TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Lipca 2025, 14:53
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Wszystko jest na swoim miejscu - rozmowa z księdzem biskupem Łukaszem Buzunem OSPPE

Rozmowa z księdzem biskupem Łukaszem Buzunem OSPPE?

bo Buzun

Zacznijmy od początku, czyli od pytania o chrześcijańską formację, w której ukształtowało się powołanie kapłańskie Księdza Biskupa.
Ksiądz biskup Łukasz Buzun: Jeśli chodzi o moje kapłańskie powołanie i o pewien klimat nieustannej formacji, w którym się wzrasta, to była to oczywiście moja rodzina. Ponieważ mój dom rodzinny znajdował się dość daleko od kościoła parafialnego, osiem kilometrów, to właściwie cała liturgia tygodnia miała miejsce w naszym domu. Nabożeństwa takie jak Różaniec, który odmawialiśmy razem w każdą niedzielę, nabożeństwa wielkopostne jak Droga krzyżowa i Gorzkie żale, czy wreszcie codzienne Godzinki, wszystko to dokonywało się w atmosferze domowej. Nabożeństwa majowe i czerwcowe, odkąd pamiętam, również odbywały się na terenie naszej wsi, u kogoś w domu. Podobnie gdy chodzi o pacierz odmawiany w domu przed dużym obrazem Matki Bożej Częstochowskiej wiszącym na ścianie, czy też przed obrazem Matki Bożej Różanostockiej (ponieważ niedaleko mieliśmy właśnie w Różanym Stoku sanktuarium maryjne, do którego jako młody człowiek kilka razy pielgrzymowałem), to wszystko sprzyjało rozwijaniu się tego ziarna powołania, którego jednakże przez wiele lat nie byłem świadomy. Pełna świadomość powołania właściwie objawiła się dopiero na kilka miesięcy przed wstąpieniem do zakonu paulinów.

Czyli nie przykład życia konkretnych kapłanów, ale właśnie atmosfera modlitwy w domu była determinująca?
Dokładnie, ale chciałbym w tym miejscu podkreślić pewien fenomen mojej rodzinnej parafii związany ze szczególną formacją kobiet, która dotyczyła między innymi również mojej babci. Ja dowiedziałem się o tym stosunkowo późno, już jako kapłan, że w mojej parafii funkcjonował ksiądz wikariusz, który gromadził kobiety. Organizował dla nich nawet specjalne rekolekcje, kiedy to kobiety przygotowywały jedzenie dla całej rodziny na trzy dni i udawały się do domu parafialnego, aby tam poddawać się ćwiczeniom duchownym. Działały wówczas różne bractwa, które gromadziły młode dziewczyny i formowały je, również później, kiedy stawały się żonami, matkami i babciami. I to właśnie przez te kobiety dokonywała się ewangelizacja całych wiosek. To one organizowały wszystkie nabożeństwa i wpływały na swoich mężów i synów, aby się modlili i prowadzili chrześcijańskie życie. I co ciekawe, one miały również bardzo konkretną wizję kapłaństwa, jak się później dowiedziałem, była to tzw. szkoła francuska. Tak więc Eucharystia, jako coś najważniejszego, Maryja i nabożeństwa z nią związane, zwłaszcza Różaniec, jako coś niezbywalnego, atmosfera czysta i jasna – to właśnie umacniało się w tych kobietach i to zanosiły one do swoich domów i rodzin, kształtując życie religijne w całych wioskach odległych od kościoła. Taką formację miałem właśnie w moim domu, gdzie babcia dyscyplinowała dziadka, że należy odłożyć pracę, bo Różaniec jest najważniejszy. Babcia czytała nam żywot św. Stanisława Kostki, a także Stary Testament. Ja po dziś dzień najbardziej pamiętam historie starotestamentalne właśnie z tych babcinych lektur. Ten klimat miał największy wpływ na mnie i kiedy później przechodziłem okres adolescencji, który jest najbardziej burzliwym czasem w życiu człowieka, w moim wnętrzu miałem już punkt odniesienia ciągle odnawiany przez sakramenty i modlitwę. Później już w kapłaństwie zdałem sobie sprawę jak bardzo ważne jest docieranie na przykład przez dzieci do rodziców, czy formowanie młodych osób w taki sposób, aby później one same formowały swoje rodziny. Rodzina jest podstawowym, fundamentalnym środowiskiem, przez które Pan Bóg działa na człowieka. 

