TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 17 Sierpnia 2025, 18:04
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Autobus pełen Ewangelii

Autobus pełen Ewangelii

Domem na kółkach zrobionym ze starego autobusu wraz z dziećmi przemierzają różne kraje i okolice. Są świadectwem chrześcijańskiego życia. Dzięki nim w miejscach, w których nie funkcjonowały struktury Kościoła, powstają wspólnoty i parafie.


Andrzej Grupa: Jak możemy rozumieć słowo „miłosierdzie”?

Romain: Myślę, że to przede wszystkim prawdziwy, głęboki obraz twarzy Boga. Rok Miłosierdzia dany nam jest przez Kościół, przez samego Boga, by głębiej wejść w relację przyjaźni z Nim, by poznać Go lepiej. Co więcej, to element wprowadzania pokoju. W styczniu papież Franciszek powiedział, że aby zapanował pokój, potrzebne jest przebaczenie i miłosierdzie.

Jednak my sami jesteśmy wezwani do pokazywania tej Twarzy innym.

Romain: Papież powtarza, że chce Kościoła wychodzącego na ulice, będącego blisko ludzi. Zatem nasze dzieło, które aktualnie prowadzimy w Santiago de Chile „Misericordia” (Miłosierdzie) jest osobistą odpowiedzią na wezwanie do działania misyjnego oraz do bycia odbiciem twarzy Bożego miłosierdzia wobec potrzebujących.

Papież nie jest zachwycony, kiedy jest nam zbyt wygodnie jako wspólnocie Kościoła, gdy akceptujemy to, że stopniowo nas ubywa. Mobilizuje nas do wychodzenia do drugiego człowieka, otwierania się na niego.

Romain: To prawda, woli Kościół, który szuka ludzi. Mimo że jest to jednocześnie narażanie się na ból, cierpienie, czasem prześladowanie. Ale sens jest w wytyczaniu nowych szlaków, dróg dotarcia do człowieka. Papież mówi zarazem: jeśli Kościół zamknie się w sobie, będzie chory. Odkrywamy wiele radości w wychodzeniu do ludzi, spotykaniu ich co dzień.

Obecna misja, Centrum Misericordia w Chile, jest piękną odpowiedzią na wezwanie papieskie.

Rena(ildes): Nazwa naszego ośrodka, „Miłosierdzie”, wzięła się z pierwszej homilii papieża Franciszka na placu św. Piotra. Powiedział wtedy, że „odrobina miłosierdzia zmienia świat - czyni go bardziej sprawiedliwym i mniej zimnym”. Stąd narodziła się myśl, by temu, co już przeżyliśmy i co chcemy przeżyć w Chile, nadać nazwę „Misericordia”.

Ciekawie wyglądało wasze wcześniejsze zaangażowanie misyjne. Najpierw, zaraz po ślubie, dwa lata mieszkaliście w Stanach Zjednoczonych. Oboje byliście tam obcy.

Romain: Do USA zostaliśmy posłani przez francuski Kościół katolicki. Trafiliśmy do miejsca, w którym Kościół nie był obecny. Zamieszkaliśmy pośród nielegalnych imigrantów z Meksyku, Gwatemali, Kolumbii. Żyjąc wśród nich, lepiej mogliśmy zrozumieć ich codzienność. Słuchając ich, zaprzyjaźniając się z nimi. Zaczęliśmy od odwiedzin w domach - głównie przyczepach, w których mieszkali. Z ich pomocą otworzyliśmy Centrum im. Jana Pawła II, gdzie mogli liczyć na wsparcie materialne, prawne, gdzie była możliwość adoracji Najświętszego Sakramentu. Gdy po dwóch latach wyjeżdżaliśmy, w tym miejscu powstała parafia. 

A potem była trzyletnia misja w różnych krajach Ameryki Środkowej i Południowej. Jak wyglądały poszczególne etapy?

