden warunek, a mianowicie, że będą też zainstalowane siostry. Pamiętamy, że czasy były takie, że siostry zakonne pośród kobiet nierzadko moralnie zapuszczonych, były skandalem dla wielu... Kiedy pytano Alberta, dlaczego się upiera, żeby były też siostry, odpowiadał: „A czy chodzi się na jednej czy na dwóch nogach?” Widział doskonale, że aby społeczeństwo mogło się rozwijać trzeba likwidować biedę pośród mężczyzn i kobiet. I tak schroniska się mnożyły, a Opatrzność czuwała.

Prawdziwie po naszemu

Brat Albert uważał, że ma wręcz prawo do Opatrzności Bożej, bo on sam, jak i jego bracia i siostry zawsze najpierw troszczyli się o biednych, a potem, jeśli zostało, o siebie. Często szli spać głodni, bo nic po wieczerzy biednych nie zostało i takie zachowania wzruszały Brata Alberta, który określał je jako „działanie prawdziwie po naszemu”. I Pan Bóg takie działania w swej Opatrzności chronił i nagradzał. Przykładów takich cudów Bożej Opatrzności, „cudów trzeciej kategorii” Brat Albert za bardzo nie ujawniał, ale niektóre tak. Jak choćby ów dzień, kiedy spiżarnia świeciła pustkami, a i pieniędzy, żeby zrobić zakupy, nie było. Na wieść o tym Brat Albert stwierdził, ze pójdą się modlić. I tak uczynili. Godzinę później doręczono Albertowi list od nieznanej Rosjanki wyznania prawosławnego, zachwyconej św. Franciszkiem. Jechała do Włoch, do Umbrii, aby podziwiać ślady św. Franciszka, ale ktoś powiedział jej, że nie musi do Włoch jechać, aby zobaczyć franciszkański duch w praktyce, bo jest przecież Brat Albert. I owa dama właśnie była w Krakowie i listownie posłała po Brata Alberta. Chyba nie trzeba dalej opisywać z czym wrócił Albert z tej wizyty. Kolacja tego dnia była na pewno obfita, a przecież parę godzin wcześniej nic nie było w spiżarni. Ale była Opatrzność...

Tekst ks. Andrzej Antoni Klimek

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!