Chleb miłość i uśmiech
Chustka na głowie, fartuch na długiej spódnicy, tak kiedyś wyglądały nasze babcie, które najczęściej kojarzone są z zapachem świeżo upieczonego chleba. Dziadek to ten, który z desek zbił sanki czy naprawił buty. Dziś zarówno wygląd, jak i rola dziadków zmieniła się, a po tamtych czasach zostały wspomnienia.
Świętowanie Dnia Babci w Polsce ustanowione zostało dopiero w 1964 roku. Dziadkowie na swój dzień musieli poczekać do lat 70. W takie dni nachodzą nas wspomnienia, które bez wątpienia są najpiękniejszym skarbem i najcenniejszą pamiątką po tych, których już nie ma, a którzy wnieśli w nasze życie wiele dobra. Jak wyznaje babcia Anna. - Miałam to szczęście, że moi dziadkowie mieszkali w tej samej wiosce i do tego blisko mojego domu, co pozwalało na częste bywanie u nich, najpierw z rodzicami, a potem już sama biegałam i to po kilka razy dziennie – dodaje babcia Ania zauważając, że dziś jest nie do pomyślenia, żeby 4-letnie dziecko samo gdzieś poszło, ale wtedy, w latach 50., wszyscy we wsi się znali, nie było samochodów i nic dzieciom nie groziło. - W tamtych czasach większość ludzi, a szczególnie kobiet, nie umiało czytać ani pisać, ale moja babcia skończyła cztery klasy szkoły powszechnej i bardzo lubiła czytać. Zdobycie czegoś do czytania nie było takie proste, ale z racji, że była ona wziętą krawcową i szyła m.in. dla nauczycielek, one podrzucały jej coś do czytania - wspomina Anna dodając, że z tego względu różniła się od innych babć, bo potrafiła przeczytać jakąś bajkę, posłuchać razem radia, różnych słuchowisk i muzyki (u mnie w domu nie było prądu, ani radia). Dzisiejsza babcia Ania, mówiąc o swojej babci wyznaje, że była ona jedyną wnuczką (reszta to chłopaki) i babcia zawsze znalazła czas, by uszyć jej sukienkę, czy ze ścinków materiału wyczarowywała różności, co było nie lada frajdą. - Babcia żyła 85 lat, zawsze była pogodna i wyrozumiała i jak na tamte czasy miała bardzo dobry kontakt z wnukami. Dziś ja jestem babcią i dzięki mojej babci i mamie, jak mówi mój jedyny wnuk - jestem „super babcią”. Mimo, że nie mieszkam z wnukiem (18 lat) mam z nim częsty i dobry kontakt. Poza tym, że często się widujemy, dużo rozmawiamy przez telefon, opowiada mi, co się u niego dzieje, pokazuje nagrania z ciekawszych wydarzeń.
Zapach świeżego chleba
Kolejni dziadkowie we wspomnieniach dzisiejszej babci, również mieszkali na wsi i jak mówi pani Urszula mieli duże gospodarstwo zapewniające utrzymanie dużej rodziny, ciężko pracowali, zwłaszcza podczas żniw. - Lubiłam spędzać u nich wakacje, choć dziadkowie nas nie rozpieszczali – wspomina pani Urszula. W jej pamięci babcia pozostała dostojną, małomówną i poważną osobą, która wzbudzała szacunek i respekt. - Babcia miała długie włosy zaplatane w dwa warkocze, upięte z tyłu w kok. Często nosiła chustkę na głowie i ubierała długą spódnicę - opisuje babcia Ula dodając, że tak ubierały się wówczas mężatki, więc szybko wyglądały jak babcie. - Wspominając moją babcię czuję jeszcze zapach świeżo upieczonego chleba posmarowanego pysznym wiejskim masłem. A w długie zimowe wieczory mam przed oczami, jak siedzi przy piecu i robi na drutach swetry i skarpety – wyznaje Urszula przywołując jeszcze, iż każdego wieczoru wszyscy klękali z babcią do pacierza, a w niedzielę wolantem jechaliśmy do miasteczka na Mszę św. - Dziś to ja jestem babcią, mam jednego (17-letniego) wnuka i siedem wnuczek, a za parę miesięcy urodzi się jeszcze jedno dzieciątko – zdradza babcia Ula podkreślając, że tak jak współczesne babcie, także i ona nie zachowuje już dystansu do wnuków, jak to było dawniej, więcej z nimi rozmawia, śmieje się, czy nawet gimnastykuje się z nimi. - Okazuję uczucia, choć nie jestem babcią, która rozpieszcza czy pobłaża, bo jestem bardziej z tych wymagających – stwierdza babcia Urszula. Dalej mówiąc z dumą o swoich wnukach zdradza, że trójka wnuków należy do skautów. - Jestem z tego tytułu bardzo szczęśliwa, gdyż sama byłam harcerką - dodaje. Dalej babcia Ula opowiada, że jedna z wnuczek uczy się gry na fortepianie i ma już pewne osiągnięcia, a ona uwielbia, kiedy zasiada do panina i dla niej gra. - I jeszcze wspomnę moją domową, blisko trzyletnią wnuczkę, której rozwój obserwuję od urodzenia i która dostarcza mi mnóstwo radości, gdyż jest niesamowicie żywa i bystra – opowiada zdradzając, że wieczorem przychodzi ona do jej pokoju, by się pomodlić mówiąc, że u babci jest Pan Jezus, umie już modlitwę do Anioła Stróża i częściowo „Zdrowaś Maryjo”. - Jestem jedną z najszczęśliwszych babć pod słońcem, kocham moje wnuki i dziękuję Bogu za nie, za moje dzieci i ich współmałżonków, bo rodzina to największa wartość – akcentuje.