Rena: Byliśmy wysyłani do miejsc najbiedniejszych i opuszczonych. Jednym z pierwszych była dzielnica dla ubogich w Monterrey w Meksyku. Gdy przyjechaliśmy, było zimno. Mieszkaliśmy z naszymi dwoma chłopcami w busie, byłam w ciąży z trzecim. To była niesamowita misja, bo zaczęliśmy od spotykania się i od odwiedzania chłopaków stojących na ulicy, zajmujących się prostytucją. Było tam dużo narkotyków, przemocy. Misja powolutku nabierała kształtów. Ludzie zaczęli nas poznawać. I wtedy Romain zaproponował tym młodym z ulicy zbudowanie kaplicy dla tego miejsca - miejsca, gdzie ludzie byli katolikami, ale gdzie nie było Mszy św., nie było realnej obecności parafii. Po dwóch miesiącach wspólnie zbudowaliśmy kaplicę św. Stefana Estebana. Wspólnota złożona była z młodych ludzi, którzy prostytuowali się, pili alkohol, zażywali narkotyki. Mogli gromadzić się na Mszy św. i powoli Bóg ich zmieniał.

Romain: Dla nas ważne jest, że zostaliśmy posłani przez Kościół, by współpracować z księżmi na miejscu, wspierać ich posługę, być im posłuszni. Teraz nasza praca w Santiago de Chile jest bardzo prosta: pomagamy księdzu ewangelizować te części naszej dzielnicy, do których on sam nie może dotrzeć. Pracujemy zawsze w porozumieniu z Kościołem.

W pewnym momencie postanowiliście ruszyć w długą drogę. W wielu krajach byliście pierwszy raz w życiu. Mieliście już wtedy trójkę małych dzieci.

Rena: To było ważne dla nas, bo były chwile, w których odczuwaliśmy osamotnienie. Trafialiśmy w miejsca, w których nie było Kościoła czy kapłana. Byliśmy z dala od rodzin, przyjaciół, krajów, języków, kultur. Mieliśmy jedynie siebie nawzajem i przede wszystkim Jezusa, który był, by dać nam siłę. Ale prawdą jest, że bycie małżeństwem, misyjnym, a potem rodziną z dziećmi, było dla nas źródłem wzajemnego oparcia.

Kiedyś pośrodku amazońskiej dżungli dotarliście do wioski, w której posługiwał franciszkanin i także jemu udało Wam się pomóc.

Romain: W tej wiosce był poważny problem z alkoholizmem. Razem z tym franciszkaninem rozpoczęliśmy projekt: „Rybacy ludzi”. Polegał on na założeniu drużyny, zachęcie do gry w piłkę, do wspólnej modlitwy oraz do dzielenia się. Zobaczyliśmy alkoholików, którzy dotknięci przez Jezusa, sami stawali się misjonarzami. To było mocne doświadczenie przemieniającego działania Bożej łaski.

Już samo pojawienie się Waszego domu na kółkach było wydarzeniem dla miejsc, gdzie docieraliście. Autobus jest świetnym narzędziem ewangelizacyjnym.

Rena: Kiedy przyjeżdżaliśmy z czterema synami w dane miejsce (piąty jest w drodze), budziło to wiele pytań. Przychodziły dzieciaki z wioski, matki, wszyscy. Był to sposób na przedstawienie się i na zaznajomienie się z ludźmi. Można powiedzieć, że pierwszym filarem naszej misji było zawsze spotkanie z ludźmi i zaprzyjaźnienie się z nimi. Drugim krokiem było danie im odpowiedzi. To nie było tak, że przyjeżdżaliśmy w dane miejsce i oznajmialiśmy: „Oto ja, misjonarz, który zbawi świat. Zrobimy to, siamto i owamto”. Nie, to było naprawdę wchodzenie w postawę słuchania, poznawania miejsca, rodzin, ran i cierpień. I dopiero potem, jak zawiązywała się relacja przyjaźni, mogliśmy dać jakąś odpowiedź - może nie na wszystko, ale zawsze jakąś konkretną.

Romain: Na bokach naszego autobusu namalowaliśmy obrazy opowiadające historię objawień Matki Bożej z Guadalupe. Trochę w formie komiksowej mogliśmy opowiedzieć o naszej wierze, o Maryi, Jezusie na środku ulicy. Na masce jest namalowany wizerunek Pani z Gwadelupe, więc na koniec podnosiliśmy maskę i rozpoczynaliśmy wspólną modlitwę z prośbą o Jej wstawiennictwo. To były zawsze bardzo radosne spotkania.

Z Romain i Renaildes de Châteauvieux rozmawia Andrzej Grupa
z papieskiej fundacji „Pomoc Kościołowi w Potrzebie”

Materiał opublikowany dzięki współpracy z dwumiesięcznikiem "Misyjne drogi"
www.misyjnedrogi.pl 

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!