Kim jesteś?
Lekarz wysłuchuje litanię o objawach. Mierzy pacjentowi ciśnienie. Zagląda do gardła. Osłuchuje płuca. I wszystko jasne. To adolescencja! Nawet jeśli nikt dzisiaj tak nie mówi.
Zdania na ten temat są dość mocno podzielone. Według starszych opinii młodzieńcza depresja często jest wymysłem. Młodzi mają za dobrze. Tak! Szukają wymówek, żeby cały dzień leżeć. Do roboty by się wzięli, a nie. No bo jakie oni mogą mieć problemy? Dach nad głową jest, jedzenie, ciepło, sucho, ja w twoim wieku, itd. Faktycznie, nieraz dla potrzeb jakiejś kampanii czy ideologii nie tylko się wyolbrzymia, ale nawet sztucznie produkuje problemy i zagrożenia. Chyba nie trzeba mówić, kto najbardziej na tym cierpi. Ustalenie jednoznacznych kryteriów, które pozwoliłyby zdiagnozować załamanie nerwowe, mimo przełomowych odkryć w dziedzinie medycyny wciąż brzmi jak pobożne życzenie. A szkoda. Mogę się mylić, ale podejrzewam, że dzisiaj wskaźnik zdiagnozowanych wypadków depresji jest znacznie wyższy, niż w latach 70. czy 80. XX wieku. Dlaczego? No właśnie? Może to wina współczesnego tempa życia, może to przez mejnstrim z całą kupą przechwałek o rzekomym bogactwie jutuberów albo pozostałych „artystów", a może nie ma co gdybać, bo uniwersalne schematy nie istnieją. Jedna rzecz – problemy natury psychicznej to nie ospa czy próchnica. Da się je zasygnalizować, ale nie każdy je zauważy. I, niestety, nikt oprócz głównego bohatera nie wie, co się dzieje w środku. Najtrudniejsze jest chyba to, że on sam nie zawsze potrafi sprecyzować swoje uczucia.
Adolescent czy adolescentka ma mniej więcej od 11 do 20 lat. Chce zbawiać świat albo wchodzi w polemikę z panującymi w nim zasadami. Posłusznie wypełnia polecenia lub zrywa z dotychczasowym porządkiem, w imię nowego ładu. Wszystko jedno - po prostu szuka. Czasem nawet nie wie czego i nie wie po co. Ani to śmieszne, ani absurdalne, raczej każdemu się zdarza. Ktoś przechodzi kryzys wieku średniego, a ktoś inny chce poznać swój charakter czy też dopiero go ukształtować. Tak to już jest z tą naszą kochaną tożsamością - nie dość, że się zmienia, to tak naprawdę możemy za nią gonić całe życie. I nic dziwnego, że poszukiwania istoty swojego istnienia wielu z nas fundują przeloty od K2 aż po Mariański Rów, jak stwierdził Kamil Rutkowski w „Hipotermii". Ci, którzy określają się mianem specjalistów, czasem nie powinni nawet w myślach zbliżać się do określonych zawodów. Słuchając historii o psychologach, którzy radzą się nie przejmować i odbierają prywatne telefony w trakcie rozmowy z pacjentami, człowiek wątpi w sens prośby o wsparcie u kogokolwiek. Brakuje autorytetów z prawdziwego zdarzenia, w przeróżnych sferach życia. Ostatnio panuje np. trochę dziwna moim zdaniem moda na poniżanie studiujących i dumne podkreślanie braku wyższego wykształcenia. Oczywiście, dyplom uczelni wcale nie musi podnieść wartości człowieka (poziom nauczania również ulega poważnym zmianom w stosunku do poprzednich lat), ale nie sądzę też, żeby ją obniżał. Zresztą mamy już internetowych profesorów niczego, opowiadających treść lektur co prawda z papierosem w dłoni i z wulgaryzmami, ale bez niepotrzebnej, znienawidzonej pompatyczności. Nierzadko cieszą się większym poklaskiem oraz sympatią, niż faktyczni wykładowcy. Idźmy dalej. Do kogo udać się po poradę w zakresie lepszego samopoczucia, skoro już wiemy, że do psychologa niekoniecznie? Dzisiaj możemy otrzymać mentalne wskazówki nawet od modelki, prowadzącej prężnie prosperujący kanał na YouTube oraz bogato ilustrowany profil na Instagramie (chociażby Elina Fedorova). Uśmiechnięte, zadbane i pełne energii osoby, które osiągnęły w życiu finansowy i popularnościowy sukces, są jednak bardziej autentyczne w udzielaniu skutecznych rad od kogoś, kto siedzi w gabinecie, narzekając na swoją życiową sytuację. Ot, cały fenomen. To wydaje się nieprawdopodobne, ale w minionych stuleciach zawód aktorki czy tancerki był dyshonorem dla kobiety, a dzisiaj nawet byłe prostytutki piszą książki oraz występują w programach telewizyjnych. Ta obyczajowa rewolucja z jednej strony pozwala dostrzec nam człowieka w człowieku, jaki by on nie był; to szansa na walkę z krzywdzącymi stereotypami. Z drugiej strony powstaje niemały chaos w związku z moralnym relatywizmem - odnosi się wrażenie, że nie ma rzeczy ani jednoznacznie złych, ani jednoznacznie dobrych, ponieważ wszystko można odwrócić, we wszystkim można znaleźć ukryte motywy, drugie dno. A jeśli chodzi o konsekwencje, to jak one wyglądają? Poszerzenie horyzontów? Być może, trudno zaprzeczyć. Ale równocześnie niemałe wyzwanie przy doborze priorytetów - zdaje się, że aktualnie coraz częściej osoba o tradycyjnych, konserwatywnych poglądach bywa z miejsca nazywana homofobem czy moherem. W rzeczywistości, której brak konkretnych punktów odniesienia, łatwo się zagubić, rozpłynąć. Wolność wyboru jest i powinna być podstawowym prawem człowieka, a więc nie ma niczego złego w podejmowaniu świadomych decyzji. Z kolei świadomość fajnie formuje się właśnie podczas konfrontacji, kiedy mamy szansę zdecydować, co jest dla nas i czym chcemy się kierować, a co nam się nie podoba.
Jasne, zdarzają się sprawy, o których nie chcemy rozmawiać. I dalej będą się zdarzać. Są... za bardzo skomplikowane; bez względu na doświadczenie oraz wiek możemy nie wiedzieć, jak o nich mówić. Jak w ogóle się przełamać do mówienia o nich. Czasami też po prostu nie mamy pewności co do własnego zdania na konkretne tematy (czy zawsze musimy mieć zdanie na każdy temat?). Światopogląd przypomina tożsamość; ewoluuje w inne, nowe formy, stąd też weryfikacja własnych opinii jest istotna dla osobistego rozwoju i odnalezienia wewnętrznej harmonii. Zazwyczaj jednak chcemy po prostu wyrażać siebie.
Oliwia Wachna
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!