Bohater kapłańskiej posługi (II)
Prymas Polski kard. Stefan Wyszyński miał duszę kapłańską. Realizował autentyczną wizję kapłaństwa, która zawsze w Kościele pozostaje aktualna, stanowi inspirację, wzorzec i przykład.
W pierwszych miesiącach po wojnie ks. kard Wyszyński pracował z niebywałą intensywnością, a i tak doznawał wyrzutów sumienia i niepokoił się, że nie cierpiał wcześniej tak, jak wielu jego kolegów, którzy więzieni byli w obozach i ginęli za wiarę. Wydawało mu się, że ciągle brakuje czegoś jego kapłańskiej posłudze. Dopiero, gdy został aresztowany jako Prymas Polski w 1953 roku mógł zrzucić ciężar ze swojego serca. W liście do ojca z 31 października oświadczał, że teraz prawdziwie się raduje. Dotąd bał się, że nie dostąpi zaszczytu znoszenia udręk z powodu Chrystusa. ,,Dziś lęk mnie opuścił. I dlatego raduję się na sposób, który Ty, Ojcze, zrozumiesz”, zwierzał się ze swoich przeżyć. Dostrzec można w tych słowach echo biblijnej wypowiedzi na temat Apostołów, którzy cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla imienia Jezusa.
Tak właśnie pojmował swoje kapłaństwo Prymas Wyszyński. Łączył je zawsze z gotowością i obowiązkiem świadczenia o Chrystusie poprzez posłuszeństwo woli Boga. Rozumiał, że wierność kapłańska oznacza zgodę na krzyż, gdyż inaczej nie można wiarygodnie naśladować Mistrza i czynić widoczną Jego obecność w świecie. Stefan Wyszyński daleki był zawsze od skłonności do układania swego życia według schematów narzucanych przez dążenie do władzy, pragnienie osiągnięcia wpływów i zrobienia kariery. Wiedział o tym, czego świadomi byli np. Ojcowie Kościoła, choćby św. Grzegorz Wielki czy św. Jan Chryzostom, że mianowicie pozycja i władza w Kościele oznacza wzmożoną odpowiedzialność pasterza, konieczność narażania się możnym i ryzyko cierpienia prześladowań. Dlatego był spokojny, gdy w latach 50. i 60. XX wieku źle traktowali go wrogowie Kościoła, natomiast zastanawiał się, czy postępuje właściwie, gdy w dekadzie Gierka władza komunistyczna ze względów taktycznych zaczęła nagle okazywać mu szacunek. Można powiedzieć, że szykany, których doświadczał uważał za potwierdzenie własnej wierności. W jego oczach represje stanowiły swego rodzaju test, który pozwalał rozpoznać i ocenić własną duchową i pasterską postawę.
Czym jest ,,kariera” w Kościele?
Prymas zdawał sobie sprawę, że wszelkie wyniesienie do wysokiej godności wywołuje krytykę i zawiść postronnych. Dlatego własne uwięzienie uznał za szczęśliwą dla siebie okoliczność: ,,Jedną przynajmniej można łatwo dostrzec korzyść, jeden grzech mniej. Ci wszyscy, którzy zazdrościli mi tzw. «kariery», już nie zazdroszczą, gdyż «kariery» zazwyczaj chodzą hiobowymi serpentynami. Bo na pewno dziś nie chcą siedzieć «po prawicy i po lewicy mojej», chociaż pokoje są wolne. Kariera w Kościele wymaga gotowości, by pójść z Chrystusem i na krzyż, i do więzienia. A choćby to się nie udało, jak Piotrowi, jednak przez to doświadczenie przejść trzeba. Odpada więc wielka liczba zazdrosnych. Wprawdzie nie wszyscy, gdyż w Kościele nigdy nie brakło ludzi gotowych na cierpienie. I ci nie przestali mi zazdrościć, ale ich zazdrość nie jest grzechem”.
To, że Prymas Polski liczył się z represjami wobec własnej osoby, nie oznaczało, że po II wojnie światowej widział przed Kościołem w Polsce wyłącznie drogę męczeństwa i ofiary. Wręcz przeciwnie, chciał jej Kościołowi oszczędzić: ,,Od początku swej pracy stałem jednak na stanowisku, że Kościół polski zbyt wiele oddał już krwi w niemieckich obozach koncentracyjnych, by mógł nierozważnie szafować krwią pozostałych kapłanów. Męczeństwo jest, niewątpliwie, wysoce zaszczytne, ale Bóg prowadzi Kościół nie tylko drogą nadzwyczajną - męczeństwa, ale i zwyczajną - pracy apostolskiej”. Kiedy wszak, jak mówił Prymas ,,Cezar siada na ołtarzu Boga”, Kościół ustami swoich pasterzy musi powiedzieć Non possumus.
