Jestem sam i dobrze mam
Wyobraźmy sobie, że przez jakiś czas żyjemy bez lustra. Może tydzień, miesiąc lub nawet rok. Wydaje się to dość abstrakcyjne i niemożliwe, ale po coś Bóg nam dał wyobraźnię, więc ją wykorzystajmy. Przez rok nie widzimy swojego odbicia. Czeszemy się, malujemy lub golimy - wyłącznie intuicyjnie. Podobnie z ubieraniem, chociaż tutaj jest nieco łatwiej. Ale nigdy nie jesteśmy w stanie sprawdzić końcowego efektu. Nie wiemy, czy na twarzy nie zostały nam resztki pasty do zębów lub pianki do golenia. Z jednej strony wydaje się to dziwne. Z drugiej jednak strony do takiej sytuacji można się przyzwyczaić, zwłaszcza jeśli otoczenie nie da nam odczuć, że coś z naszym wyglądem jest nie tak. Jeśli czujemy się komfortowo, a ubranie wygodnie leży, to jaki problem? Czy naprawdę potrzebujemy wiedzieć, jak wyglądamy, jeśli jest nam dobrze z samym sobą? Przecież o to w życiu chodzi - o wygodę, komfort i dobre samopoczucie. A jednak mamy lustra w domu (czasem więcej niż jedno), chętnie korzystamy także z tych w sklepach, by ubranie, które kupujemy, było nie tylko wygodne, ale również dobrze leżało. To naturalne, że przywiązujemy mniejszą lub większą wagę do swojego wyglądu. Podobnie jednak jest z naszym wnętrzem. O nie przecież również staramy się dbać. Nie tylko pod względem duchowym, ale również w szerszym znaczeniu. W tym celu niekiedy wbiegamy na ścieżkę samorozwoju, samorealizacji i samodoskonalenia. Sami bierzemy się w garść i zaczynamy pracę nad sobą. Sami. Bo taka jest teraz moda. Wystarczy trochę poradników albo jakiś motywacyjny wykład w Internecie. Możemy wówczas poczuć się lepiej ze sobą, ale czy obiektywnie stajemy się lepsi? Szczególnie gdy rezygnujemy z lustra. Czasami trudno to ocenić, zwłaszcza jeśli pominiemy budowanie relacji, które będą nas konfrontowały.
Życie samemu jest pod pewnymi względami łatwiejsze. Nie trzeba się dostosowywać i wypracowywać kompromisów. Ponadto drugi człowiek to także lustro, w którym widać nasze braki i niedociągnięcia, gorsze strony charakteru i nasze słabości. Niełatwo wówczas wpaść w samozachwyt. Im bliższa relacja, im większa więź, tym większa szansa, że tak będzie. Ale to także ogromna pomoc na drodze rozwoju. Relacje dają nam przestrzeń do stawania się takimi ludźmi, jakimi nigdy nie zdołalibyśmy być. Są wymagające, ale jednocześnie budujące. Dotyczy to wszystkich głębszych relacji – rodzinnych, przyjacielskich czy wspólnotowych. Nieustannie kształtujemy się dzięki więziom.
A jeśli już o więziach czy też więzach mowa, to oczywiście najbardziej wymagające relacje są te najbliższe. Po co zatem się wiązać i więzić, skoro można żyć inaczej? Bez odpowiedzialności za drugiego człowieka i bez dożywotnich zobowiązań, bez cierpienia towarzyszącego stracie, która przecież zawsze może się przytrafić, bez rezygnacji z własnych pomysłów i marzeń. Ale także bez wspólnego przeżywania radości i smutków, bez stawania ramię w ramię wobec przeciwności i bez doświadczenia, że rodzina to siła. Małżeństwo i rodzicielstwo pozwalają odkrywać cały szereg braków, które widać jak na dłoni w codzienności, a jednocześnie rozwijają nas, dają radość, satysfakcję i spełnienie. Niestety współczesny świat coraz częściej próbuje nas przekonać, że lepiej spełniać się samemu.
Katarzyna Kędzierska
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!