TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Marca 2024, 19:17
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Chamstwo przeciw elitom

Chamstwo przeciw elitom

To ciekawe, jak łatwo elity „odjeżdżają” od reszty społeczeństwa i nie ma tutaj znaczenia, czy chodzi o demokrację w Polsce, która ma bolesne doświadczenia i dopiero co się odrodziła, czy o nieprzerwaną tradycję demokratyczną w USA: jeśli się głosuje przeciw elitom - demokrację trzeba „korygować”, bo się „faszyzuje”.

Może warto od razu podkreślić, że ja nie jestem żadnym ekspertem od Ameryki, a już zwłaszcza od amerykańskiej polityki. Nawet mój kilkunastomiesięczny pobyt w Nowym Jorku jakoś szczególnie mojej wiedzy nie pogłębił, ponieważ mało interesuje mnie polityka, nawet w mojej własnej Ojczyźnie, a co dopiero w innych krajach. Mogę jedynie powiedzieć, że w kwestiach politycznych uważam, że jest rzeczą naturalną, że każdy kraj wybiera sobie takich polityków, którzy będą realizować interesy swoich wyborców i dbać przede wszystkim o dobro własnego kraju. Dlatego śmieszą mnie komentarze, w których mówi się na przykład, że prasa zagraniczna dobrze przyjęła wyniki wyborów w Polsce, a irytują, kiedy komentarze są odwrotne i „besztają nas” za nasze decyzje. Wydaje się oczywiste, że chwalą, bo wybraliśmy kandydatów, którzy im pasują i na polu europejskim będą wspierać ich idee i decyzje polityczne, niekoniecznie najlepsze dla Polaków, ale na pewno najlepsze choćby dla Niemców, a ganią kiedy wybieramy polityków bardziej niezależnych.

Walczyć o swoje interesy
Warto może przy tej okazji napomknąć o pewnej rzeczywistości, która wydaje się być w Polsce niedoceniana, a mianowicie o całej sferze organizacji pozarządowych i fundacji, które zajmują się głównie „krzewieniem demokracji”. Bardzo ciekawe dane wyłaniają się, kiedy sprawdzamy, skąd czerpią fundusze na swoją działalność. Okazuje się, że spora część tych funduszy pochodzi od polskiego rządu. I już tu można dyskutować, czy rząd powinien wspierać organizacje pozarządowe, ale załóżmy, że i owszem, zwłaszcza te, które realizują cele zbieżne z tymi, które sobie rząd zakłada. Ale też wiele z tych fundacji o pięknie i polsko brzmiących nazwach jest szczodrze dotowana (i jest to zgodne z polskim prawem) przez różne fundacje zagraniczne, choćby z Francji czy Niemiec. Jakie cele te organizacje realizują za niemieckie pieniądze? Ale to oczywiście temat na osobny artykuł, zwłaszcza że wydaje się, iż polski rząd podejmuje próby uporządkowania tych spraw, zobaczymy z jakim efektem.

Pycha kroczy przed upadkiem
Ale wracamy do amerykańskich wyborów. Niemal cały świat, a pewnie i spora część mieszkańców Stanów Zjednoczonych, dziwił się, dlaczego tak egzotyczna para stanęła ostatecznie w wyborcze szranki. Ja osobiście podzielam diagnozę m. in. Rafała Ziemkiewicza, że zadecydowała o tym pycha. „Osiem lat temu mimo poparcia całego partyjnego establishmentu Clinton została wyrokiem „zarejestrowanych wyborców” partii wysiudana z nominacji przez nikomu wtedy nie znanego senatora z Chicago. I to był ostatni sygnał, po którym powinna była dać sobie spokój. A skoro jej ego osiągnęło tak niebotyczne rozmiary, że uparła się, iż mimo wszystko musi startować do prezydentury - to powinna była powstrzymać ją jej własna formacja. Pycha Hillary i rozkład partii, „rozprowadzonej” przez układ Clintonów, zaszły jednak jak widać tak daleko, że obóz postępu postawił wszystko na najsłabszą kandydatkę, jaką można było wymyślić” - napisał w swoim komentarzu Ziemkiewicz. A oto jego opinia na temat drugiego kandydata: „Czemu w szranki z Clinton stanął akurat Trump? Tu też zadecydowała pycha, w tym wypadku - jego republikańskich kontrkandydatów. Do tego stopnia uważali, że ten nowobogacki klaun nie ma cienia szansy na nominację, że zupełnie go zlekceważyli i długo tępili się zajadle między sobą. Gdy cała szóstka skapowała się, że tak podzieliła głosy, iż klaun wygrywa, i próbowała - dopiero wtedy - skonsolidować antytrumpowy elektorat w prawyborach, było już po ptakach”.

