Ekran orientalny
„Światowe” megahity mają u mnie jeden poważny minus. Świecą oryginalnością podobną do zaskoczenia na widok Tomasza Karolaka czy Małgorzaty Sochy w kolejnej polskiej komedii. Ten, komu już się to nieco przejadło, rzuci łaskawszym okiem na produkcje z drugiej, trzeciej czy siódmej strony barykady – nawet niszowe. A gdy ten dzień wreszcie nadejdzie… głośniki naszych laptopów zahuczą dumnym gardłowym śpiewem, dając jasno do zrozumienia, że „Sukhishvili” to nie jest nazwa sosu z pseudokebaba.
Kim jest Aibek Dairbekov? Skąd się wziął, dokąd zmierza? Gdybyśmy widzieli „Pieśń drzewa” (2018 r.) w jego reżyserii, znalibyśmy więcej odpowiedzi. Tylko jedno „ale”… ten film nie istnieje w wyszukiwarce; przynajmniej nie polskojęzycznej. Więcej rezultatów dadzą poszukiwania po angielsku i, oczywiście, rosyjsku. Rozrywka z Kirgistanu dociera do nas w prawdziwym slołmouszyn. Jednak chociaż przez wzgląd na muzykę Zholdoshbeka Apasova warto „liznąć” i zdecydować, czy smakuje. Fabuła nie jest skomplikowana, nada się na wypełniacz do leniwego popołudnia; fani „śpiewanych filmów” pewnie nieraz wcisną pauzę, żeby poczytać między wierszami, a miłośnicy dziewiczych scenerii też wytrwają do końca bez marudzenia. Nawet domorośli krytycy będą mieli zajęcie (pozdrawiam wszystkich). Co może pójść nie tak, jeśli w szale kulinarnych przygotowań jeden z dżygitów podniesie rękę na obiekt religijnego kultu? Co ma zrobić kirgiska Pocahontas, skoro jej faworyt przegrał wyścig o mięso? Nie, to bynajmniej nie jest niskobudżetowa komedia. Gdyby ktoś stwierdził, że wpadł na swój niszowy nurt w kinematografii, „Królowa gór” (2014 r.) to jeszcze jedna pozycja z kirigskiego klimatu; tym razem polukrowana fikcją historyczną i uhonorowana kilkoma nagrodami. Ponownie odsyłam do wyszukiwań innych niż polskie, żeby uniknąć rozczarowania. Niemniej ciekawym motywem może być grupa młodych ludzi w czarnych trykotach – o czym dobrze wie gruziński reżyser Levan Akin. Bezwzględna dyscyplina, mordercze treningi z kontuzjami i tradycja ponad wszystkim to chleb powszedni na drodze ku międzynarodowym konkursom tanecznym. Jeżeli dorzucimy do tego trudne warunki materialne, dorywczą pracę w podrzędnej knajpie i rodzinne niesnaski, będziemy mogli wyobrazić sobie dzień z życia ambitnego chłopaka z marzeniami. „A potem tańczyliśmy” (2019 r.), no bo co innego nam zostało. Tytułów jest mnóstwo: „Moja szczęśliwa rodzina” (2017 r.), „Shindisi” (2019 r.), „Mandarynki” (2013 r.)… to jedynie propozycje gruzińskie. Wiadomo, że nie można się bezrefleksyjnie zachwycać wszystkim, ale ile radochy dają samodzielne odkrycia oryginalnych tekstów kultury.
Dyskusja nad wyborem między paradokumentami a kinem państw postsowieckich mogłaby być jeszcze jedną opowieścią bez końca, więc wystarczy po prostu się rozejrzeć podczas polowania na rozrywkę. Poza tym, ciekawy film często staje się pretekstem do zgłębiania tajemnic odmiennej obyczajowości – a to nigdy nie jest czas stracony. To co oglądamy?
Oliwia Wachna
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!