TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 21:25
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Dobry. Lepszy. Nie zbawiony

Dobry. Lepszy. Nie zbawiony

Meta. Minęło trochę czasu od jej osiągnięcia. Pewnie wielu już wie, że wystarczyło kilka dni. Może nawet mniej. U mnie trwało to około 48 godzin. Czyli po dwóch dobach (których sporą część przespałam) od powrotu z pielgrzymki przekonałam się, że nie zmieniłam się na lepszy model.
Na szczęście Kościół to nie jest Centrum Doskonalenia Zawodowego o specjalności dobry katolik, czy człowiek pobożny. Na szczęście Kościół spoczął na barkach takiego człowieka jak Piotr – kruchego, słabego, jednocześnie zbyt wierzącego we własne siły, ale umiejącego także zawołać „Panie, ratuj!”. Apostoł woła wprawdzie trochę „po fakcie”, ale dzięki temu pokazuje nam, że Jezus może wyciągnąć nas z każdej sytuacji. Dla Niego nie istnieją granice miłości – kradzieże, pijaństwo, prostytucja, zdrada, niewiara, gniew, zawiść, itd. Właśnie tacy ludzie stają się jego apostołami i uczniami. Pod wpływem Jezusa zmieniają swój styl życia. Porzucają dotychczasowe profesje i towarzyszą Jezusowi, ale serce wielu z nich pozostaje to samo. Aż przychodzi krzyż i wszystko wyłazi na wierzch. Przychodzą trzy długie dni i noce. I przychodzi zmartwychwstanie oraz obecność Jezusa, dająca pokój w obfitości.
Łatwo jest o tym pisać, gdy nie przerobiło się tego na własnej skórze. Bo upadek z pierwszego, czy nawet trzeciego piętra (choć wydawało się wówczas, że to przynajmniej Mont Everest) zdaje się być tylko drobnym zarysem doświadczenia krzyża. Level 0.
Co zrobię, jak rzeczywistość przeskoczy o kilka schodków? Rozryczę się? Ucieknę? Zamknę się w Wieczerniku na wszystkie zamki? Nie wiem. Mam nadzieję, że starczy mi wiary, by zawołać „Panie, ratuj!”. Za każdym razem. Bo to jest miejsce, gdzie zaczyna się moje zbawienie. Właśnie w tym „Panie, ratuj!”.
Ten krzyk, a może nawet czasem wycie, nie ma nic wspólnego z obietnicami poprawy, postanowieniami, że się będzie dobrym, lepszym, doskonalszym, że się postaram, wypracuję i osiągnę… zbawienie! Tak jak się osiąga dobre wyniki w nauce, dobre wykształcenie, dobre wynagrodzenie, sukces (także duszpasterski, ewangelizacyjny i każdy inny). Coś, co można „wciągnąć” na listę osiągnięć. To samo podpowiada nam Biblia Tysiąclecia, gdzie u Łukasza pada pytanie z ust uczonego w Prawie: „Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” (Łk 10,25). Lepiej jednak oddaje to pytanie przekład Paulistów, gdzie w tym miejscu pojawia się słowo „odziedziczyć”. Dziedzictwo to jest także dział lub los (związany z rzucaniem losów, rzeczą przydzieloną losem). Mówi o tym Psalm 16: „Pan częścią dziedzictwa i kielicha mego: To właśnie Ty mój los zabezpieczasz. Sznur mierniczy wyznaczył mi dział wspaniały i bardzo mi jest miłe to moje dziedzictwo” (Ps 16,5-6). To nie nasze starania o bycie coraz lepszą wersją katolika będą jakimś ubezpieczeniem na życie wieczne. Takim ekskluzywnym pakietem pod nazwą „life in heaven” i niebiańską kartą, na której zbiera się punkty. Nie to wyznanie. Nasze zbawienie zabezpiecza tylko Bóg. Cała nasza wieczność znajduje się w Jego rękach. Co ja zatem mogę? Nic! Serio – nic nie mogę.
Spadek dostaje się po czyjejś śmierci. Dzięki śmierci Jezusa dziedziczymy niebo. Niezależnie od tego, czy trzymamy jakiś poziom – rekolekcyjny, pielgrzymkowy lub inny – czy nie. To jest po prostu nam dane.
Po co zatem wołać „Panie, ratuj!”? Żebyśmy sobie wbili do głowy i serca słowa Jezusa: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem wezwać do nawrócenia sprawiedliwych, lecz grzeszników” (Łk 5,31-32). Bo można postarać się o ziemską doskonałość, a przy okazji wymazać z nieba swoje imię.

Kasia Strzyż

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!