TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 22 Lipca 2025, 08:18
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Najcichsza modlitwa - rekolekcje wielkopostne (2)

Najcichsza modlitwa

Rok 2024 został ogłoszony przez papieża rokiem modlitwy. W obecnym cyklu wielkopostnych refleksji pragniemy przyjrzeć się modlitwie z nieco innej perspektywy – z punku widzenia człowieka zabieganego, wyczerpanego tempem życia i obowiązkami. Jak się modlić, by czuć związek z Bogiem? 

W okresie Wielkiego Postu często słyszymy z ambon prośbę o zwrócenie większej uwagi na naszą modlitwę, lekturę Biblii, dzieła miłosierdzia i nawrócenie. Tempo życia oraz nawał obowiązków domowych i zawodowych nie ułatwia nam znalezienia dodatkowego czasu, który moglibyśmy poświęcić Bogu. W jaki więc sposób można osiągnąć duchowe cele nie zaniedbując swej rodziny i swej pracy? W poprzednim odcinku rozważań poruszaliśmy zagadnienie uczciwej i świadomej pracy, która jest realizacją Bożego planu względem człowieka i świata. W tym fragmencie spójrzmy na inny z elementów naszej egzystencji, który możemy wykorzystać dla lepszego kontaktu z Bogiem. Mowa o ciszy, o modlitwie w ciszy, a jeszcze lepiej – o modlitwie ciszą. 

Wiele lat temu jeden z dawnych studentów zaprosił mnie do obserwatorium astronomicznego, będącego własnością uczelni. Leżało kilka kilometrów za granicą miasta, połączone z najbliższą autostradą, niezbyt szeroką leśną drogą. Obserwatorium trochę mnie rozczarowało, nie posiadało bowiem już potężnych lunet, którymi śledziło się ciała niebieskie w czasach Kopernika i późniejszych. Dzisiaj pracują w nim radioteleskopy, czujniki, a rolę bacznych obserwatorów i analityków pełnią po prostu komputery przeliczające wszystkie dane przez 24 godziny na dobę. Gdy wyraziłem swoje rozczarowanie, znajomy astronom uśmiechnął się i powiedział: „W tym miejscu i tak nie zobaczymy nic ciekawego. Za dużo zanieczyszczeń wokoło”. Zaskoczony zapytałem: „Jakich zanieczyszczeń?” Odparł: „Głównie świateł. Miasto się rozrasta, domy podchodzą pod nasz las, a niebo musi być czyste i wyraźne, aby coś na nim odkryć”. 

Ta prosta konkluzja przypomina mi się, gdy myślę o modlitwie. Modlitwa w swej najgłębszej istocie nie jest bowiem litanią słów, pięciolinią dźwięków czy szeptem skargi. Modlitwa jest przede wszystkim słuchaniem. Trzeba cierpliwie unosić uszy i serce ku niebu, z nadzieją, że któregoś dnia otrzymamy sygnał. Stara tradycja opowiada, że Bóg przyszedł do Abrahama, ponieważ Abraham tęsknił i nasłuchiwał jakiegoś znaku od prawdziwego Boga. Bóg przyszedł do Samuela, ponieważ ten spał w najcichszym miejscu w mieście – w przybytku Pańskim. Przyszedł do Eliasza, kiedy największy z proroków przestał szafować wszem i wobec Bożym imieniem i Bożym majestatem, a prześladowany i zalękniony ukrył się w ciszy pustyni, potem w milczeniu górskiej groty. Bóg przyszedł też do Maryi, ponieważ usunęła się na prowincję, do Nazaretu, do miasta położonego na uboczu wielkiego świata, pogardzanego przez kupców i polityków. Bóg przemawia w ciszy, w skromności i w nasłuchiwaniu. Czasem taka postawa człowieka wystarcza za całą jego modlitwę. 

Prowadzimy jednak sposób życia – jak zauważyłem na początku artykułu – który nie pozwoli nam usunąć się na pustkowie, na ubocze. Nie możemy wyłączyć telefonu, zostawić rodzinie pieniędzy na jedzenie i pożegnać szefa obietnicą powrotu do pracy natychmiast, gdy tylko odnajdziemy Boga w domu rekolekcyjnym. Musimy zorganizować swój los inaczej. Musimy wyłączyć wiele świateł, które nie pozwalają nam dostrzec gwiazd na niebie. 

