TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Marca 2024, 09:31
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

G(ł)odny chwały - o młodych i dla młodych

G(ł)odny chwały

głod

W dość znanej reklamie słyszymy, że nie jesteśmy sobą, kiedy jesteśmy głodni. Jest w tym trochę prawdy, jeśli chodzi o sferę ciała. Z duchem jednak rzecz ma się zupełnie inaczej.

W Starym Testamencie na określenie głodu zostało użytych kilka hebrajskich słów. Każde z nich oprócz tego, że wyraża po prostu głód czy bycie głodnym, ma jeszcze bardziej dosadne znaczenia. KaPhaN to pożądać w wygłodzeniu, ale także ból głodowy, RaEBh - być żarłocznym, a SzaQaQ oznacza m.in. zabiegać, śpieszyć się do czegoś, być rozochoconym, być chciwym, spragnionym, krążący tam i z powrotem, tęskniący. Głód, który nosi w sobie człowiek, może być tak wielki, że jest to wręcz żarłoczność, ponieważ objętość ludzkiego serca jest nieporównywalnie większa niż żołądka. Może on tak pożądać w wygłodzeniu, że zaczyna krążyć niespokojnie niczym zwierzę i szukać czegoś lub kogoś do pożarcia. Na różne sposoby. Na przykład za pomocą władzy. Jakiejkolwiek. Choćby najmniejszej lub wydającej się wręcz pobożną. W Księdze Przysłów czytamy jednak, że jest to ślepa uliczka: „lwem ryczącym, zgłodniałym niedźwiedziem jest bezbożny, gdy włada swym ludem”. Nawet najbardziej pobożny potrafi stać się całkiem bezbożny, gdy dostanie w swoje ręce trochę władzy i będzie chciał się nią nakarmić. Człowiek może być głodny aż do bólu. I bardzo dobrze. Bo Bóg właśnie takich przygarnia. Wie, jakie mamy głody i w jaki sposób chcemy je zaspokajać. Przychodzi i chce nasze pragnienia zamienić w RaABh. RaABh to jedyne słowo, które można w przenośni tłumaczyć jako głód słowa Pańskiego. RaEBh to żarłoczność, RaABh to głód słowa Boga. To jest zaledwie jedna litera, ale naszą kondycję wywraca do góry nogami. Albo lepiej - stawia ponowniena nogi. Dlatego Bóg wychodzi z inicjatywą, bo wie, że raczej sami nie pobiegniemy do niego w podskokach, by wypełnił nasze braki. Ale On na to nie zważa. W Psalmach czytamy, że „nasycił tego, który jest zgłodniały i łaknącego napełnił dobrami” (Ps 107, 9) i „daje chleb głodnym” (Ps 146, 7). Jezus postępował właśnie w ten sposób. Zbiegali się do Niego wszyscy, którzy mieli jakieś braki - głodni, kalecy, chorzy, przestępcy, ludzie z nieuporządkowanym życiem osobistym. Wielu z nich przynosiły rodziny albo kumple. Ale niektórzy zostali przez Jezusa „wyłapani” w tłumie. Zacheusz czy Mateusz pozornie byli całkiem nieźle ustawieni. Wprawdzie robili mniejsze lub większe przekręty, ale zapewne nie tylko oni tak postępowali. Spojrzenie Jezusa padło jednak na podatny grunt. Trafiło w jakąś pustkę albo wyrwę. Chociaż o to nie prosili. Szczególnie mocno widać to w przypadku Mateusza, który siedział w swojej komórce. Nie napraszał się. A Jezus wyciągnął go przez jedno spojrzenie. Czego mogło mu brakować, że wszystko zostawił? Jaki głód mógł w sobie skrywać?
Z taką łaską trudno jednak było się spotkać tym, którzy niczego nie potrzebowali i mieli ułożone życie. Podobnie jak w przypowieści, w której król wysyła sługi na rozdroża, bo zaproszeni wcześniej na ucztę nie byli jej godni (Mt 22, 1-10). Ci, którym życie się udało, byli zapewne w domu albo pracowali w polu. Na rozdrożach słudzy mogli spotkać jedynie bezdomnych, włóczęgów, łajzy i obszczymurki. I to oni trafiają na królewskie salony.
Bóg bogatych i sytych nie tylko nie przyjmuje, ale odsyła z niczym. Takie przesłanie wykrzykuje Maryja: „On przejawia moc ramienia swego, rozprasza (ludzi) pyszniących się zamysłami serc swoich. Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych. Głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia” (Łk 1, 51-53). Jeśli nie czujemy żadnego braku, głodu, łaknienia, jeśli jesteśmy samowystarczalni i samozadowoleni, „Magnificat” Maryi nie będzie dla nas błogosławieństwem, a wypowiadane każdego dnia „Ojcze nasz” to czysta obłuda. Jak możemy wołać do Ojca „daj!”, jeśli niczego nie potrzebujemy? „Ojcze nasz” to przecież jedno wielkie wołanie - o Jego obecność, bo jesteśmy samotni, o Jego wolę, bo nasza często nas zwodzi, o wypełnienie naszych głodów, o miłosierdzie i aby nas strzegł, w szczególności chroniąc nasze serce. To jest modlitwa dla tych, którzy sobie nie radzą. Którzy nie mają nic swojego, bo wszystko dostają od Ojca. Dla których Bóg jest Ojcem nie dlatego, że ktoś ich tego nauczył albo że to się opłaca. Mają Ojca w niebie, bo wszystko inne zawiodło, rozsypało się i nie mają dokąd pójść. Kiedy będę umierać, będą szczęśliwi, bo niczego nie zostawiają. Św. Paweł napisał: „Cóż masz, czego byś nie otrzymał? A jeśliś otrzymał, to czemu się chełpisz, tak jakbyś nie otrzymał” (1 Kor 4, 7). „Ojcze nasz” jest modlitwą totalnych biedaków, którzy wszystko otrzymują z łaski. I dlatego ten Bóg jest godny chwały. W ten sposób nazywa Go Dawid: „Wzywam Pana, godnego chwały, a będę wolny od mich nieprzyjaciół” (2 Sm 22, 4) i Psalmista: „wielki jest Pan i godzien wielkiej chwały” (Ps 96, 4). W przeciwieństwie do nas Pan nie jest głodny chwały, ale jest jej godny, czyli na nią zasługuje. Chociaż chciałoby się czasem zawołać „nam, właśnie nam, Panie, daj chwałę”, to nieustannie musimy sobie przypominać, że refren pewnej piosenki jest jednak inny: „nie nam, Panie, nie nam, lecz Twemu imieniu daj chwałę i cześć”.

Tekst Alicja Werner

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!