Kim chcesz zostać, gdy dorośniesz?
Odpowiadałam różnie. Lekarzem, architektem, dziennikarką, pisarką. Nie wiedziałam, że studia są bardzo trudne, ale jeszcze trudniejsze jest bycie sobą. Później dowiedziałam się, co to tak naprawdę znaczy i dlaczego nie warto udawać…
Jeszcze 20 lat temu, jako nieśmiała dziewczyna z podstawówki, nie zapytałabym nieznajomego o godzinę. Wyobrażałam sobie siebie jako dwudziestolatkę o krągłych kształtach, ubierającą się w szarobure ciuchy, w okularach na nosie i włosami ściętymi na zapałkę. Myślałam o sobie, że jestem tak cicha i tak mało interesująca, że skończę jako odludek i dziwaczka. Trudno było mi dorównać rówieśnikom, którzy popołudnia aż do wieczora spędzali na wycieczkach rowerowych. Pojechałam z koleżankami raz. Czekały na mnie kilka razy, a ja dysząca w końcu powiedziałam, że wrócę do domu sama i żeby się na mnie nie oglądały. Unikałam dyskotek. Stroboskopy tak skutecznie mnie przeraziły, iż na imprezę wyszłam dopiero po kilku latach (na studiach). Sport zdecydowanie nie był dla mnie (poza siatkówką, a w nią graliśmy tylko na wf-ie), a wszystko prócz mrugania powiekami i oddychaniem było dla mnie wysiłkiem. Naprawdę, czułam się inna. Mało tego, lepiej czułam się w towarzystwie dorosłych, nie rówieśników. Byłam typem samotnika. Wiele razy myślałam: Boże, dlaczego nie mam przyjaciół? A co, jeśli zostanę sama, już na zawsze?
Jako dwudziestoczterolatka byłam szczupła, wysportowana, nosiłam legginsy i krótkie koszulki, a włosy falujące do pasa były moim znakiem rozpoznawczym. Zostałam fotografką na wyścigach motocyklowych. Uwielbiałam moją pracę. Czułam się przede wszystkim lubiana. Wtedy dopiero pierwszy raz odetchnęłam z ulgą. Wśród towarzystwa sportowców, innych fotografów i znajomych czułam się akceptowana taka, jaka jestem. Pojęcie samotności wykreśliłam z mojego słownika. Na mój widok ludziom pojawiał się uśmiech na twarzy. Znalazłam swoje miejsce. Co zdecydowało, że jest moje?
Lubili mnie taką, jaka jestem. Nie musiałam nikogo udawać. Nie czułam grama napięcia, presji bycia lepszą, mądrzejszą, ładniejszą. Byłam sobą. Jakież było moje zdziwienie, gdy jako dwudziestoparoletnia kobieta, odkryłam, iż mogę się komuś podobać! Ktoś chce mnie taką prawdziwą, nie zrobioną na wzór mody. Bez sztucznych paznokci, kursu zumby. Później dopiero zrozumiałam, że w samotności męczył mnie wysiłek niedostosowywania się. Nigdy nie umiałam zmuszać się do udawania kogoś, kim nie jestem. Oddychałam pełną piersią, choć przeważnie samemu. Po czasie nauczyłam się asertywności, nie bałam się wyrażać swojego zdania, mówiłam, co myślę. Podobno wciąż trudno jest rozszyfrować, co mam w głowie, zatem wychodzi na to, iż muszę wciąż pracować nad otwartością.
Kilka lat temu zaczęłam biegać. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że będę biec ulicami (i wcale nie w sytuacji, gdy ktoś mnie będzie gonił), nie uwierzyłabym. Sama o sobie uważałam, że jestem ostatnią osobą, która ubierze buty sportowe i pójdzie truchtać. Bycie sobą nie oznacza jednak tkwienie wciąż w tym samym punkcie. Jestem sobą, ale także akceptuję siebie i to, jak się zmieniam. Pan Bóg stworzył mnie taką, jaka jestem, według swojego pomysłu. Nie będę się z Nim kłócić.
Katarzyna Krupińska
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!