TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 09 Września 2025, 08:41
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Alfabet Borysa czyli antropomorfizacja zwierząt

Alfabet Borysa czyli antropomorfizacja zwierząt

W historii relacji ludzi i zwierząt, a ludzi i psów zwłaszcza, występowało mnóstwo antropomorfizacji. Chociaż wszyscy to traktują jako niezwykle naiwne, to przecież to widzenie w zwierzętach ludzi jest głęboko uzasadnione.

Byliśmy z Borysiem u weterynarza. W zasadzie była to pani doktor, ale nie będę jej nazywał „weterynarką”, bo nic nam złego nie zrobiła… Boryś mruczy: „no tobie na pewno nie” – ale nie będę słuchał tego złośliwego marudzenia, bo i jemu nic się nie stało, a jeśli nawet było nieprzyjemnie to i tak na korzyść. Więc daj już spokój.

Nie chodzi jednak o miłą panią doktor, moją uwagę zwróciły laurki wiszące w poczekalni. Niejacy Niusia, Misia, Mopsio, Klopsio, Pituś, Klituś i kto tam jeszcze wylewnie dziękowali różnym lekarzom z poradni weterynaryjnej za uratowanie życia, nóżki, ogonka, leczenie pchełek i co tam jeszcze. Elokwentne zwierzątka życzyły doktorom szczęścia, zdrowia, pomyślności, dawały im buziaczki, dzieliły się z nimi kością i sam nie wiem co jeszcze. Byłem pod wrażeniem wykształcenia tych prostych zwierzątek. Do czasu.

Powiedziałem więc do Borysia: „Popatrz sobie tylko! Tak nie umiesz choćbyś spuchł!” A Boryś na to: „Chyba zidiociałeś (strasznie się spoufala czasem) – przecież tego nie pisały zwierzęta tylko ludzie!” Aż przysiadłem. Muszę powiedzieć, że w głowie mi się nie mieści, że jacyś ludzie na trzeźwo mogli wypisywać podobne idiotyzmy! Borys jednak zwrócił mi uwagę, że wcale nie mówił, że oni to pisali na trzeźwo, bo w ogóle takich informacji nie posiada i nawet nie jest pewien co to właściwie znaczy „na trzeźwo”. On nawet prosi, żebym mu to wytłumaczył. Może później, bo na trzeźwo to trudno.

W historii relacji ludzi i zwierząt, a ludzi i psów zwłaszcza, chyba zawsze występowało mnóstwo antropomorfizacji. I chociaż wszyscy to obśmiewają i traktują jako niezwykle naiwne, to przecież to widzenie w zwierzętach ludzi jest głęboko uzasadnione. W przypadku psów (a mam wrażenie, że jedynie w tym przypadku), udomowienie udało się w 100 procentach. Duża część psów zmieniła swoją tożsamość. Wiele z nich uważa się ewidentnie za jakiś rodzaj ludzi, co widać po tym, że są znacznie bardziej przywiązane do właścicieli niż do jakichkolwiek psów, które mogą spotkać (wyjąwszy oczywiście okres godowy). W tej sytuacji nie ma możliwości, aby przynajmniej część ludzi nie uznała psów za rodzaj zwierząt.

Antropomorfizację można jednak wyrażać mądrze i specyficznie. Jedna z moich ulubionych książek „Wodnikowe wzgórza” (Richard Adams w tłumaczeniu pani Szerer) jest właśnie taką szczególną, mądrą i piękną, antropomorfizacją dzikich królików. Opisane w tej powieści zwierzęta mają szereg ludzkich motywacji i przemyśleń, ale równocześnie zupełnie zwierzęcych zwyczajów i przyzwyczajeń. Jest to świetnie trafione. Najbardziej przekonały mnie częste przerwy na robienie bobków (nazywa się to chyba „oddawanie hraki”?), a także to, że mityczny idol królików, Wielki Królik, jest słynny z powodu złodziejstwa oraz oszustw i z pewnością się tego nie wstydzi, ani nie próbuje ukryć. Trzeba przeczytać tę książkę. A nawet wręcz – należy bezwzględnie. Można dzieciom, ale można też po prostu sobie.