Czym są te szkodliwe dla nas światła? Istnieje wiele źródeł. Współczesna psychologia używa terminu: przebodźcowanie lub przestymulowanie. Określa się w ten sposób sytuację, kiedy liczba bodźców napływających do naszej percepcji jest zbyt wysoka i organizm nie potrafi przetworzyć nawału informacji. Bodźcem może być wszystko: dźwięk, obraz, słowo, kolor, światło, nawet gwałtowne zmiany temperatury czy wilgotności. Podobno typowy współczesny człowiek ogląda w ciągu jednego tygodnia więcej reklam, niż nasi dziadkowie widzieli w ciągu całego życia. Przebodźcowanie kończy się stresem, wypaleniem, nerwowymi relacjami z otoczeniem etc. Jeśli jednak nawet nie dotrzemy do ekstremalnej granicy, za którą czeka nas gwałtowny stres, to i tak ilość wchłanianych bodźców nie pozwala nam prowadzić życia wewnętrznego, ani nawet „życia nasłuchu” w oczekiwaniu na słowo od Boga. Co więc należy czynić? 

Najpierw pomyślmy, czy jesteśmy w stanie ograniczyć hałas fizyczny i medialny. Hałas jest szczególnie szkodliwy, organizm w zasadzie nigdy się do niego przyzwyczaja. Źródłem hałasu są włączone telewizory, radia, komputery, odtwarzacze. Dochodzi hałas cywilizacji, ulicy. Wyłącz wszystko, co naprawdę nie jest potrzebne albo wyznacz sobie konkretne godziny na media. Pocztę mailową i komunikatory przejrzyj spokojnie rano i wieczorem – na ogół nie ma konieczności, by sprawdzać je co kwadrans. Znam już wiele rodzin, które pozbyły się z domu telewizora i odzyskały nieco wolności w atmosferze.

Ograniczajmy, jeżeli to możliwe, duże i hałaśliwe skupiska ludzkie. Z zakupów w supermarkecie przynosimy do domu nie tylko siatkę z produktami spożywczymi, ale także o wiele większą skrzynię obrazów, hałasów, reklam, zapachów i innych bodźców, które manipulują naszą konsumpcyjną uwagą. Podobnie możemy ominąć niejeden festyn czy dyskotekę, dokąd wędrujemy głównie po to, aby zagłuszyć myśli, a nie po to, by spotkać przyjaznych ludzi.  

Każdy z nas musi przeanalizować swoje godziny dnia i poszukać miejsc, które najbardziej obciążają naszą percepcję. To jest, oczywiście, dopiero początek. Ewangeliści Łukasz i Mateusz wspominają, że wnętrze człowieka jest łakomym kąskiem dla demona. Serce, uwolnione choć nieco od bodźców świata, musi zostać napełnione dobrymi myślami, Biblią albo choćby tęsknotą za Bogiem. Cisza jest tylko wstępem do uchwycenia Bożego wołania. 

Dodajmy uczciwie, że cisza nie jest rzeczą łatwą ani prostą. Zanim cisza i spokój staną się przyjacielem człowieka, albo przynajmniej akceptowalną i pożyteczną opcją naszego istnienia, musimy wykonać walką o oczyszczenie domu. Taka walka to rodzaj hołdu składany Najwyższemu. We wczesnośredniowiecznej Irlandii wiara chrześcijańska rozwijała się na izolowanej wyspie. Europa zmagała się z wędrówką ludów, z hordami pogan, natomiast uczniowie Chrystusa na zielonej wyspie poniekąd narzekali na brak okazji do męczeństwa albo przynajmniej od ekstremalnych wyzwań. Jednym ze sposobów przezwyciężania duchowego marazmu okazało się tzw. zielone męczeństwo. Polegało na opuszczeniu miasta czy osady i samotnym zaszyciu się w zieleniach gór czy lasów. Irlandczycy bardzo kochali życie rodzinne i klanowe, uwielbiali wspólne posiłki i spotkania, mogli godzinami rozprawiać o nieistotnych problemach. Dlatego odłączenie się od społeczności, czy to czasowe, czy dożywotnie, było traktowane niczym męczeństwo. Zanim więc polubimy ciszę, mamy prawo czuć się trochę jak męczennicy współczesnego hałasu. Każda chwila ciszy może jednak być szansą dla Boga i dla nas, aby nasze myśli spotkały się gdzieś pośrodku. ■   

Tekst ks. Janusz Stańczuk

Ks. dr Janusz Stańczuk, ur. 31.08.1965 r. - ksiądz archidiecezji warszawskiej, wykładowca Akademii Katolickiej w Warszawie, współpracownik miesięcznika „Anioł Stróż”, autor m.in. wielu książek dla dzieci oraz wcześniej przez ponad 20 lat katecheta i rekolekcjonista.

 

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!