TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 05:31
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Życie, wielki dar - felieton

Życie, wielki dar

Podróż do Portugalii była moim prezentem na urodziny, który sama sobie zrobiłam. Nie mogłam się doczekać wyjazdu. W sumie były momenty zawahania, ale ostatecznie dwudziestego marca wyszłam z domu z wielką walizką, aparatem, obiektywami i udałam się na warszawskie lotnisko im. Chopina.
Pobyt na południu Europy nie był upalny. Padało, wiał wiatr. Jednak spędziłam w Lagos i Portimao naprawdę wiele miłych momentów. Fotografowałam motocyklistów na imponującym torze wyścigowym, spacerowałam na klifach przy samym oceanie, zwiedzałam stare miasto i uczestniczyłam w nabożeństwie po portugalsku. Jak to dziwnie jest być w kościele i nie umieć wypowiedzieć z ludźmi ani jednego słowa! Po polsku odmówiłam „zdrowaśkę” i „Ojcze nasz”.
Wylot z Lizbony o 14.50. Pół godziny przed odlotem nadal zamknięta bramka, zamieszanie. W strefie bezcłowej czułam się jak dziecko w sklepie z zabawkami, czyli najchętniej wyniosłabym wszystko. Grzecznie czekałam w kolejce, przewracając kartki książki „Loty w ciszy”. Nareszcie! Weszliśmy do samolotu, start i piękne chmurki. Zrobiłam im telefonem całą sesję, żeby później pokazać ją mamie. Z góry most wyglądał przecudnie i aż nie chciało mi się wierzyć, że jechałam po nim autem.
W Brukseli przesiadka. Wcześniej telefon rozładował się, ale znalazłam gniazdko i podładowałam go. Połączenia, sms-y. Myślę sobie, powariowali… odczytałam informację od taty: samolot rozbił się we francuskich Alpach. I cisza. Widziałam przez okienko cudowne widoki. Zaledwie kilka godzin wcześniej zginęło tam wielu ludzi. Młodych, pełnych życia. Ich droga ziemska po prostu się skończyła… i nie oni o tym zadecydowali.
Miesiąc wcześniej pewien chłopak popełnił samobójstwo. Dwa miesiące wcześniej inny młody mężczyzna. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zostało mi półtora miesiąca radości z człowiekiem, który kocha mnie całe życie, od momentu urodzin. Tak wiele śmierci wokół mnie, a ja wciąż żyję. Opatrzność nade mną czuwa. Ma nadal dla mnie plan. Widocznie mam na tym świecie jeszcze sporo do zrobienia.  Przecież to mogłam być ja. Mogłam zginąć w Alpach i nie zrobić ani jednego zdjęcia więcej. felietonu nie napisać i już by mnie nie było przecież… To bardzo dziwne uczucie. Boję się, że rok 2015 będzie rokiem śmierci. Tylu wiadomości o zmarłych w ciągu kilku miesięcy nie miałam przez ostatnie dwa lata. Świat się nie zatrzymał, wszystko toczy się dalej.
W drodze na lotnisko kolega zorientował się, że nie ma dowodu osobistego… Przez konsulat na szybko załatwiał nowy paszport, aby mógł wylecieć razem z nami. Wbiegł na lotnisko i gdy dowiedział się o katastrofie (nota bene tej samej linii lotniczej, którą sam miał lecieć) stwierdził… że i tak poleci! Statystycznie jestem bezpieczny, powiedział. Statystycznie… a realnie? Czasem mam ochotę się rozpłakać, że nadal jestem żywa. W niebie jest lepiej. A tutaj muszę się męczyć!
Półtora miesiąca później na wyścigach w Poznaniu spotkałam znów większość moich sportowych znajomych. Jednym z nich był  konferansjer, z którym szczerze przyjaźnię się od trzech lat. Towarzystwo ogólnie już po grillu, więc humorki dopisywały. Konferansjer po cichu powiedział na stronie: „Wiesz, tak sobie szczerze rozmawiamy i piszemy nie raz. Bardzo to cenię. Ty, dzieciaku, uratowałaś dwa lata mojego małżeństwa”. Nie wiem, czym uratowałam. Nie wiem kiedy. Widocznie mam jeszcze wiele spraw do załatwienia.

Kasia Smolińska

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!