TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 02 Sierpnia 2025, 15:08
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Asertywność i w ogóle

Asertywność i w ogóle

Tym razem napiszę trochę o asertywności. Mimo wszystko nie przepadam za nią. A czemu mimo wszystko?

Byłoby sensowniej, gdyby ten tekst nazywał się „o asertywności”, ale mam wrażenie, że felietonów „o tym i o tamtym” jest już dużo. To znaczy takich, które noszą tytuł „o tym”, a z kolei takich na „a” jest pewnie mało, bo nie ma zbyt wielu słów na „a” w języku polskim. I stąd zdecydowałem się na taki, a nie inny tytuł. Trochę to pokazuje na mój stosunek do asertywności. Mimo wszystko nie przepadam za nią. A czemu mimo wszystko?

Bo psychiatrzy, a już psychoterapeuci wręcz nałogowo, zachęcają pacjentów do większej asertywności. Ich zdaniem wiele problemów (no może nie większość, ale wiele z pewnością) współczesnego człowieka bierze się z braku asertywności. W skrócie rzecz ujmując (jeśli w ogóle zrozumiałem o co chodzi, a że ćwiczę w sobie nieustannie umysłowość dziecka i to góra 10 letniego, to bardzo często nic nie rozumiem i jeszcze się z tego cieszę) chodzi chyba o to, że ludzie zgadzają się na robienie różnych rzeczy, z którymi im wcale nie po drodze, bo nie umieją odmawiać. Gdyby odmawiali, to by się ze wszystkiego wywiązywali.
No tak. Jasne. Jak odmówią wszystkiego to na pewno się ze wszystkiego wywiążą. A potem, zaraz potem jak uczy życie, będą sami o coś prosili i spotkają się z asertywną, a jakże, odmową. Wtedy w czasie, który mogliby poświęcić, żeby zrobić dla kogoś coś, co umieją zrobić, będą mogli robić dla siebie coś, czego robić nie umieją. No bo chyba dobrze myślę, poprawcie mnie jeśli błądzę, prosimy kogoś o zrobienie czegoś, co on umie? To znaczy nie chodzimy do murarza, żeby nam wyrwał ząb? Czy wy chodzicie?

A nas proszą o coś, co zasadniczo umiemy zrobić - czy nie? Nie pamiętam kiedy ktoś ostatnio prosił mnie o rozwiązanie zadania z fizyki. Ludzie mają jednak swój rozum. Ja bym chętnie rozwiązał, ale nie bardzo wiem po co im złe rozwiązanie. No chyba, że to jacyś filozofowie w greckim stylu. Ale czy ja mam takich znajomych? A! Przepraszam - mam jednego, ale to bardzo miły chłopak i akurat sam by sobie poradził z zadaniem z fizyki. Ale z upodobania i zawodu filozof. Pozdrawiam ciepło!

Tak więc moim zdaniem powinno się brać pod uwagę różne inne czynniki - czy potrafię to zrobić, czy sądzę, że dobrze to zrobię, czy mam choć trochę czasu, żeby to zrobić.
Oczywiście mam nadzieję, że to jasne, ale może niewystarczająco, więc asertywnie to stwierdzę - sam termin „asertywność” w znaczeniu „posiadanie i wyrażanie własnego zdania oraz bezpośrednie wyrażanie emocji i postaw” nie budzi żadnych moich zastrzeżeń. Tak właśnie należy postępować. Jednak to, z czym bardzo często się spotykam, można by raczej zdefiniować jako „odmawianie dla zasady” lub „raczej odmawianie niż akceptowanie”. I w tym nie widzę żadnego specjalnego sensu.

Uważam siebie za osobę asertywną, zwłaszcza jeśli chodzi o posiadanie i wyrażanie swojego zdania, jednak jestem też człowiekiem, który raczej się zgadza „coś zrobić” niż odmawia zrobienia. I w większości przypadków, zapewniam, było fajnie. Zrobiłem dużo rzeczy, których nie zrobiłbym, gdyby nie czyjaś prośba, bo myślałbym, że nie umiem albo nie zdążę. Z tym, że zwykle jednak umiałem i najczęściej zdążałem. Bywałem także, niezwykle często, obdarowany przez innych, którzy robili dla mnie coś, co wcale nie było dla nich łatwe i wymagało poświęcenia czasu, którego oczywiście nie mieli, jako że nikt po prostu nie ma czasu. Wynika to z samej definicji czasu, którego po prostu mieć nie można, bo tego się zwyczajnie nie ma. Ci, którzy cały czas coś robią, nie mają czasu w takim sam sposób jak ci, którzy (w naszej opinii) w ogóle nic nie robią. To nie definicja czasu jest tu problemem, bo czas jest dla wszystkich ten sam, ale definicja „robienia”, bo dla każdego jest ono czymś innym.

Skąd w ogóle przyszedł mi do głowy ten temat? Oczywiście podczas spaceru z Borysiem, moje życie układa się w rytm tych spacerów i dobrze, że Borys tak dzielnie to znosi. Dziś rano szliśmy sobie właśnie przez Cytadelę, no bo i gdzie mogliśmy iść tak z rana, i właśnie zacząłem się zastanawiać, czy dziś śpiewam „Kiedy ranne wstają zorze” czy raczej „O Stworzycielu Duchu przyjdź” (bo te ranne zorze nie pasują do sobotniego spaceru, który jest o godzinkę późniejszy od zwykłego, i zorze mamy już zdecydowanie z głowy), oczywiście śpiewam sobie w duszy i nie ryczę ludziom nad głowami (co zresztą może nie jest asertywne, ale aż tak mocno nie wierzę w swój śpiew).

Więc zacząłem sobie myśleć o tym śpiewaniu, kiedy spotkaliśmy panią (niestety nie wiem jak ma na imię, choć spotykamy ją prawie codziennie) z dwoma miłymi pieskami. Dokładniej rzecz biorąc z suczką beżową i pieskiem w biało-czarne łatki. Bardzo miłe pieski. Pani też miła i delikatna osoba. Tym bardziej, po raz kolejny zresztą, zadziwiłem się, kiedy nagle wydarła się na swoje pieski STRASZLIWYM głosem, od którego ja lekko zdębiałem. Pieski to olały, bo przyzwyczajone (a to do nich było), a Boryś to olał, bo to nie mój głos był, więc co go to?
„Muszę być asertywna” - wyjaśniła pani. „Na głowę mi wejdą inaczej”.

Moim zdaniem i tak wejdą. Już wchodzą i pani to całkiem lubi. Borys też mi wchodzi. I ja też to lubię, nie ma co udawać, że nie. Z całej tej asertywności to najwyżej gardło rozboli, choć oczywiście jest duża szansa, że nie, bo Pani przecież bardzo przyzwyczajona. Można tak robić i to za wiele nie szkodzi. Raczej. Najczęściej. No ale chyba nie myślicie, że w czymś pomaga?
Moim zdaniem w niczym, ale za to jest głośno. Tak sobie pomyślałem, że może jednak za dużo tej asertywności (tak, tak, źle rozumianej, oczywiście) w naszym życiu. A nawet wydaje mi się, że można się śmiało trochę podłożyć i też nie powinno być źle, a za to sporo ciszej... ■

 

Tekst: Łukasz Święcicki
Zdjęcie: iStock

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!