Żółta kartka dla systemu
Kiedy wiadomo już było, kto ubiega się o prezydencki fotel z obu partii, wielu wpływowych komentatorów i publicystów w Stanach Zjednoczonych postawiło na szalę swój autorytet zapewniając, że jest absolutnie niemożliwe, aby wygrał Trump. Ta możliwość została wręcz wyśmiana zwłaszcza przez lewicowych, czy może jak wolą mówić Amerykanie, liberalnych celebrytów. Odpowiednie filmy można bez trudu znaleźć w internecie, są nawet specjalne kompilacje. Swoją drogą ci ludzie, z „przenikliwością” swoich ocen i prognoz, powinni zniknąć z przestrzeni medialnej, albo przynajmniej przez miesiąc występować w worze pokutnym, ale nie ma obawy, tak nie będzie. Będą nadal na posterunku i nadal będą próbowali uszczęśliwiać świat swoją „liberalną” demagogią.
Dlaczego wygrał Trump? Oczywiście nie wiem. Jakkolwiek nieporadnie prezentował się w mediach i bardziej wyglądał na antytezę tego, jak sobie wyobrażamy prezydenta największego mocarstwa świata, to wydaje się, że Amerykanie, nie w jakiejś przytłaczającej większości, ale jednak, postanowili postawić na kogoś, kto promował się jako kandydat antysystemowy. Czy rzeczywiście był on kandydatem antysystemowym, to się dopiero okaże, raczej wątpię, ale Amerykanie postanowili jednak tenże system powstrzymać. Jak napisałem wyżej, myśleli oni o swoich interesach, a Trump to im właśnie obiecywał.

Przyczyny wygranej Trumpa
W Ameryce komentatorzy zwycięstwa Trumpa najczęściej mówią o pięciu kluczowych elementach. Jako pierwszy wymieniana jest wygrana w stanach wokół Wielkich Jezior, gdzie niegdyś było największe zagłębie przemysłowe zwane Pasem Stali albo Pasem Przemysłowym, które to terminy obecnie zastąpiło smętne „Pas Rdzy”. Chodzi o stany Ohio, Wisconsin i Pensylwania. Jak pisze jeden z blogerów, dzięki układowi NAFTA i generalnie polityce „niewidzialnej ręki rynku” miejsca pracy z tych stanów „wyemigrowały” do Meksyku i Chin, trudno się więc dziwić, że wyborcy tutaj za systemem raczej nie byli. Drugą przyczyną był bardzo wysoki procent negatywnego elektoratu Hillary Clinton, ponieważ niemal połowa wyborców określała ją w sondażach jako „niegodną zaufania”. Chyba najbardziej nagłośniona była trzecia przyczyna porażki Clinton, a wygranej Trumpa, czyli skandal z mailami i wszczęte przez FBI śledztwo w tej sprawie. Nie ma sensu wchodzić w szczegóły, bo wymagałoby to dokładnego opisania niektórych współpracowników Hilary. Kolejna, czwarta przyczyna porażki Clinton, to głosy zabrane głównie kandydatce Demokratów przez kandydatów niezależnych, bo oprócz dwójki oficjalnych reprezentantów dominujących partii, byli też zupełnie nieliczący się w walce o wybór Gary Johnson i Jill Stein, którzy jednak jakąś część głosów zebrali. Według obliczeń dało to Trumpowi 75 głosów elektorskich w stanach, w których jego przewaga była niewielka. Plus 6 głosów elektorskich w Utah, gdzie zebrało się aż troje niezależnych kandydatów. Piątą i ostatnią główną przyczyną zwycięstwa Trumpa było wspomniane już podkreślanie przez niego, że jest kandydatem pozasystemowym.

