Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii
Czym jest dzisiaj ambona? Może czymś w rodzaju „You tube” w realnej rzeczywistości. Tylko co przez tę tubę do nas dociera? Czy rzeczywiście mamy do czynienia z czymś niesamowicie ważnym? Jak wielu z nas mogłoby razem z Robertem Friedrichem zaśpiewać właśnie w kościele: Mowa trawa z prawa, mowa trawa z lewa/ Murawa się rozrasta, kiedy się podlewa/ Mowa trawa z prawa, mowa trawa z lewa/ Murawa się rozrasta, ale ją olewam.
Będzie oczywiście odsetek ludzi, którzy olewają z zasady wszystko. Ale część wychodzi z kościoła z pustką w uszach dlatego, że nie usłyszała kerygmatu. Po prostu. Albo liturgia słowa była pozbawiona komentarza do czytań (czasem na dodatek źle przeczytanych…) albo to, co powinno być głoszeniem, było wygłoszeniem czegoś tam. Poglądy polityczne? Czemu nie! Opowiadania, które są same w sobie celem? A jakże! Remont kościoła? Przecież to piąte przykazanie kościelne… Można jeszcze znaleźć ambitne gotowce w sieci. Kopiuj, wklej, drukuj. Albo gładko przejść do modlitwy wiernych wygładzonymi słowami, czy kwiecistą przemową.
Kerygmat
Gdyby Paweł na słowa Pana: „Przestań się lękać, a przemawiaj i nie milcz, bo Ja jestem z tobą i nikt nie targnie się na ciebie, aby cię skrzywdzić, dlatego że wiele ludu mam w tym mieście” stwierdził, że jednak sobie ten lud (i kolejne) odpuści, bylibyśmy poganami. Ale, żeby głosić kerygmat, trzeba wiedzieć, co to jest. I dlaczego świeckim (na szczęście nie tylko) tak zależy, by był głoszony.
„Kerygmat (z greki: uroczyste ogłoszenie, proklamacja, okrzyk) to nauczanie w Kościele – nie pierwsze z brzegu, ale mające charakter absolutnie wyjątkowy i uroczysty. (…) Chodzi o taki rodzaj prawdy, który chce się wykrzyczeć” - wyjaśnia ks. bp Grzegorz Ryś w książce „Kościelna wiosna”. Dalej Ks. Biskup zauważa, że „możemy ciągle mówić o ważnych sprawach z drugiego, czy piątego planu, ale jeśli nie zejdziemy na poziom podstawowy: osobistego grzechu i nawrócenia, właściwie nic się nie wydarzy”. Wydarzyć się jednak musi, bo chodzi o życie. O. Augustyn Pelanowski w książce „Dom w Bogu” pisze: „Tu nie chodzi o ładne kazania, tylko o takie wyjaśnienie tajemnic wiary, które pomogą ludziom się zbawić”. Głoszone słowo ma prowadzić do zbawienia, czyli dawać wiernym życie wieczne, ma rodzić w nich to życie. Jak natomiast ma rodzić życie coś, co samo w sobie jest martwe?
Umieranie
Kerygmat, aby był głoszony, musi pulsować, tętnić w życiu głoszącego. Tylko wówczas ten czas może być płodny
– i to dla obu stron. Ale do tego potrzeba odwagi. Nie tyle odwagi stanięcia przy ambonie, spojrzenia w tłum(ek) wiernych i odezwania się, ale przede wszystkim odwagi umierania. Bo tylko ziarno, które wpadając w ziemię umiera, ma szansę wydać plon. Być może jest to umieranie dla perfekcyjnego ,,kazanka” z piękną stylistyką, bogatym słownictwem, które można przeczytać i dzięki temu uniknąć jąkania się i zacinania. Może jest to umieranie dla pragnienia, by dobrze wypaść przed wiernymi (zwłaszcza tymi wbijającymi szpile swoich oczu i czyhającymi na jakieś potknięcie), proboszczem i kolegami, którzy siedzą w konfesjonałach i niby spowiadają, a w rzeczywistości śledzą każde słowo, żeby potem przy obiedzie… A jeszcze gorzej, jak jest koncelebra. Możliwe, że ktoś będzie umierał dla pokusy ucieczki, by nie mówić o sobie, aby zbytnio się nie obnażyć. Tyle miejsc, w których można umierać, ilu głoszących. Każdy ksiądz wie, co jest jego słabym punktem i jakie uniki stosuje, by tę słabość ukryć. Jeśli efektem tego jest unikanie przepowiadania Ewangelii, to jest dramat. Bo właśnie do tego każdy kapłan został posłany – ma być szafarzem słowa i sakramentów. W formule święceń kapłańskich nie usłyszałam ani słowa o organizowaniu wyjazdów, remontach i tysiącu innych spraw. One są ważne, ale nie dla nich księża zostają wyświęceni. Ponieważ „(…) głoszenie ewangelicznego orędzia nie jest czymś takim, co Kościół mógłby dowolnie albo wykonywać, albo nie wykonywać, ale jest zadaniem i obowiązkiem, nałożonym mu przez Pana Jezusa, żeby ludzie mogli wierzyć i dostąpić zbawienia” (Evangelii nuntiandi, 5). Dlatego Kościół posyła głosicieli „na przepowiadanie: nie na przepowiadanie samych siebie, ani swoich własnych pomysłów, ale Ewangelii” (Evangelii nuntiandi, 15). Ważna w tym kontekście jest jeszcze jedna sprawa – aby przepowiadać Ewangelię podczas Eucharystii, trzeba być posłanym przez Kościół, czyli wyświęconym diakonem, prezbiterem lub biskupem. Nikt „z ulicy” nie może podczas liturgii być głosicielem słowa. W niektórych wspólnotach stworzona jest przestrzeń na dzielenie się słowem podczas Mszy św., ale nie należy mylić tego z przepowiadaniem Dobrej Nowiny. Przywilej głoszenia jest zarezerwowany dla tego, kto jest wyświęcony. Ten pewnego rodzaju monopol ukazuje, jak wyjątkowa jest ta służba.
