TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 05:18
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Na życie - felieton

Na życie

Trwa Mundial. Dla wielu drużyn, szczególnie tych, które uważane są za faworytów, jest to walka na śmierć i życie. Kiedy - wydawałoby się - fenomenalna drużyna przegrywa do zera, na boisku i wśród jej kibiców pojawia się rozpacz. Oczywiście przy nieopisanej radości zwycięzcy.

Ten ogromny entuzjazm towarzyszył dwa lata temu Islandii, gdy pokonała Anglię i był teraz obecny wśród Chorwatów po - jak dla mnie - bardzo zabawnym meczu z Argentyną. Zabawne były sytuacje, w których padały kolejne gole. Mniej zabawne rozdawane na prawo i lewo żółte kartki. Żyjemy mniej lub bardziej mundialowym szaleństwem. Sama też nieco się tym tematem „jaram”, chociaż wielkim znawcą sportu nie jestem i pewnie nigdy nie będę umiała dopatrzeć się spalonego. Jednak dla wielu zapalonych kibiców na kilka tygodni świat zatrzymał się w miejscu. Właśnie, na kilka tygodni. Zwycięzcy Mistrzostw Świata emocje będą towarzyszyły jeszcze przez jakiś czas po 15 lipca, ale ostatecznie przez dwa lata będziemy mieli spokój. Do kolejnej walki na poziomie europejskim. Który zawodnik wytrzymałby wysiłek i presję, gdyby Mundial trwał przez cały rok? Który z kibiców nie znudziłby się w którymś momencie? Najsilniejszy zawodnik i najwytrwalszy kibic wymiękliby po pewnym czasie. Towarzyszy nam jednak walka, która trwa nieustannie. Walka, która nie tylko w przenośni, ale naprawdę jest na śmierć i życie. Na wieczną śmierć lub wieczne życie. Niekiedy brakuje nam sił, jesteśmy zniechęceni i znużeni tą walką, która trwa nieprzerwanie od kilkunastu czy kilkudziesięciu lat. Często też nie dostrzegamy jej znaczenia, nie doceniamy znaczenia wygranej i tę niewidzialną rozgrywkę traktujemy jak trzecioligowy meczyk albo w ogóle nie zdajemy sobie sprawy, że ta rzeczywistość istnieje. Na świecie jest wielu ludzi, którzy nie wiedzą, że trwa Mundial. Budzą się i kładą spać bez tej wiedzy. Podobnie jest z niebem i piekłem. Wielu nie ma świadomości, że one są. Że mamy wytrwałych i silnych obrońców i pomocników - naszych aniołów. Ale mamy też zaciekłego przeciwnika, który wykorzysta każdy nasz błąd, nieuwagę czy fatalną kondycję. Nie oszukujmy się, nie jesteśmy pierwszoligowymi graczami, raczej marni z nas zawodnicy, więc wygórowane mniemanie o sobie i próby wygrania tej walki samemu niczym Messi czy Ronaldo mogą mieć opłakane skutki. Lepiej oprzeć się na innych.

Wczoraj zmarł tata mojej przyjaciółki. Po ludzku można by powiedzieć, że przegrał 7-letnią walkę z rakiem. Ale tak naprawdę wygrał bardzo wiele. Dzięki chorobie wygrał nowe życie, odbudowane relacje z najbliższymi, radość z wnuków, pasję i sens życia. A także to, co najważniejsze - relację z Bogiem, która - mamy taką nadzieję - zaprowadziła go do nieba. Bo czasem to, co my uważamy za porażkę, w oczach Boga jest zwycięstwem. Dziś dla najbliższych pana Antoniego zwycięstwem jest to, że na jego chorobę i odejście patrzą nie po ludzku, ale po Bożemu. Pan Bóg dał mu pomoc i on z niej skorzystał. Można być tylko wdzięcznym. Wobec nas Bóg jest równie hojny. Nie zostawia nas bez pomocy. Tylko my różnie na nią reagujemy. Dopóki tych, którzy grają w naszej drużynie, będziemy traktowali jako przeciwników, którzy chcą nam wydrzeć zwycięstwo i sobie zagarnąć chwałę, nic nam nie pomoże.

Katarzyna Kędzierska

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!