Ten
„Siedem!” W zasadzie dlaczego siedem? Dlatego, że jest po sześć, a to podobne do cześć? Nie zdążyłam go zapytać…
Głośno się śmieje. Słychać go z daleka. Później bez problemu rozpoznawałam, czy śmiech jest szczery czy sztuczny – przy udawanym wolniej przymykał powieki i dłuższą chwilę trwał na bezdechu. Jakby energię na nabieranie powietrza przeznaczał na kamuflowanie tego, co myślał i czuł naprawdę.
Byłam przy nim jak dziewczątko, a jednocześnie jak dojrzała kobieta. Lubiłam patrzeć, jak biegają iskierki w jego szarych oczach, jak kąciki ust unoszą się… zwyczajnie, na mój widok. W pewnym sensie był dla mnie za dobry. Wciąż wystawiałam na próbę jego cierpliwość, badałam granicę. A on tylko śmiał się ze mnie, im bardziej starałam się być jędzowata. Zazwyczaj ignorował moje wredne zagrywki i wszystko inne też wybaczył. Zdarzyło się, że skończył mu się zapas wyrozumiałości i potem bardzo żałowałam. Wypowiedziałam magiczne słowo. Wtedy nauczył mnie przyjmować przeprosiny. Chciałabym, żeby jeszcze raz włączył Papierowy księżyc i fałszował, mrużąc oczy. Opowiedział po raz setny ten sam kawał, spacerował ze mną pod rękę, jedząc przy okazji hot-doga. Żeby wyjaśnił, co to wichajster, brzeszczot i kejmory, rozbujał mnie na huśtawce i żeby całe osiedle usłyszało mój wrzask. Żebyśmy ukradkiem dotykali się spojrzeniami, żeby spotykały się dłonie, niech znów stanie się coś z niczego. Żeby zrobił dwie kawy, a ja podam mu łyżeczki i on… tak zwyczajnie, ukradkiem uśmiechnie się, jak wtedy.
- Siedem.
- Osiem…
- Dwanaście! Wygrałem!
Kasia Smolińska
jocasia@poczta.fm
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!