Nasze podwórko
Nie wiem, jak wygląda omawiana rzeczywistość w naszej diecezji. Jakimś cudem udało mi się zebrać informacje od około 3% księży na temat tego, jaka jest ich relacja z głoszonym słowem, więc szczegółowe omawianie stworzonej ankiety chyba jest bezcelowe.
Mogę śmiało stwierdzić, że dla wielu kapłanów głoszenie słowa jest (bardzo) ważne – widzą w nim służbę ludziom, a część nawet dostrzega w nim szansę na własne nawrócenie, zatem mamy do czynienia z osobistym przeżywaniem słowa i kierowaniem go przede wszystkim do samego siebie. Ks. Dariusz zauważa: „Uwielbiam słuchać tego, co sam mówię na ambonie, to taki paradoks: głoszący jest słuchającym – ale nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej, skoro Słowo ma trafić przede wszystkim do mnie (tak to widzę ;-)”. Dzięki takiemu nastawieniu przynajmniej jednego człowieka na Eucharystii słowo będzie dotykało – będzie nim głoszący. Jeśli jednak słowa padające z ambony nie różnią się niczym od zdania „Ala ma kota” i są kompletnie obojętne dla księdza, to przeoranie nimi czyjegoś serca będzie bardzo trudne.
Smutne jest, że wielu księży nie dostrzega, jak ważne może być słuchanie innych. Gdy ksiądz jest sam w parafii, oczywiście nie będzie miał zbyt wielu okazji do słuchania kolegów. Może być też tak, że w danej parafii głoszenie jest wyłącznie podczas niedzielnej Mszy św. lub niezbyt często w tygodniu. Jednak tam, gdzie jest to możliwe, gdyż kapłanów jest więcej, księża zbyt łatwo z tego rezygnują. W konfesjonale przecież można usiąść wcześniej i nie trzeba uciekać z niego wraz z pierwszym „Alleluja”. Ale tutaj pojawia się zasadnicze pytanie o pragnienie słuchania – nie tylko siebie, stojącego na ambonie, nie tylko Boga, który mówi na kartach Pisma Świętego, ale także kolegi, który może nawet wydawać się głupszy, bardziej grzeszny, a jednak jego kazanie może odsłonić to, co skrzętnie zostało ukryte.
Niejednokrotnie kapłani zwracali uwagę na słowa św. Pawła „Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii”. Dobrym komentarzem do tego jest wypowiedź ks. Przemysława: „Mam w sobie pełną świadomość, że kiedyś także z głoszenia słowa Bożego będę rozliczony, a co za tym idzie z wiary tych, których mi polecił Bóg. Czuję się odpowiedzialny za wiarę, a ostatecznie za zbawienie tych, do których głoszę lub się od tego dyspensuję”. „Jest dla mnie logicznym posłuszeństwo dokumentom Kościoła, w których zachęca się do codziennych komentarzy do liturgii Słowa, by uczestnicy Eucharystii nie wychodzili bez możliwości usłyszenia wyjaśnienia Ewangelii, czy innych fragmentów Biblii. Ci, którzy przyszli na Mszę św., mają prawo otrzymać rzetelny przekaz i rozjaśnienie słowa w postaci krótkiej homilii” - zaznacza ks. Grzegorz. Natomiast o. Augustyn Pelanowski w jednej z konferencji brak komentarza do liturgii słowa nazywa po prostu zbrodnią.
„Ludzie, choćbyśmy nie głosili im Ewangelii, będą mogli zbawić się na innych drogach, dzięki miłosierdziu Bożemu, ale czy my sami możemy się zbawić, jeśli zaniechamy jej głoszenia z powodu gnuśności, lęku, „wstydzenia się Ewangelii” – jak pisał św. Paweł (…)?” (Evangelii nuntiandi, 80). Słowa Pawła VI skierowane są do „biskupów, kapłanów i wiernych całego Kościoła katolickiego”. Nieprzypadkowa w kontekście głoszenia Ewangelii wydaje się ta kolejność. To pierwsza sprawa, na kim przede wszystkim spoczywa ten obowiązek. Ponadto w tym fragmencie papież nie określa miejsca przepowiadania. Ks. Dariusz mówi, że „głoszenie Słowa to nie tylko świątynia i ambona”. I jest to prawda. Ale jeśli kapłan nie głosi doświadczenia wiary w Chrystusa z ambony, to czy będzie potrafił głosić Go poza nią? I jak wtedy się zbawi? Bo ostatecznie o zbawienie chodzi – zarówno biskupów, kapłanów, jak i wiernych Kościoła oraz „całego stworzenia”.
Katarzyna Strzyż
Fot. Anika Djoniziak
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!