TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 21 Lipca 2025, 23:26
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Być w orbicie Jezusa

Być w orbicie Jezusa

Celem naszej strategii działania, którą mamy teraz poznać, jest pomóc twojemu dziecku spotkać Pana, poznać Go osobiście i pokochać.

Mam nadzieję, że wielu spośród czytelników poprzednich artykułów z tej serii bardzo czekało na ten dzisiejszy. Wiemy już, czego nie powinniśmy robić, jeśli chcemy nasze dzieci zatrzymać, albo przyprowadzić z powrotem do czynnego uczestnictwa w życiu i liturgii Kościoła, teraz chcemy zrozumieć jakie są właściwe kroki w tym kierunku.
Zanim jednak przejdziemy do konkretów, przypomnijmy sobie najpierw pewne zdarzenie z Ewangelii św. Marka. Gdy Jezus był w Kafarnaum, „posłyszeli, że jest w domu. Zebrało się tyle ludzi, że nawet przed drzwiami nie było miejsca, a On głosił im naukę. Wtem przyszli do Niego z paralitykiem, którego niosło czterech. Nie mogąc z powodu tłumu przynieść go do Niego, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili łoże, na którym leżał paralityk. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: «Synu, odpuszczają ci się twoje grzechy»” (Mk 2, 1-5). Dlaczego przypominam akurat ten fragment Ewangelii? Bo w moim głębokim przekonaniu ci czterej mężczyźni pokazują dokładnie to, co każdy z nas powinien zrobić. Oni wiedzą, że nie są w stanie uzdrowić tego paralityka, wierzą jednak, że Jezus jest w stanie to zrobić i znajdują sposób (a nie było łatwo), aby „dostarczyć” tego chorego w zasięg działania Pana Jezusa, w Jego bliskość. I to rzeczywiście zadziałało. Żaden rodzic nie jest w stanie zbawić swojego dziecka, to może zrobić tylko Pan Jezus. Rodzice mogą jedynie postarać się, aby dziecko znalazło się w bliskości Jezusa, a On na pewno zrobi swoje. Ale to nie jest takie proste, o czym przekonaliśmy się w poprzednim tekście, bo zmuszanie dziecka, by chodziło na Mszę, zrzędzenie, krytykowanie jego stylu życia, lekceważenie jego zastrzeżeń, czy próba kształtowania dziecka według naszych pragnień niemal zawsze przyniosą skutek przeciwny od zamierzonego. I klęska gotowa.
Przechodzimy więc do konkretów, czyli pięciu kolejnych progów, które dziecko powinno przekroczyć. Przypomnę, że korzystamy z książki Brandona Vogta „Powrót. Co zrobić, gdy dzieci odchodzą z Kościoła”. Pierwszym progiem czy też etapem nawrócenia, albo rozpoczęcia drogi wiary jest wzbudzenie zaufania dziecka do Jezusa Chrystusa, do Kościoła, do czegoś lub kogoś wyraźnie katolickiego. Wiemy, że dzisiaj jest to szczególnie trudne i niestety „wielu osobom nigdy nie udaje się osiągnąć tego etapu, żywią przez całe życie urazę i podejrzenia wobec wszystkiego, co wiąże się z katolicyzmem”. Jednak koniecznie trzeba doprowadzić przynajmniej do tego, by dziecko miało pozytywny obraz Boga, czy też znało choć jedną osobę głęboko katolicką, której ufa (tutaj można jeszcze raz przypomnieć, jak ważne jest, aby na chrzestnego czy chrzestną wybierać osobę stosując kryterium wiary, a nie pokrewieństwa). Pomyślcie, jak istotne stają się w tym momencie wasze rozmowy, to jak mówicie o Kościele, o waszych księżach, jakie programy oglądacie w telewizji. Jaki obraz Kościoła „wisi w powietrzu” w waszym domu. Może już tutaj są przeszkody nie do przeskoczenia dla wrażliwego dziecka. Trzeba temu zaradzić.
