Cicha prośba i podziękowanie
Niełatwo jest opowiedzieć historię swojego życia, szczególnie w momencie, gdy jego barwy nie do końca mają odcień tęczy. Długo zastanawiałam się, czy w obliczu wszystkich złych rzeczy, które dotykają innych ludzi, moja historia będzie godna zauważenia.
Urodziłam się z lewostronnym mózgowym porażeniem dziecięcym. Jednak tak naprawdę mam za co dziękować Bogu, ponieważ widziałam w swoim młodym życiu już wiele „przypadków” tej choroby. Mój naprawdę jest łagodny. Mimo to w okresie szkolnym (etap szkoły podstawowej i gimnazjum) moja dysfunkcyjność, przede wszystkim ruchowa, powodowała niejednokrotnie brak akceptacji ze strony rówieśników, co w ogromnym stopniu odbiło się na moim poczuciu własnej wartości. Dzięki temu wiem, jak trudno jest zmierzyć się z tym, co dzieje się w nas, w naszym sercu, w naszej głowie. Jak trudno jest uwierzyć i zaufać, jak trudno walczyć z bólem, który jest gdzieś w środku. Przy tym wszystkim ból fizyczny to „pryszcz”. Może to zabrzmi infantylnie, ale tamte doświadczenia pozwoliły mi inaczej spojrzeć na ludzi i na to, co mnie otacza. Dalsze życie nauczyło mnie dużej wrażliwości, być może dlatego tak ważny jest dla mnie drugi człowiek. Podczas studiów trafiłam do miejsca (świetlica socjoterapeutyczna), gdzie miałam możliwość pomocy młodym ludziom, dzieciom. Z perspektywy czasu z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że to „miejsce” pomogło mi. Pisząc o „miejscu” myślę raczej o ludziach, którzy pokazali mi, jaką mam ogromną wartość. Drugi dom - tak mogę to podsumować. Byłam na dobrej drodze „ułożenia siebie” do momentu, gdy najbliższa dla mnie osoba zachorowała.
Mój nieidealny, ale najukochańszy tata na świecie zachorował na raka płuc. Wtedy chciałam wierzyć w te „pozytywne zakończenia”, o których wszyscy mówili; chciałam wierzyć, że wiara ma sens, a trudne sytuacje mają swój szczęśliwy koniec. Codziennie patrzyłam na ból mojego kochanego taty. Codziennie było go mniej - tak jakby ktoś wycierał jego osobę gumką do mazania. A ja nie mogłam zrobić nic.
Pamiętam ostatnie święta z tatą, ostatnią Wigilię, łamanie się opłatkiem i słowa taty: „To są moje ostatnie święta, nie dożyję następnych - doskonale o tym wiesz”. Wiedziałam...
To były najpiękniejsze i jednocześnie najtrudniejsze, ale naprawdę docenione święta. Ostatnie, nieliczne - wspólne, prawdziwe. Jedne jedyne przepełnione prawdziwą magiczną miłością, ogromną wiarą, nieopisaną nadzieją i obecnością. Odszedł na moich oczach - nie zapomnę tego widoku do końca życia. Wraz z nim odeszło moje dotychczasowe bezpieczeństwo. Dla mnie był ogromnym autorytetem. Nawet, gdy zaczął chorować, nie utracił pogody ducha, walczył do końca, naprawdę wierzył, że wygra z chorobą. Ostatnie jego dni były ogromnym cierpieniem. Niestety nadszedł dzień, gdy to choroba wygrała.
Cały czas ufam, że odszedł spełniony i szczęśliwy, bo do końca był z nami. Wraz z jego odejściem zniknęła radość i uśmiech, ale przede wszystkim cierpienie - jego cierpienie. Choć, nie mogę go dotknąć ani zobaczyć to wiem, że jest z nami, gdzieś blisko i na zawsze pozostanie w moim sercu.
Od zawsze miałam lepsze relację z tatą niż z mamą, dlatego jego odejście było dla mnie tak bardzo bolesne. Jednak to nie był koniec złych wiadomości. Leczenie taty wiązało się z dużym nakładem finansowym. Był to dość długi okres. Niestety nasza sytuacja materialna nigdy nie była dobra. Tata nie pracował, mama otrzymywała i otrzymuje niewielką emeryturę, która była tak naprawdę głównym źródłem utrzymania. Koszty związane z leczeniem spowodowały rosnące z każdym miesiącem zadłużenie opłat mieszkaniowych. Aby zmniejszyć wysokość zadłużenia wzięliśmy pożyczkę. Jednak tak naprawdę to błędne koło. Obecnie opłaty bieżących zobowiązań mieszkaniowych, do tego prąd, gaz i miesięczna rata pożyczki powoduje, że czasem już na początku miesiąca pojawia się problem z wygospodarowaniem środków finansowych na produkty żywnościowe.
Niestety zdarza się tak, że brakuje przysłowiowej złotówki na chleb. Takiego uczucia nie życzę nikomu. Doskonale zdaję sobie sprawę, że są osoby bardziej potrzebujące, z większymi problemami. Tak naprawdę nie umiem prosić o inną pomoc niż po prostu o duchowe wsparcie od osób, które w moim życiu są ważne. Codziennie dziękuję Bogu za przyjaciół i za wszystkie te osoby, które pojawiają się na mojej drodze oraz te, bez których wsparcia już dawno bym się poddała. Dla mnie najważniejszy jest drugi człowiek, jego dobro i pomimo wszystko tego podejścia nie chcę zmieniać. Choć usłyszałam, że bycie altruistą się nie opłaca, to głęboko wierzę, że to dobro kiedyś powróci, nieważne, w jakiej postaci. Czasem w trudniejszych momentach chciałabym „wyłączyć” swoją wrażliwość jednak wtedy nie byłabym takim człowiekiem, jakim jestem teraz.
Dlaczego ta historia? To nie jest tylko wołanie o pomoc, ale swego rodzaju podziękowanie za tych, dzięki którym jeszcze tutaj jestem i być może ukazanie osobom w podobnej sytuacji, że warto walczyć, jeśli na początku nie dla siebie, to przede wszystkim dla tych, którzy w ciebie wierzą. Pieniądze i pomoc materialna są bardzo ważne, ale tego wszystkiego nie było gdyby nie wiara.
Tekst Patrycja
Chcesz pomóc/wesprzeć?
Wszystkich, którzy chcą pomóc Patrycji zachęcamy do wpłacania dowolnych kwot na nasze konto,
koniecznie w tytule przelewu z dopiskiem: POMOC DLA PATRYCJI
Dwutygodnik Diecezji Kaliskiej ,,Opiekun”
ul. Widok 80-82, 62-800 Kalisz
Bank Pekao SA. nr konta:
20 1240 1314 1111 0000 1822 4775
?
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!