Mniej znaczy więcej
Niby wiemy, że nadmiar nie jest niczym dobrym i często bywa niezbyt korzystny, a nieraz wręcz staje się zgubny. Konsumpcjonizm jest jak stary przyjaciel, którego znamy na wylot i już nie jest w stanie nas omamić. Reklamy? Tak zwane promocje? Gratisy? Znamy to od lat.
Wielu z nas albo już wychowało się wśród pełnych sklepowych półek albo ledwie pamięta czasy, gdy było inaczej. A nawet ci, którzy pamiętają, zdążyli się przyzwyczaić, że kupić można wszystko i wszędzie. Bo co tam sklepowe półki - one mają przecież konkretne ograniczenia. Ale Internet! Tam jest wszystko. Niezliczone sklepy rodzime i z reszty świata, ogrom produktów zaspokajających zachcianki, chwilowy zachwyt czy modę. Z każdej kategorii, każdego rodzaju i w mniej lub bardziej atrakcyjnych cenach. Wystarczy kilka kliknięć i już leci do nas paczuszka. Ze Zgorzelca, Przemyśla, Kanady czy Chin. Co chcemy i skąd chcemy. Ale czy naprawdę tego chcieliśmy? Czy jednak było to chwilowe zaćmienie umysłu, a potem okazało się, że już zamówiliśmy, zapłaciliśmy, więc w sumie „niech będzie”.
To już nie jest pytanie, czy czegoś naprawdę potrzebujemy, bo - nie oszukujmy się - bez wielu rzeczy moglibyśmy się obyć. Kupujemy, bo coś jest ładne, modne, ma to ktoś znajomy. I nie ma w tym nic złego, dopóki mamy gdzie to pomieścić i komornik nie puka do naszych drzwi. Jeśli jednak przedmioty zalewają nas jak tsunami, a pieniądze rozpływają się w niebycie, warto zrewidować swoje podejście do zakupów. Oczywiście można zrobić to już wcześniej albo wręcz cieszyć się przyrodzoną lub wyniesioną z domu zdroworozsądkową relacją z kupowaniem.
Nawet jeśli jednak nie kupujemy sobie co chwilę jakiejś nowej lub chociaż używanej rzeczy, to przecież są jeszcze inni. Dziadkowie, rodzice, rodzeństwo, dzieci lub wnuki. Znajomi, przyjaciele, sąsiedzi. I tyle okazji. Imieniny, urodziny, rocznice, dzień taki albo owy. A także brak okazji. Tak po prostu - z miłości. Klik - kupione. Klik - już jest. Prezencik, gadżet, drobnostka. Albo coś większego. Jak się kocha, to czasem trudno się powstrzymać. Zwłaszcza jeśli fundusze pozwalają, by trochę „zaszaleć”. Prezentami niejednokrotnie okazujemy życzliwość, sympatię i właśnie miłość. W tym również nie ma nic złego. Zwłaszcza że czasem jakiś prezent wiąże się z niemałymi podchodami i wypytywaniem, bo chcemy, by był trafiony i sprawił komuś radość.
Okazuje się jednak, że ta radość wiązała się nie tylko z samym podarkiem, ale też z pewnym trudem i zaangażowaniem obdarowującego. Cieszy nas, że ktoś poświęcił dla nas swój czas. Bo to czas jest tym, czego najczęściej mamy za mało i o który trudno niekiedy zawalczyć. Tym bardziej, że kupić go nie można. Ale czy na pewno? Wprawdzie samego czasu nie kupimy, ale możemy kupić czas wspólny, wspomnienia i piękne przeżycia. Zamiast dawać komuś kolejny gadżet, możemy wybrać się do kawiarni lub restauracji. Czy to nie może być prezentem? A wspólne wyjście na koncert, do teatru, do kina lub na mecz? Nawet jeśli nie lubujemy się w romantycznych komediach lub nie jesteśmy zapalonymi kibicami - może warto „poświęcić się” w taki sposób dla kogoś, kogo kochamy? Dać tej drugiej osobie (i sobie również!) trochę bezcennych wspomnień.
Katarzyna Kędzierska
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!