Demokracja demokracją a wygraną...
Wszystko jest więc jasne i poukładane. Głosy zostały policzone, Trump w nadspodziewanie spokojnym przemówieniu podziękował Hilary za ciężką pracę dla Stanów Zjednoczonych (notabene wielu uważa, że prezydentura Trumpa będzie dokładnie taka, jak jego pierwsze po zwycięstwie wystąpienie - czyli spokojna), Hilary Clinton pogratulowała zwycięzcy. I po wyborach?
Tak by się mogło wydawać, ale pozostaje jeszcze pewna formalność, ponieważ Prezydenta Stanów Zjednoczonych wybiera 19 grudnia Kolegium Elektorów, które przekaże swoje głosy Kongresowi i na urząd zostanie wybrany kandydat, który zdobędzie co najmniej 270 głosów elektorskich. Elektorzy z każdego stanu powinni głosować zgodnie z wolą wyborców tego stanu, którzy jednak teoretycznie mogą się wyłamać i za niewielką karę 1000 dolarów głosować inaczej. Jak można zauważyć, pewną część mieszkańców Ameryki po ogłoszeniu wyników wyborów ogarnęła histeria jeszcze większa, niż to miało miejsce w Polsce. Ci, którzy nie mogą pogodzić się z wynikiem wyborów, piszą do elektorów petycje, by zagłosowali na Hillary Clinton. Są wśród nich wszystkie „autorytety liberalne”, jak choćby reżyser Michael Moore. Profesor Harvardu Lawrence Lessig przypomniał, że konstytucja nie zobowiązuje elektorów do głosowania zgodnie z wolą wyborców swojego stanu. Są więc liczne głosy przekonujące, że Kolegium Elektorów nie jest po to, aby reprezentować wolę mieszkańców danego stanu, ale by „korygować błędy wyborców i systemu”.
Jakkolwiek jest prawdą, że ani konstytucja, ani prawo federalne nie nakazują elektorom głosować tak jak mieszkańcy ich stanu, to jednak Sąd Najwyższy orzekł w 1952 roku, że stany, a także partie polityczne, mają prawo zobowiązać elektorów do głosowania zgodnie z wolą wyborców. Elektorom nie grozi jednak więzienie, a jedynie kary finansowe, wspomniane 1000 dolarów. Zdarzały się już przypadki takiego „wiarołomstwa” elektorów, którzy głosowali inaczej niż ich wyborcy, a więc teoretycznie Hilary może jeszcze zostać prezydentem.

Kto pisze te scenariusze?
Snując te rozważania i przyglądając się temu, co dzieje się obecnie w Stanach Zjednoczonych nie sposób nie zauważyć podobieństw do sytuacji z Polski. My też pamiętamy głosy niektórych spośród naszych polityków (swoją drogą byli to zawsze reprezentanci tej samej linii politycznej i ideowej, która dzisiaj przegrała i „płacze” w Ameryce), którzy narzekali, że Polacy nie dorośli do demokracji i pewnie też mieli ciągotki, aby „korygować błędy wyborców i systemu”. Kolejną refleksją, która wręcz się narzuca, jest zadziwiające podobieństwo formy protestów po przegranych wyborach przez pewne środowiska rok temu w Polsce i dzisiaj w USA. I myślę, że tu naprawdę nie ma powodu do dumy, że Amerykanie nas „naśladują”, ale trzeba poważnie się zastanowić, kto stoi za tymi protestami, bo chyba nie ulega wątpliwości, że scenariusz jest niemal identyczny. A więc scenariusz, który obserwowaliśmy rok temu w Polsce, raczej w Polsce nie powstał. Na szczęście, póki co, w Polsce okazał się nieskuteczny, jak będzie w Ameryce - przekonamy się wkrótce. Świat liberałów i ideowych pobratymców pani Clinton, marzy, aby im się udało. Aby elektorzy ulegli presji i zagłosowali wbrew wyborcom ze swoich stanów.
Mam nadzieję, że tak się nie stanie. Mam nadzieję, że świat reprezentowany przez Hilary Clinton, zwłaszcza w płaszczyźnie obyczajowo - moralnej, został odesłany do lamusa. Przynajmniej na razie. Nie mam złudzeń, że on się podda bez walki, ale może będziemy mieli choć kilkuletni odpoczynek od politycznej poprawności, genderyzmu i wszystkich innych dziwactw, o które „biją się” Hilary i jej ideowi sprzymierzeńcy. Może kilka lat normalności pozwoli wielu przejrzeć na oczy.

tekst ks. Andrzej Antoni Klimek

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!