Nigdy więcej
Nie ma to jak w kilka dni znaleźć się w kilku miastach. Sądziłam, że dobrze mi zrobi oderwanie się od codziennego otoczenia. Ten powrót do domu był jednak bardzo trudny. Byliśmy trzydzieści kilometrów przed Poznaniem i nie przestawałam się modlić o to, by czas biegł szybciej.
Stałam tuż za rogiem sklepu. Kilkanaście metrów dalej ruchliwa ulica. Auta śmigały w prawo, w lewo. Stałam bez ruchu. W takich sytuacjach ludzie zapalają papierosa, piją kieliszek alkoholu. Lepiej się wtedy myśli. Podobno. Wgapiałam się w ziemię. Co ja teraz zrobię?! Co ja teraz zrobię?! W trawie kilka pustych buteleczek. Widocznie ktoś wcześniej też tu rozmyślał.
Ciepły, słoneczny dzień. Ani śladu po deszczu. Zagapiłam się i prawie wdepnęłam w błoto. Skąd się wzięło? Kałuża. Mała kałużka.
Odruchowo spojrzałam w stronę ulicy. Na chodniku obok zaparkowanego samochodu zobaczyłam cień. Wiedziałam czyj. Nie musiałam się zastanawiać, po prostu wiedziałam. W przekonaniu utwierdziło mnie to, co wydarzyło się sekundę później. Usłyszałam wrzask, ciężkie ostre dźwięki. Złożyły się w jedno przekleństwo. Słyszałam je z tego gardła w tym dniu nie raz, ale nie aż tak silne. Siła wrzasku przyprawiła mnie o dreszcze. Skurczyłam się i byłam taka maleńka. Mogłabym zapaść się pod ziemię. Nie mogłam drgnąć. Stałam tylko z oczami niczym spodki i nie wydusiłam z siebie ani jednego słowa. Byłam tylko kilka metrów dalej… spojrzał na mnie, gniew zniknął w ciągu sekundy. Podszedł do mnie, położył ręce na ramiona.
- Przepraszam… Sięgnęłam do kieszeni po kluczyki. Oddałam.
- Cały czas tu stoję. Weź je, zostanę tu.
Jednak zostałam w samochodzie. Próbowałam przetrawić ostatnie chwile. Coraz bardziej czułam zmęczenie i coraz bardziej chciało mi się płakać. Panie Boże, błagam! Niech ten cholerny Poznań będzie bliżej! Z natury jestem gadatliwa. Nie tym razem, oj nie. Słuchałam od rana nerwowej paplaniny, w kółko te same tematy. W końcu przestałam mówić, bo po prostu bałam się reakcji. Im bardziej chciałam pomóc, tym więcej pretensji słyszałam. Nie czułam głodu ani pragnienia. Myślałam tylko o tym, by dzień się skończył. Boże, daj mi siły. Nie wytrzymam tak…
Przystanek na stacji benzynowej. Wyszłam do łazienki. Spojrzałam na siebie w lustrze i w oczach pojawiły się łzy. Jak ja wyglądam?! Nie pamiętam siebie tak zmęczonej. Wykończonej.
Wreszcie dom. Wyjęłam szybko walizkę z bagażnika, pożegnanie-nieżegnanie, pobiegłam do drzwi, windą na górę. Usiadłam na łóżku i miałam ochotę się rozpłakać. Nie może tak być. To nie może się więcej powtórzyć. Nigdy więcej.
Następnego dnia (a raczej wieczoru) zadzwonił. Nie odebrałam. Dobry przyjaciel wyświadczył mi przysługę i krótko, konkretnie sobie z nim porozmawiał. Byłam przekonana, że po takiej scenie da mi święty spokój. Bardzo się pomyliłam. Znów telefon. Pierwsze pytanie – czy tęsknię. Jeszcze nie zdążyłam odpocząć. JA NIE TĘSKNIĘ! Słodki, grzeczny głos, tak inny niż przedwczorajszy. Przeprosiny, wyjaśnienia i znów w kółko te same tematy, szukanie dziury w całym. Żadne przeprosiny nie są mi już potrzebne. Tym bardziej wyjaśnienia. Nic mnie to nie obchodzi, nie dotyczy.
Trzeba mieć chyba problemy z osobowością, żeby tak się zachowywać, wykańczać, odbierać energię. Precz z wampirami! Panie Boże, daj mi siłę, by się bronić, by uciekać, by trwać w postanowieniach.
?Kasia Smolińska
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!