TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 07:14
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Autograf w zeszycie...

02.06.10

Autograf w zeszycie...

W życiu każdego młodego pisarza są dwa ważne wydarzenia – to pierwsza wydana książka i pierwsze spotkanie autorskie. W zasadzie pierwsze warunkuje drugie – oczywiście mogą się zdarzać różne publiczne prezentacje twórczości, jednak to co naprawdę nazywamy spotkaniem autorskim wymaga wydania własnej publikacji. Kiedy w 1999 r. moje marzenie się spełniło i ukazał się zbiór wierszy „Zasady gry” mogłem zacząć myśleć o tym, jak będzie wyglądać moje pierwsze spotkanie autorskie.

Pierwsze spotkanie autorskie to naprawdę ważne doświadczenie. Mamy w ręku naszą  książkę i konfrontujemy ją z czytelnikami. Stajemy przed nimi już nie jako młody obiecujący twórca, ale jako Prawdziwy Autor. Nasi czytelnicy nie odnoszą się do wierszy rozproszonych gdzieś w prasie literackiej czy z podarowanych w rękopisach – tylko do kompletnego, zamkniętego i zmaterializowanego zbioru. Tak, pierwsze spotkanie autorskie, to wydarzenie wielkiej rangi, wydawać by się mogło, że nawet determinujące przyszłe losy literackie pisarza. W każdym razie tak to wygląda z perspektywy debiutanta...
Miałem to wielkie szczęście, że już w kilka tygodni po wydaniu „Zasad gry” otrzymałem interesującą propozycję. Zapraszano mnie do Katowic, co było dobrym znakiem dla książki wydanej w Zgorzelcu i poety mieszkającego w Warszawie.
Wziąłem więc dzień urlopu – spotkanie miało odbyć się w środę – chwaląc się wszystkim w  Państwowym Instytucie Wydawniczym (gdzie wówczas pracowałem), że zapraszają mnie na Śląsk.  Dumny i szczęśliwy wsiadłem do pociągu zamierzając przeznaczyć najbliższe godziny na przygotowanie szczegółowego programu mojego spotkania.
Wszystko układało się po mojej myśli – nie tylko przygotowania, ale także podróż. Dotarłem do Domu Kultury, w którym miało się odbyć moje spotkanie, z zapasem czasu, który pozwolił mi na spokojną i sympatyczną pogawędkę z panią dyrektor i poetką prowadzącą moje spotkanie. Ani jedna, ani druga nawet nie zająknęła się o tym, co mnie za chwilę czeka. Może bały się, że ucieknę?
Kiedy na zegarze pobliskiego kościoła wybiła godzina 13.00 pani dyrektor oznajmiła, że już czas udać się na salę widowiskową. Tak wczesna godzina spotkania w dniu roboczym dzisiaj wzbudziłaby moje podejrzenia. Ale było to moje pierwsze spotkanie autorskie, więc wchodziłem na salę, spodziewając się na niej tłumnie zgromadzonej dojrzałej i wyrobionej publiczności. Niby dlaczego mieliby zwalniać się z pracy, żeby spotykać się po południu z nikomu jeszcze nieznanym młodym poetą –  nie zastanawiałem się wcale. W ogóle nie miałem żadnych przemyśleń na temat wczesnej godziny mojego spotkania – z mojej perspektywy była to godzina bardzo dogodna, umożliwiająca mi w miarę wczesny i bezproblemowy powrót do domu.
Początkowo w ciemnej sali widziałem niewiele, zwłaszcza, że na scenę skierowano dość mocne oświetlenie. Kiedy mój wzrok zaczął się oswajać z panującymi warunkami okazało się, że moja publiczność – szczelnie wypełnia salę – ale jest dość wątła i małego wzrostu. Kiedy wreszcie przejrzałem na oczy zrozumiałem, że publiczność nie jest niska, ale młoda. Bardzo młoda. Na spotkanie ze mną przyszły cztery pierwsze klasy szkoły podstawowej.
Nogi ugięły się pode mną. Nie tak miało to wyglądać. A gdzie znawcy i miłośnicy poezji? Gdzie studentki (i studenci) katowickiej polonistyki? Gdzie śląscy krytycy literaccy? Gdzie księgarze, którzy po spotkaniu natychmiast zwrócą się do mojego wydawcy z prośbą o nadesłanie co najmniej tysiąca książek do swoich sklepów?
Kiedy ochłonąłem z pierwszego wrażenia stanąłem przed jeszcze większym problemem. Poczułem trwogę – nie tremę, nie strach, tylko właśnie trwogę. W swoich „Zasadach gry” nie miałem ani jednego wiersza, który choćby luźno wpisywał się w nurt literatury dziecięcej czy młodzieżowej. Co gorsza, było tam co najmniej kilka utworów „dozwolonych od lat 18”. Co ja dzieciom przeczytam??? Dzieciom, które przyszły na spotkanie z poetą? Co zrobić, żeby nie były rozczarowane?
Ewa Nowacka, autorka wielu popularnych książek młodzieżowych m. in. „Małgosia kontra Małgosia” opowiadała mi kiedyś taką anegdotę. Zaproszono ją do Łowicza, na dworcu kolejowym czekali już organizatorzy, aby zaprowadzić znaną pisarkę do miejsca spotkania. Minęli bibliotekę, minęli ośrodek kultury, minęli liceum – i w tym momencie znająca dobrze Łowicz pani Ewa zaczęła się niepokoić. Wprowadzono ją w końcu do przedszkola... Zmartwiło to bardzo panią Ewę, bo swoje książki tworzyła jednak dla nastolatków, a nie 3-latków. Kiedy otoczyła ją gromadka maluchów pani przedszkolanka podniosłem tonem powiedziała: „Kochane dzieci, to jest właśnie pani Wanda Chotomska, która dla was pisze te wspaniałe wierszyki”.
Mnie na szczęście nikt nie przedstawiał jako Wandy Chotomskiej. Postanowiłem, że przeczytam mojej młodej publiczności to, co przywiozłem – niektóre utwory opatrując szerszym komentarzem, a niektóre po prostu pomijając. Zdecydowałem, że potraktuję ich jak dorosłych – poważnie i bez uwag, że tego nie zrozumiecie, bo jesteście za mali.
I ku mojemu własnemu zdumieniu (i pań nauczycielek też) – udało się. Nikt nie wiercił się i nie ziewał, rozmawialiśmy zupełnie na serio o literaturze, poezji i poetach (choć rzecz jasna nie była to dysputa akademicka). A po spotkaniu rozdałem rekordową liczbę autografów – każdy z pierwszaków chciał mieć mój podpis w zeszycie do polskiego...

Miłosz Kamil Manasterski,
poeta, red. naczelny Magazynu
Internetowego ZLP www.literaci.eu

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!