Zastanowiłem się, czym istotnym różnią się „Wodnikowe wzgórza” od zwierzęcych laurek, skoro jedno i drugie jest antropomorficzne (antropomorfizujące?)? Przypuszczam, że istotna różnica polega na empatii międzygatunkowej. Adams próbował zrozumieć króliki jako króliki, choć mógł to robić jedynie ludzkim umysłem. Właściciele Pitusia i Klitusia mają w głębokim poważaniu myślenie swoich zwierząt i po prostu myślą sobie za nie. Mopsio i Misia to dla nich ruszające się poduszeczki. Tak mi się przynajmniej wydaje, choć może kogoś krzywdzę, ale nie sądzę... Żeby więc kroczyć raczej śladami Richarda Adamsa niż cioci Kloci, zacząłem się zastanawiać jakie słowa i konteksty rozumie Borys. To znaczy jakie on tam rozumie w ogóle - to pojęcia nie mam, ale chodzi mi o to, jakie mamy wspólne. Czyli jakie rozumiemy tak samo. Borys rozumie, że jest Borysem. Rozumie także, że niekiedy jest Borysiem, Borysławem, Borysińskim, Dynamisiem, Bryniem, głupim baranem, nachalnym żarłokiem. Powiedziałbym, że to całkiem spora elastyczność poznawcza. Borys rozumie, że ja jestem Łukaszkiem. Niestety zna mnie tylko pod tym imieniem. Nie żebym nie mógł na przykład zrozumieć, gdyby nazwał mnie skretynialcem, ale Anita zawsze mówi: „idź do Łukaszka”, a ja nigdy mu się nie przedstawiałem, no więc Boryś myśli, że mam tylko jedno imię. Borys rozumie, że Anita to „pani”. Bo ja mu nigdy nie mówię „idź do Anity”, tylko „jak nam pani pozwoli”. No to on też to rozumie.

Borys rozumie co to znaczy „kolacja”, ale też „nie ma jeszcze kolacji”, „nie będzie kolacji”, „potem będzie kolacja” i „gdzie jest ta kolacja”. To wszystko rozumie bez trudu. Choć niekiedy udaje, że „nie będzie” to jednak nie rozumie. Borys rozumie, co to jest kiełbasa, a zwłaszcza myśliwska, bo jest psem myśliwskim, ale rozumie także, że jeśli ukradł kiełbasę z grilla panom Ukraińcom, mógłby i Polakom, bo nie jest przesądny, ale jakoś osoby z Ukrainy częściej używają takiego niskiego grilla, do którego o wiele łatwiej wsadzić ryj paskudny.

Nawiasem mówiąc Borys rozumie także pytanie: „gdzie tam wsadzasz ten ryj paskudny?”, ale uważa je za retoryczne cymbalstwo i z dumą nie odpowiada nic. Bo i, powiedzmy sobie szczerze, pytanie nie jest za mądre i o odpowiedź na nie trudno. Z dziwniejszych rzeczy rozumie także Borys co to są przeciwciała monoklonalne. Akurat na to nigdy bym nie wpadł, ale kiedy pani doktor („nie-weterynarka”) zaproponowała Borysowi leczenie swędzącego brzucha przy pomocy przeciwciał monoklonalnych to Borys tak się uśmiał, że aż się posmarkał. Czyli na pewno nie tylko zrozumiał, ale nawet był w stanie ocenić głębię tej propozycji oraz jej ewentualną miałkość. To jest sporo jak na psa o skromnym wykształceniu (choć jednak jest to skromne wykształcenie medyczne).

Wreszcie rozumie Borys co to BARF (taka mieszanka surowego mięsa, mielonych kości i warzyw, kiedyś był o tym felieton), bo tym się odżywia i zdaje sobie sprawę, że jako dogoterapeuta musi zarobić na swój BARF, a że w Barfie inflacja i drożyzna, co też Borys rozumie, to pracować trzeba więcej. No i tak już jest. Biorąc to wszystko pod uwagę można już zacząć pisać jakąś mądrzejszą laurkę dla naszej pani doktor. Ale na ścianie to oni jej sobie (tej laurki) pewnie nie powieszą. Jak sądzisz Boryś? ■

 Łukasz Święcicki

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!