Niczym rodzice
Pani Danusia z siostrami spędziła z babcią i dziadkiem całą wojnę (1939-1945). - Moi rodzice na początku wojny zostali wyrzuceni z domu i wywiezieni przez Niemców do Generalnej Guberni – wyznaje, dodając, że w ich domu zamieszkał Niemiec. - W czasie tego niespodziewanego wysiedlenia akurat byłyśmy – ja i moje siostry u dziadków i tam zostałyśmy, bo nie wiedziałyśmy, co stanie się z rodzicami – mówi pani Danusia podkreślając fakt, że babcia wychowywała ją i jej rodzeństwo całe sześć lat. - Często głodowaliśmy, ale na święta i imieniny zawsze musiał być prezent i uroczysty obiad czy podwieczorek. Zawsze był rozłożony duży stół na 12 osób, a na środku leżał prezent – wspomina dodając, że kiedyś na imieniny dostała 16-kartkowy zeszyt i ołówek. - Babcia bardzo lubiła śpiewać, umiała na pamięć Gorzkie żale, Drogę krzyżową, wiele zwrotek pieśni wielkopostnych i maryjnych i w czasie, gdy przedpołudniem wykonywała prace domowe, to śpiewała – wspomina pani Danusia zdradzając, że szczególnie w pamięci pozostała jej pieśń „Gwiazdo śliczna, wspaniała”, którą często babcia śpiewała, a po niej: „Pójdźcie dziatki, przyszedł czas”. - Pytałam babci, jaki przyszedł czas, gdzie mamy iść, z siostrą myślałyśmy, że może przyszedł czas pojechania do mamy i taty – mówi pani Danusia. Jak wspomina pani Danusia dziadek miał przy domu kilka kur, królików i ogród, żeby było co jeść. - Od jesieni dawał każdej z nas po jabłku, żeby starczyło na całą zimę. Tak je chował, że nie widziałyśmy gdzie, chociaż szukałyśmy przez całą wojnę. Naprawiał nam drewniaki, które ciągle nam się psuły, bo biegałyśmy. Dziadek lubił pracować i siedzieć w ogródku na fotelu i słuchać słowików i innych ptaków, rozpoznawał wszystkie – wspomina dzisiejsza babcia Danusia.
Wymagający, ale żartowniś
Dziadkowie, oni równie mocno jak babcie wpisują się w pamięć. A dziadek pana Stanisława odegrał w jego życiu wielką rolę, bo jak wspomina, to on jego i siostrę uratował wynosząc z kościoła, kiedy w 1941 roku pod koniec Mszy św. do kościoła weszli żandarmi niemieccy i kazali wszystkim wyjść na ogrójec ojców jezuitów. - Wszyscy byli w strachu, że zostaną wywiezieni, wówczas mój dziadek za namową mamy wziął nas na ręce i stanowczym krokiem przeszedł niezauważony przez Niemców – opowiada dziadzio Stanisław dodając, że mama też wróciła po jakimś czasie do domu.
Pan Stanisław sięgając pamięcią wstecz zaznaczył, że dziadkowie mieli ośmioro dzieci, dwoje zmarło w czasie porodu. - Gdy wybuchła II wojna światowa mieszkaliśmy jako sześcioosobowa rodzina w mieszkaniu, które miało ok. 30 m². Byłem ja, moja siostra, mama, ciocia, no i dziadek. Kiedy w 1942 roku zmarła babcia został nam tylko dziadek, który zajmował się nami kiedy mama szła do pracy – zaznacza pan Stanisław podkreślając, że dziadek był człowiekiem z natury poważnym, wymagającym posłuszeństwa, a jednocześnie był skory do żartów. - Często zabierał mnie do lasu po gałęzie, niósł je na swoich barkach, by mieć czym opalać mieszkanie. Ponadto dziadek hodował króliki i codziennie chodziłem z nim rwać trawę i mniszek dla nich. A w czasie żniw chodziliśmy na pola dziedzica zbierać kłosie i dziadek na podwórku młócił je cepami, by mieć trochę zboża na mąkę – wspomina dalej pan Stanisław, który dziś mając 87 lat doskonale pamięta łyżwy, które własnoręcznie zrobił dziadek. - Były to tzw. drewniaki podbite blachą. Zbił także z desek sanki. Jeszcze pamiętam, jak jesienią przynosił z pola buraki cukrowe, które piekliśmy w popiele. Ten niesamowity smak czuję do dziś – dopowiada Stanisław, który dziś jest dziadkiem czworga wnucząt i pradziadkiem czterech prawnuków. - Dziś rola dziadka jest całkiem inna, zwłaszcza gdy wnuki mieszkają gdzie indziej. Oczywiście spotykamy się przy różnych okazjach. Tego, czego dziś potrzebuje młode pokolenie, to nie sanki, łyżwy domowej roboty, a raczej dobrego słowa, uwagi i miłości i myślę, że choć na odległość, to tego z mojej strony im nie brakuje – wyznaje. - Jako dziadek cieszę się, że moje dzieci i wnuki odziedziczyły po mnie poczucie humoru, optymizm życiowy i uczciwość. I choć mojej żony, a ich babci już nie ma, to pozostawiła im w spadku kulturę osobistą, kulturę języka i przywiązanie do rodziny - kończy pan Stanisław. ■
Tekst Arleta Wencwel-Plata
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!