Jeśli dziecko ma choć trochę zaufania do tego, co związane z wiarą i z Kościołem możemy próbować przekroczyć kolejny próg, a mianowicie zaciekawić je Jezusem, Jego życiem, nauką i czynami. Chodzi tutaj po prostu o taką duchową ciekawość i na tym etapie dziecko wcale jeszcze nie musi się ze wszystkim zgadzać. Vogt pisze: „Po prostu ma w sobie ciekawość, która może rozciągać się od zwykłego zainteresowania nowymi możliwościami po silną fascynację. Twoje dziecko nie jest jeszcze otwarte na osobistą przemianę. Jego zaciekawienie jest bierne, tak jakby coś mu się przytrafiało, ale nie działo się w nim, lecz to już coś więcej niż tylko zaufanie”.
Kolejny krok, niesłychanie ważny i trudny, polega na duchowej otwartości, czyli realnym wzięciu pod uwagę przez dziecko możliwości przemiany własnego życia i podejścia do Boga i do życia. Uwaga, to jeszcze nie przemiana, to tylko otwartość, wzięcie jej pod uwagę, rozważenie, czy pozwolić Jezusowi na głębszy wpływ na własne życie. Nie mówię tak, nie mówię nie, kto wie? Jestem otwarty.
Warto zauważyć, że dotychczas jesteśmy na poziomie biernej otwartości, ale stąd może rozpocząć się następny etap, czyli aktywne duchowe poszukiwanie. Pamiętam z własnej młodości kolegę, którego rodzice byli zaangażowani na niskim szczeblu lokalnym w komunistyczny aparat i byli osobami niepraktykującymi (choć dzieci ochrzcili). Nasz kolega, wzorem swoich rodziców, nie chodził do kościoła w niedzielę, ale my – jego najbliżsi koledzy – byliśmy ministrantami. Chodziliśmy na poranne Roraty w grudniu i Drogi krzyżowe w Wielkim Poście i akurat te formy jakoś zaciekawiły Tomka i zaczął chodzić z nami na te nabożeństwa. A jednocześnie w jakiś sposób poszukiwać i rozeznawać, na czym polega chrześcijaństwo. I od tego momentu, można powiedzieć, że w świadomy sposób był w Kościele, choć może nigdy nie osiągnął jakiegoś szczególnie mocnego bycia uczniem. A właśnie świadome bycie uczniem to ostatni próg, do przekroczenia którego chcemy doprowadzić nasze dzieci. Posłuchajmy Vogta: „Używając języka biblijnego, jest to decyzja „porzucenia swoich sieci”, tak jak zrobili to apostołowie, kiedy postanowili iść za Jezusem. Etap ten obejmuje świadome zobowiązanie, aby iść za Chrystusem w obrębie Jego Kościoła jako prawdziwy uczeń. To zobowiązanie w sposób naturalny doprowadzi twoje dziecko do przeorganizowania życia, aby dostosować się do obiecanej przez Jezusa drogi do szczęścia. Wtedy zwykle wraca do sakramentów, regularnie uczestniczy we Mszy, dąży do świętości i karmi swoje życie wewnętrzne”.
Teraz bardzo ważne jest, abyśmy potrafili zdiagnozować, na którym etapie znajduje się nasze dziecko (a może przy tej okazji odkryjemy, że my sami nie przekroczyliśmy nawet pierwszego progu i trzeba zacząć od siebie, bo nie może ślepy prowadzić kulawego...), czasami zdarza się, że robi się dwa kroki w przód i jeden w tył. Teoretycznie, ale tylko teoretycznie, progi te powinno się pokonywać wraz z kolejnymi etapami życia sakramentalnego, ale może być i tak, że przed Pierwszą Komunią Świętą dziecko jest już na etapie bycia uczniem, ale też i tak, że po bierzmowaniu nie ma nawet elementarnego zaufania do Jezusa i Kościoła. Trzeba więc mieć „dobre oko” na dziecko w kwestiach jego duchowego rozwoju i pamiętać, że naszym podstawowym celem nie jest „sprowadzenie go do Kościoła”, ale sprawienie, żeby wyraźnie widziało Jezusa. Żeby było w Jego orbicie, a On zrobi resztę. ■

Ks. Paweł

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!