70. rocznica cudownego ocalenia księży-więźniów obozu w Dachau
„Gdy zaczyna się miesiąc kwiecień, staje przed oczyma mej duszy fakt cudownego uwolnienia nas z obozu w Dachau i przewija się, jak na taśmie filmowej przebieg tych koszmarnych lat. Wy tam, w Polsce możecie się przynajmniej zgromadzić w Kaliszu, aby wspólnie modlitwą podziękować św. Józefowi za opiekę i cudowne ocalenie. Ja tylko duchem jestem z Wami i powiedz to Bracie organizatorom corocznej pielgrzymki, że im przesyłam braterskie pozdrowienia”.
List ten napisany został przez o. Zbigniewa Młynika OFM byłego więźnia KL Dachau, pracującego po wojnie w Japonii, który nie mógł przybywać na kaliskie pielgrzymki. Należał jednak do tych, którzy poobozowe życie opierali na dziękczynnej modlitwie do Patrona Kościoła powszechnego z obrazu Świętej Rodziny Kaliskiej.
Dzięki wstawiennictwu
Pierwsza pielgrzymka księży mająca miejsce w 1948 roku zgromadziła w Kaliszu 500 kapłanów diecezjalnych i zakonnych. Ordynariusz włocławski Karol Radoński powiedział wtedy, że: „Kapłani, którzy w obozach koncentracyjnych oczekiwali śmierci, dzięki wstawiennictwu i opiece św. Józefa ocaleli, pielgrzymują, by wykonać swe śluby”. Mieszkańcy Kalisza wraz z nimi trwali na modlitwie, gdy „ulicami Kalisza o wieczornym zmroku posuwał się niezwykły pochód ocalałych dachauowczyków”. Wspomnienia wojenne i modlitwa księży i osób świeckich splatały się wówczas w jedno wielkie Deo Gratias - za przetrwanie i za życie. W 1975 roku podczas pielgrzymki do Rzymu księża-dachauowczycy usłyszeli z ust Pawła VI słowa: „Nosicie na swoim ciele i duchu dojmujące ślady tych okropnych udręk, które przyniosła ze sobą ostatnia wojna rozprzestrzeniając je po całym świecie. Jesteście kapłanami, którym dane było bardziej zbliżyć się do Chrystusa i głębiej uczestniczyć w Jego cierpieniach za zbawienie świata”.
Ginęli z nienawiści do wiary
Rzeczywiście byli to świadkowie i uczestnicy czasu, gdy wielu chrześcijan ginęło z „nienawiści do wiary”. Przywódcy hitlerowscy z „niemiecką dokładnością” usiłowali zniszczyć przeciwników swoich planów opanowania świata i stworzenia Tysiącletniej Rzeszy. Z początkiem okupacji Polski, w październiku 1939 roku nazistowskie obozy koncentracyjne zaczęły zapełniać się przedstawicielami inteligencji polskiej. Należeli do niej księża, których umieszczano w różnych obozach. Od grudnia 1940 roku, na skutek starań Stolicy Apostolskiej, przewożono ich do Dachau. Wszędzie starali się pełnić posługę wśród świeckich współwięźniów, o czym abp Kozłowiecki wspominał później, że: „wielu patrzyło na mnie jako na kapłana, że byłem dla nich czymś więcej niż tylko prywatnym człowiekiem. Miałem być świadkiem wiary, świadkiem dobroci i siły wiary w najgorszej niedoli”.
Okrucieństwo życia w obozach koncentracyjnych polegało w pierwszym rzędzie na planowym unicestwianiu fizycznym wszystkich więźniów, którzy się w nich znaleźli. Ci zaś, którzy byli w stanie przeżyć, mieli być doprowadzeni do degeneracji moralnej i stać się wyzbytymi z potrzeb ducha robotami. Prowadzone na wielką skalę próby odczłowieczenia więźniów, tzw. „heftlingów,” czyli numerów, w większości wypadków nie powiodły się. Dawały przeciwny efekt. W sytuacjach ciągłego zagrożenia, podyktowanego strachem przed śmiercią i walką o ludzką godność, życie religijne nie zamierało. Niosło bowiem ze sobą ufność w pomoc Bożą, dając jednocześnie nadzieję na przetrwanie obozu. Cicha modlitwa wielu więźniom towarzyszyła w pokonywaniu codziennych trudności. Wspomnienia księży pełne są przykładów tych krzepiących chwil. Jeden z nich pisał, iż „wszczepiłem swoje usta w krzyż i paciorki różańca, by stamtąd czerpać siły do dalszych cierpień”.