Czy wybór paulinów był wyborem przemyślanym i opartym na znajomości zgromadzenia?
To był najtrudniejszy moment w moim życiu, głęboki kryzys związany z wyborem drogi życia. Wzrastała we mnie świadomość powołania, jednocześnie myślałem o innych drogach i to było najboleśniejsze. W rzeczywistości nie znałem paulinów, bo w archidiecezji białostockiej nie ma zasadniczo zakonów męskich, może poza werbistami i salezjanami, moich dwóch wujów było salezjanami, jeden z nich już zmarł i ja generalnie nie znałem zakonów. Jeszcze wspomnę brata babci, śp. Władysława Żaka, który był w seminarium w Wilnie, ale zmarł na zapalenie płuc w 1934 roku. Tak więc zakonów rzeczywiście nie znałem.

Skąd więc ci paulini?
To jest dłuższa historia, bo do paulinów skierował mnie ks. Jerzy Klimaszewski, który był moim katechetą w piątej klasie szkoły podstawowej. Później mając 17 lat spotkałem go ponownie jako kapelana w szpitalu w Białymstoku, do którego trafiłem w wyniku wypadku samochodowego, zostałem potrącony przez samochód, ale był to taki krótki i doraźny kontakt. Wróciłem po latach do mojego katechety w momencie wspomnianego wcześniej kryzysu związanego z poszukiwaniem drogi życiowej. Ale zanim to nastąpiło, już od jakiegoś czasu, namówiony przez kolegę studiowałem teologię na filii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w Suwałkach. Były to takie zjazdy raz na tydzień, czy raz na dwa tygodnie i w związku z tym zaczęło się moje rozeznanie powołania. Udałem się do swojego proboszcza w Korycinie, a był nim wówczas ks. Kazimierz Karpienia, ponieważ potrzebowałem dokumenty soborowe i ksiądz proboszcz stwierdził, że nie bardzo ma sens takie studiowanie, jeżeli interesuje mnie teologia, to dlaczego nie spróbować po prostu pójść do seminarium? Uderzyło mnie to wówczas, zacząłem się nad tym zastanawiać i wkrótce nabrałem przekonania, że tak ma być, ale potrzebowałem jeszcze porady, dokąd pójść, potrzebowałem rozmowy z księdzem, a trzeba pamiętać, że w naszych stronach w tamtych latach zachowywało się spory dystans między księdzem proboszczem a parafianami. To była poważna figura, przychodził raz w roku na kolędę do domu, a w kościele zawsze widziało się go z pewnej odległości. Odnalazłem więc mojego katechetę, ks. Jerzego, który wówczas pracował w białostockiej farze i on wskazał mi paulinów z racji swojej osobistej sympatii, a także z uwagi na kardynała Wyszyńskiego. Co ciekawe, nie byłem jedynym wysłanym przez ks. Jerzego do tego zgromadzenia, jest jeszcze przynajmniej pięciu innych. To było pod koniec września, a w styczniu byłem już u paulinów.

Rozumiem, że nie miał Ksiądz Biskup żadnej praktyki ministranckiej czy lektorskiej, tak prosto ze świata do klasztoru?
Miałem tylko jednodniową praktykę ministrancką i to nie w kościele parafialnym. Było to bodaj w szóstej klasie i związane było z niesieniem feretronów, co było wielkim zaszczytem i o co zabiegałem. Bycie ministrantem widziałem wówczas jak przynależność do swoistej elity i nie widziałem tam siebie.

Zawsze mnie szalenie interesowało i pytam o to każdego paulina: jak połączyć charyzmat życia kontemplacyjnego i pustelniczego z Jasną Górą, przez którą przelewają się miliony osób?
Trzeba na to spojrzeć również przez pryzmat historii zakonu, w której były różne okresy. W początkowym okresie rozwoju paulini w Polsce prowadzili życie wspólnotowe i kontemplacyjne. Posługę parafialną podejmowali, jeśli była taka potrzeba, jak choćby w Wieruszowie, ale była to inna posługa niż dzisiaj, związana głównie z udzielaniem sakramentów. Nawet nie wszyscy mieli pozwolenie na spowiedź i nie wszyscy byli kaznodziejami. Mogli więc prowadzić życie kontemplacyjne, pisać książki, prowadzić różne bractwa. Życie miało charakter spokojny. To oczywiście z biegiem czasu ulegało zmianie, tak jak zmieniała się historia Polski, ewoluowało życie w zakonie. Zabory, kasata to wszystko miało wpływ. Podczas II wojnie światowej choćby w archidiecezji częstochowskiej mnóstwo kapłanów zginęło, a później jeszcze Sobór Watykański II przyniósł kolejne zmiany, które znacznie poszerzyły sferę duszpasterską posługi zakonnej. I jest to na pewno wielkie dobro dla zakonu, wpisuje się w to choćby sanktuarium jasnogórskie i posługa pielgrzymom, która z biegiem czasu również się zmieniała. Jeszcze dwadzieścia lat temu były na Jasnej Górze okresy spokojne z małą liczbą pielgrzymów. Obecnie praktycznie ciągle coś się dzieje. W ubiegłym roku zanotowaliśmy największą liczbę odwiedzających w historii sanktuarium. Przez cały rok jest dużo ludzi. Ciągle jest potrzeba posługi sakramentalnej, spowiedzi.

