Łatwo jest być katolikiem
Łatwo jest być katolikiem w katolickiej rodzinie. Kiedy mama uczyła pacierza i od dziecka ze złożonymi rączkami mówiło się „aniele Boży, stróżu mój…”, to nawet afera w Kościele katolickim nie zaważy na decyzji o ślubie kościelnym, czy ochrzczeniu dzieci.
Bardzo silną przynależność do wspólnoty czuliśmy już wtedy, gdy szliśmy na majowe lub na Różaniec w październiku. Babcia lub dziadzio odpytywali ze znajomości tajemnic, a siostra na religii uważnie słuchała naszego „Wierzę w Boga” i człowiek starał się ze wszystkich sił, by czegoś po drodze nie pomylić, bo w kościele, z ludźmi, to zawsze jakoś łatwiej. Świat religii i jej obecność w naszym życiu było czymś oczywistym. Po wprowadzeniu konkordatu skończyły się wycieczki ślubne z urzędu do kościoła. Ceremonie z Mendelsonem były jedynym ślubem, jakim znaliśmy. Coniedzielne Msze, w których uczestniczyliśmy całą rodziną, były stałym i nierozerwalnym punktem tygodnia. Nie ma niedzieli bez Mszy św. No, może tylko 40 stopniowa gorączka mogła kogoś powstrzymać.
Później trafiłam do stolicy województwa i na studiach poznałam buddystkę. Pierwszy raz w życiu! Jej rodzice też byli buddystami. Nie obchodzili Bożego Narodzenia i Iga została na tydzień w Poznaniu. Mój tata był tym faktem aż tak bardzo zmartwiony, że zaproponował, abym Igę zabrała do nas na święta. Tylko że Iga wcale tym faktem nie była zmartwiona… Wśród młodych ludzi (prócz studentów teologii) rzadko zdarzało się, by ktoś w rozmowach o swojej codzienności wspominał o pójściu do kościoła. Czas płynął, w mojej rodzinie nic się nie zmieniało, a świat jakby wręcz przeciwnie. Spotykałam na swojej drodze ateistów, buddystów, muzułmanów, hindusów oraz katolików niepraktykujących. Wśród znajomych wierzących byli tacy, którzy niechętnie bratali się z „innowiercami”, a do ich rodziny mogli dołączyć wyłącznie ci, którzy również gorliwie praktykowali. Dochodziło również do tego, że rodzice wyrażali swój bardzo głośny sprzeciw, gdy ich córka związała się z rozwodnikiem. Musi być ślub kościelny i koniec. Para rozstała się, a córka poznała kolejnego kandydata i z tym wymarzona przez rodzinę ceremonia miała miejsce.
Najważniejsze przykazanie pozostawione nam przez Jezusa, to kochać drugiego człowieka, jak samego siebie. Nie ma drobnego druczku i gwiazdek, że ma być tej samej wiary, co my, mamy się z nim zgadzać i ma żyć w taki sam sposób. Łatwo jest katolikowi kochać katoliczkę. Obecnie wiele par bierze wyłącznie ślub cywilny, nie chrzczą dzieci i nie przygotowują ich do Pierwszej Komunii Świętej. Życzą sobie świeckich pogrzebów, nie przyjmują księdza po kolędzie i nie chodzą do kościoła. Granice zacierają się, wierzący i praktykujący mają ze sobą do czynienia w szkołach, w pracy. Kiedy rodzic mówi, że nie posyła dziecka na religię, coraz częściej pada ciche „aha” niż głośne „ale jak to?!”. Łatwo jest kochać i lubić kogoś, kto jest podobny do nas. W tym miejscu muszę zatrzymać się i zadać bardzo szczere pytanie: jestem wierząca, czy religijna? Praktykuję moją wiarę, czy religię? Jest różnica między noszeniem Boga w sercu, a podążaniem na Mszę z przyzwyczajenia, ze strachu przed potępieniem. Jeśli ktoś nigdy nie miał przykładu, jak wierzyć i odważnie mówi „nie wierzę”, to czy zasługuje na odrzucenie? Zawsze podziwiałam ludzi za szczerość, bo czasem trzeba być naprawdę odważnym, by umieć wygłosić prawdę o sobie.
Katarzyna Smolińska
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!