Sam w obliczu Boga
Ks. kard. Wyszyński, uwzględniając nawet wielowymiarowy charakter jego osobowości, bywa postrzegany jako postać surowa i nad wyraz poważna. Z pewnością na ukształtowanie się tej jego cechy wpłynęła ugruntowana w nim mocno świadomość spoczywającej na nim odpowiedzialności za losy Kościoła i wiary w Polsce. Prymas rozumiał, że odpowiedzialność, której nikt z nami nie może dzielić oznacza ogromną samotność, ale i bezpośrednią bliskość Boga. ,,Gdy stoję na szczycie góry odnoszę wrażenie, że jestem sam na globie, sam na jego najwyższym punkcie, najbliżej nieba. Sam najbliżej Boga! Sam na sam z Bogiem!”, pisał w Komańczy. Poczucie oddzielenia od reszty świata i stawania na wyniosłości przed obliczem Boga wiązało się niewątpliwie z zajmowaną przez Prymasa w danym momencie historycznym pozycją w strukturze Kościoła. ,,Nic nie poradzę, że pomimo iż myślę o sobie pokornie, muszę widzieć ten najdelikatniejszy punkt walki wiary i niewiary w sobie i na sobie. Ten punkt styczny, ten barometr, ta igła sejsmograficzna, jest właśnie we mnie. To jest tragiczna prawda, która wymaga bohaterskiej pokory. Sytuacja nie zależy w tej chwili od całego Episkopatu, nie zależy od matactw kupieckich Piaseckiego, ani od «patriotów»; ona zależy od tego, jak ja wytrzymam próbę. Oni wszyscy, nie wyłączając Rządu i Partii, patrzą w tej chwili na Komańczę.” Tak pisał Prymas rozeznając własne położenie u schyłku uwięzienia. Ale czy świadomość wybrania i oddzielenia, które wynikają z istoty powołania oraz zwiększona odpowiedzialność przed Bogiem za zbawienie siebie i innych, nie należą do istotnych cech poważnie traktowanego kapłaństwa? Stefan Wyszyński był przede wszystkim kapłanem. Kapłan zaś wie, że w pewnych rzeczach i sytuacjach, w sprawach ludzi odnoszących się do Boga nikt go nie może wyręczyć. Stąd bierze się nieodzowna powaga życia i styl spędzania czasu, którego nie warto poświęcać na kwestie nieistotne. Nieprzychylna Prymasowi Polski obserwatorka, niejaka siostra B., która pracowała w Komańczy na rzecz organów bezpieczeństwa, tak o nim pisała: ,,Często jest ponury, a nawet przygnębiony, bardzo mało mówi o sobie i o swojej rodzinie, jest zawsze skupiony, zamknięty w sobie, unikający banalnych frazesów. Robi wrażenie człowieka o głębokich zasadach, człowieka naukowca i myśliciela”. Nawet jeśli tych w spostrzeżeniach odnaleźć można wyraźną antypatię, to przecież, niezależnie od intencji autorki, zawierają one wskazówkę dla modelu kapłańskiej codzienności, która nie musi być banalna, winna natomiast odznaczać się duchem skupienia i koncentracją na sprawach naprawdę ważnych i tym samym ciekawych.
Kapłani mają przodować wiekom
Kard. Stefan Wyszyński jako pasterz sporo wymagał od swoich kapłanów, nie godził się na przeciętność i stagnację. Będąc ordynariuszem w Lublinie wzywał duchowieństwo do aktywności: ,,Więcej ruchu, więcej wędrówki od wsi do wsi, od chaty do chaty! Niech plebanie nie będą twierdzami niedostępnymi, obrośniętymi krzewami, pośród których trudno znaleźć furtkę! Otwórzcie drzwi!” Zdumiewać może, że w 1948 roku, u progu szermującej hasłami postępu komunistycznej dyktatury, biskup Wyszyński w roli liderów i twórców społecznych i duchowych przemian widział właśnie księży: ,,Idą czasy szybkich zmian w świecie. Obyśmy nadążyli za nimi. My, synowie «Drogi» (…) mamy przodować wiekom w ślad za Chrystusem”. Poza zastosowanym tu czynnikiem mobilizacji kapłanów ordynariusz lubelski przez swój apel zręcznie wytrącał oręż z ręki antykościelnej władzy i jej propagandy. Takim pozostał do końca swej posługi.
Oczekiwał wiele od tych, którym przewodził, ponieważ poważnie traktował najpierw własne kapłaństwo i dużo wymagał od siebie. Dzięki temu mógł z podniesionym czołem uchylać ciosy przeciwników, cynicznie czerpiących argumenty z nauczania i praktyki samego Kościoła: ,,Paweł VI pracował nad pokojem Bożym do ostatniej chwili. Nieraz i nam mówiono, a czemuż to Kościół w Polsce nie naśladuje papieża? Odpowiadamy: w każdej Mszy św. wołamy: Agnus Dei dona nobis pacem.
Ks. Piotr Jaroszkiewicz
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!