TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Marca 2024, 15:53
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Rodzina z wyboru

Rodzina z wyboru

Październik jeszcze przez wiele lat będzie kojarzył mi się z rozpoczęciem roku akademickiego. Miałam 19 lat, dziwną fryzurę i zupełnie nie wiedziałam, co czeka mnie na wymarzonych studiach. Były wymarzone, ale ekscytacja mieszała się ze strachem. Jedynaczka z dala od rodziny i najbliższych znajomych. Wtedy w zasadzie bardzo pomogłaby mi zaprzyjaźniona osoba, ale takiej niestety nie miałam.
Dostałam się na prestiżową uczelnię z tradycjami, filologia polska rozpoczęła się literaturą staropolską, a konkretniej przez całe studia historia literatury polskiej spędzała nam sen z powiek. Wertowanie lektur z kanonu, czytanie artykułów w tramwaju z rana i pożyczanie sobie nawzajem tekstów, które były praktycznie nie do zdobycia. Byłam w grupie j. J jak jakoś to będzie. Tak właśnie poznałam Marię z grupy G. Radziłyśmy sobie jakoś razem, a później ona zaczęła pracę w weekendy. Była bardzo zapracowana, imponowała mi ambicją. Ja ledwo nadrabiałam zaległości w soboty i niedzielne popołudnia, a ona była niezależna i zarabiała na siebie. Wydawała mi się świetną osobą, szczerą, otwartą, była bardzo pomocna. Nasza znajomość przeradzała się w przyjaźń, a skończyła się z wielkim hukiem. Była zazdrosna o chłopaka, który się mną zauroczył, ale to nie było najgorsze. Miała zaledwie 21 lat, a już pięciocyfrowe długi na koncie. Kłamstwo goniło kłamstwo, a od jej zdesperowanej i zrozpaczonej rodziny dowiedziałam się o jej problemach psychicznych. Ta historia nauczyła mnie dystansu do ludzi. Serce na dłoni schowałam bardzo głęboko, przestałam pomagać i trzymałam innych na dystans. Ucierpiała moja wrażliwa dusza, nabawiłam się nerwicy i bezsenności.
Studia oczywiście kontynuowałam. Wszyscy na uczelni zapomnieli o Marii. Wmawiała wszystkim, że jest świetną studentką, a tymczasem już dawno została skreślona z listy studentów. Szłam swoją drogą. Napisałam licencjat, obroniłam go i dostałam się na studia magisterskie. Przyjaciółki z czasów licealnych wyszły za mąż. Jedna kilka miesięcy po ślubie wyznała mi, że zazdrości mi chłopaka, z którym się wtedy spotykałam. Druga dwa miesiące po weselu zerwała kontakt, a niedługo po tym się rozwiodła. Znów kolejne osoby wypadły z grona moich bliskich znajomości. Było mi przykro, ale tylko przez chwilę. Zakończyłam studia magisterskie, obroniłam pracę na 5 i rozwijałam karierę fotografa sportowego! Na torach wyścigowych poznałam setki osób, z niektórymi utrzymuję kontakt do dziś. Wtedy to poznałam Jagodę. Jest żoną jednego z zawodników wyścigów motocyklowych i mogę powiedzieć, że ją kocham. Była i jest ze mną w szczęściu i chorobie. Jest mistrzynią organizacji. Dwójka dzieci, mąż, dom, praca, królik i dwa koty, a przy tym nigdy nie odmówiła mi rozmowy, gdy tego potrzebowałam. Siedziała przy moim łóżku w szpitalu, gdy miałam poważną operację. W czasie Wielkanocy, po świątecznym śniadaniu przywiozła mi na oddział położniczy kawę i sernik, choć była pandemia. Moją córeczkę widziała tylko na zdjęciach, ale chciała, choć na chwilę poprawić mi nastrój, żebym nie czuła się tam aż tak samotna. Mogłabym jeszcze długo wymieniać po kolei sytuacje, gdy Jagoda potwierdzała swoimi czynami, jaką wspaniałą jest przyjaciółką. Sądzę, że gdybym ją straciła, bardzo mocno by mnie to zabolało i trudno byłoby mi się z tym faktem pogodzić. Znajomości szkolne, uczelniane czy z pracy, powoli przeniosły się tylko na portale społecznościowe i funkcjonują online albo kontakt zupełnie się urwał. Coraz bardziej wydaje mi się, że ludziom łatwiej jest znieść tragedie i porażki niż sukcesy i szczęście…
Jestem w szczęśliwym związku, urodziłam zdrową i śliczną córeczkę. Kryzys w czasie pandemii aż tak bardzo nas nie dotknął, radzimy sobie całkiem nieźle. Znajomości bliższe i dalsze wykruszają się. Myślę, że więcej ludzi wykruszyło się z grona towarzyskiego wtedy, gdy szczęśliwie się zakochałam, zaszłam w ciążę, rozwijałam pasję i odnosiłam sukcesy w pracy. Może tylko jedna dalsza koleżanka przestała się odzywać, kiedy dowiedziała się, że mam raka. Powiedzenie, jako że przyjaciół poznaje się w biedzie, w moim przypadku ma drobne potwierdzenie. Zdecydowanie moich eks-friends nazwałabym ludźmi nie z solą w oku, ale całą solniczką. Solniczką jest rzecz jasna dobro, które dzieje się w moim życiu.
Niektórzy zarzucają mi, że jestem zbyt surowa i wymagam zbyt wiele. Może tak, ale ja siebie nie jestem w stanie obiektywnie ocenić. Jednego jestem pewna - w sprawach mojego dziecka jestem bezwzględna. Zarzucano mi, że jestem obrażalska, ale czy naprawdę poświęcenie kilkudziesięciu minut dla dziecka, to aż tak dużo? Zresztą, dziś wystarczy chwycić smartfon i już kontakt jest. Chyba każda dorosła, inteligentna osoba, potrafi rozpoznać unikanie. Mój najlepszy przyjaciel, miłość mojego życia i ojciec mojego dziecka, również spotkał się z różnorakimi reakcjami swoich znajomych na nowy związek (czyli mnie) oraz powiększenie rodziny. On jednak nie ma aż takiego bojowego nastawienia, jak ja, gdy któryś z kumpli nie poprosi o pokazanie zdjęcia córki lub zaprosi go na piwo i ani razu nie spyta nawet o małą. Myślę, że luz spowodowany jest brakiem oczekiwań i emocjonalnym dystansem do innych.
Mówią, że przyjaciele to rodzina z wyboru. Zdecydowanie przyjaźń gra jedną z kluczowych ról w moim życiu, bo nie jestem typem odludka. Nadal nie wiem, czy ta prawdziwa jest taką na całe życie (jak miłość) czy sezonowo osoby przychodzą i odchodzą.
Myślę, że pewnego rodzaju więzi powstają już wtedy, gdy lubimy z kimś przebywać, potrafimy się zwierzać, ufamy sobie. Może naturalnym momentem jest pójście dalej i zaakceptowanie tego, że zmieniamy się i w danej chwili potrzebujemy czegoś innego? Bez żalu? Jestem coraz starsza, ale wiele stron mojego ja musi jeszcze dojrzeć.

Katarzyna Smolińska

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!