W modlitewnej ufności
Mimo zakazów istniało w obozie życie sakramentalne. Zawiązane wokół osoby ks. Frelichowskiego Porozumienie Modlitewne i Apostolskie wyznaczało program działań podczas: „wyczekiwania w modlitewnej ufności na opatrznościowe i szczęśliwe wyjście z obozu”. Dzięki tym działaniom, pośród zła wyrastała wielkość człowieka zakorzeniona w Bogu. Ks. bp Ignacy Jeż uważał, że „czas obozu ukształtował go jako kapłana, który Panu Bogu dziękował każdego dnia: za dar życia, dar zdrowia oraz za dar służby Bogu i człowiekowi na drodze za Jezusem”. Ufundowana przez księży, byłych więźniów KL Dachau, na 25-lecie wyzwolenia obozu, Kaplica Męczeństwa i Wdzięczności, teraz, gdy oni już nie żyją, jest świadectwem, które przypominać ma dalszym pokoleniom prawdę o ich modlitwie, męczeństwie i ofierze. Tegoroczne obchody 70-lecia wyzwolenia obozu, 29 kwietnia, będą miały szczególny wymiar. Wymiar nie tylko modlitewnej pamięci o wielkich czcicielach św. Józefa, ale także błagalny „w intencji Kościoła i nowych pokoleń Kapłanów Chrystusa”, wyrażonej w słowach odmawianej przez nich tutaj modlitwy.
Tekst ks. Sławomir Kęszka
Chleba naszego powszedniego...
Ksiądz Dziasek przywieziony został do Dachau z Buchenwaldu. W obozowej beznadziejności postanowił wspólnie z grupą innych więźniów odmawiać modlitwę do św. Józefa. Uważał jednak, że „modlitwa, choć ożywiona najlepszym wewnętrznym usposobieniem, była tylko niedoskonałym słowem. Pragnęliśmy zdobyć się jednak na coś więcej. Ofiarowaliśmy wszystkie nasze utrapienia, udręki, prześladowania, katusze fizyczne i duchowe. (...) Obok modlitw chcieliśmy nasze oddanie wyrazić jakimś dobrowolnym czynem, który by nas kształtował. I tutaj uzgodniliśmy, że w każdą środę, jako dzień poświęcony św. Józefowi, przeznaczamy każdą połowę swojej porcji chleba na ofiarę przeznaczoną dla najbardziej wyczerpanych i wynędzniałych księży. Był to nasz ślub obozowy, który składaliśmy uroczyście na ręce św. Józefa wraz z modlitwami w tej intencji, aby nas żywych wyprowadził z piekła obozowego na wolność.
Trudno uwierzyć, jak prędko przychodziła owa środa każdego tygodnia. Dzisiaj myślę, że ślub nasz przyczyniał się w tym względzie do pewnego rodzaju psychicznego skrócenia naszego pobytu w obozie, choć w rzeczywistości żaden dzień z tej listy katorżniczej nie został skreślony. Połowę więc środowej porcji chleba oddawaliśmy współwięźniom. U mnie byli to kapłani najbardziej wyczerpani. Co środę dawałem dyskretnie komu innemu. Pół porcji, nie było to wiele. Na pewno nikogo nie zdołało uratować od postępującego wycieńczenia. Ale niejednego chyba podniosło na duchu i w jakimś stopniu przyczyniło się do zmobilizowania sił. Świadomość, że w tym miejscu zaprogramowanej nienawiści znalazł się ktoś, kto podaje kawałek chleba, z pewnością musiała ucieszyć (...). Do stycznia 1943 roku więcej niż pół setki kapłanów skorzystało z mojej ślubowanej jałmużny.
Ten akt ślubu w obozowych warunkach świadczył, że człowiek w skrajnej nędzy potrafi niejednokrotnie przekroczyć granice swojego człowieczeństwa i wznieść się moralnie na poziom, który go czyni panem stworzenia. Tutaj ukazuje się wielkość człowieczeństwa, tutaj ujawnia się doniosłość motywu religijnego, tutaj jaśnieje wspaniałość nadprzyrodzonych horyzontów”.
Ks. Franciszek Dziasek, „Pamiętnik czasu pogardy”, Poznań 2005, s. 116-120.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!