Jak w tym znaleźć czas na kontemplację?
Można, ponieważ w zakonie jest formacja, która oprócz charakteru duszpasterskiego, jest ukierunkowana na bycie zakonnikiem, paulinem, żeby zachować w sobie i pielęgnować przestrzeń, która sprzyja kontaktowi z Bogiem, która sprzyja dojrzewaniu do stawiania pewnej granicy w swoim wnętrzu, takiej linii demarkacyjnej. Na Jasnej Górze udaje się to, ponieważ jest wspólnota, jest wspólna modlitwa, Eucharystia wspólnotowa z Brewiarzem o 17.45 w wewnętrznej kaplicy. Jasna Góra z jednej strony jest miejscem gdzie jest mnóstwo obowiązków i posług, ale z drugiej strony jest tam wypracowany system, w ramach którego każdy z nas dokładnie wie, co będzie robił jutro o konkretnej godzinie. Wiem ile czasu mam przeznaczyć na sakrament pokuty, czy homilię, a może Apel Jasnogórski. To wszystko jest uporządkowane, usystematyzowane i bardzo służy zachowaniu pokoju, nie trzeba się szarpać. Nie ma stresu, którego można doświadczyć w parafii, a który związany jest z nieustanną niepewnością, czy ludzie odpowiedzą na inicjatywy, które jako odpowiedzialny za parafię proponuję. To jest wielkie obciążenie psychiczne dla księdza w parafii, którego nie ma na Jasnej Górze.

Kolejne pytanie dotyczy posługi na terenie diecezji kaliskiej w Wieruszowie, gdzie spędził Ksiądz Biskup aż dziewięć lat. Dla której sfery kapłańskiego życia był ten okres najbardziej istotny?
Rzeczywiście, okres wieruszowski, który rozpoczął się w 1996 roku, był dla mnie bardzo długi. Rozpocząłem od katechizacji w szkole podstawowej, później struktura szkolna się zmieniła, pojawiły się gimnazja, a ja rozpocząłem nauczanie w liceum im. Mikołaja Kopernika. W seminarium właściwie nie przygotowywałem się do katechezy w szkole, miałem zawsze opcję bardziej kontemplacyjną, bo to sprzyjało mojej refleksyjnej naturze nastawionej na modlitwę, nawet prosiłem jednego z generałów, abym mógł posługiwać po święceniach na Jasnej Górze. Takie było moje wnętrze i nastawienie. W związku z tym początki w Wieruszowie były trudne, ale to właśnie tam rozwinęła się we mnie zdolność nawiązywania kontaktów, budowania relacji, co zawsze było dla mnie trudne z powodu nieśmiałości i wewnętrznych barier. Ten ludzki aspekt najbardziej rozwinął się właśnie w Wieruszowie. Był to też okres pracy duchowej i intelektualnej, nadrobiłem czytanie lektur szkolnych razem z moimi uczniami, rozpocząłem studia podyplomowe we Wrocławiu, ale też nie zaniedbałem modlitwy. Wieruszów to dla mnie również codzienny spacer i modlitwa różańcowa. Dla mnie Różaniec jest niesłychanie ważny, staram się codziennie odprawić przynajmniej jedną część. W Wieruszowie, dzięki modlitwie i spotkaniom przede wszystkim z ludźmi młodymi, mogłem nie tylko inaczej spojrzeć na siebie, ale też doświadczyłem, ile jest różnorodności w człowieku. Ludzie młodzi są niby podobni, a tyle spraw jest w nich ukrytych i różnorodnych. Młodzi mają dużo siły, aby wiele w sobie ukrywać. Każdy człowiek niesie w sobie różnorodność i trzeba wrażliwości i wysiłku, aby do każdego podejść indywidualnie. Tego nauczyłem się w Wieruszowie.

W Wieruszowie był również Ksiądz Biskup spowiednikiem sióstr.
Tak. Chcę powiedzieć, że zawsze z radością jechałem do sióstr. Ten kontrast jakim było przejście od spraw życia parafialnego do życia zakonnego był bardzo pożyteczny, pouczający i rozwojowy. Życzyłbym każdemu kapłanowi, aby przeżywał takie kontrasty.

Wróćmy na Jasną Górę. Po święceniach chciał Ksiądz Biskup być na Jasnej Górze, ale został posłany do Wieruszowa na 9 lat. Potem epizody we Włodawie i Warszawie i wreszcie Jasna Góra.
Właśnie: Wieruszów, Włodawa, Warszawa i Jasna Góra, niektórzy śmieją się, że to jak adres internetowy www.jasnagora.pl. Na początku zostałem posłany do pracy w radiu, bo taka była potrzeba. To było dla mnie coś nowego. Mogłem dokończyć pracę doktorską, ale musiałem się nauczyć pracy w radiu, co czyniłem chętnie dzięki zespołowi, jaki tam zastałem, dzięki o. Romanowi, z którym pracowałem i który później został przeorem. Po trzech latach zostałem trzecim podprzeorem i oprócz innych zajęć zajmowałem się przede wszystkim chorymi i starszymi braćmi. Kilku z nich pochowałem. To była trudna posługa, bo człowiek w chorobie zawsze się zmienia i nie jest to łatwe ani dla niego, ani dla tych, którzy się nim opiekują.

Ale to jest pouczające i potrzebne, aby będąc zdrowym mieć kontakt ze starszymi i chorymi?
Tak, to jest nieuniknione, to nas urealnia, widzimy, że życie nie jest wieczną młodością. U nas w zakonie w każdej wspólnocie młodzi są zawsze ze starszymi a czasami i chorymi. To pomaga stawić czoła kulturze hedonistycznej, która chce starość i chorobę wyrzucić poza margines, poza rodzinę. To jest fatalne, bo najgorszym cierpieniem jest samotność. Dla chorego samotność przelewa czarę goryczy. On potrzebuje kogoś zdrowego, aby przy nim był. Poza tym człowiek chory nie ma siły, aby się modlić. Nam się tak wydaje, że chory to już się tylko może modlić, ale on cierpi i potrzebuje osoby zdrowej, która z nim się pomodli. Praca z chorymi była ważnym okresem mojej posługi.

Wracając jeszcze na chwilę do mediów. Myślę, że z Księdzem Biskupem wyważa się otwarte drzwi mówiąc o potrzebie mediów w ewangelizacji i duszpasterstwie.
Media są potrzebne w naszym przekazie, choć same media są tylko narzędziem, dlatego jeszcze ważniejsi są ludzie, którzy w nich pracują, czują takie powołanie i codziennie kształtują swoje życie zgodnie z naszą wiarą. Wtedy poprzez media mogą ewangelizować i formować innych.

W porządku chronologicznym ostatnim polem zainteresowań naukowych Księdza Biskupa była psychoterapia.
Zawsze interesowałem się sferą naturalną, chciałem jak najwięcej wiedzieć o człowieku, żeby mieć integralną wizję osoby ludzkiej. Tak jak Karol Wojtyła studiował personalizm, fenomenologię, która jest przecież wnikaniem w psychikę, w duszę człowieka, szukaniem bezpośredniego poznania tego, co się dzieje w człowieku. Kolega namówił mnie na czteroletni kurs psychoterapii systemowej, która jest ukierunkowana na relacje osób w rodzinie: między rodzicami a dziećmi, między małżonkami itd. Te relacje tworzą system i w tym systemie często pojawiają się dysfunkcje. Niemal wszystkie ludzkie problemy mają swoje podłoże rodzinne i właśnie tym zajmuje się terapia systemowa. To jest bardzo ważne i ta wiedza jest wielkim ubogaceniem duchowości.

Jak ojciec Łukasz, przeor klasztoru na Jasnej Górze, przyjął wiadomość, że Ojciec Święty widzi w nim biskupa pomocniczego diecezji kaliskiej?
Może zacznę od tego, że kiedy byłem na rekolekcjach przed sakrą biskupią, siostry podarowały mi książkę Jana Pawła II „Wstańcie, chodźmy!” Ojciec Święty pisze o biskupstwie, jak przyjął tę wiadomość, że został biskupem i ta książka mi wiele rozjaśniła i pomogła nazwać to, co czułem i czego nie potrafiłem zwerbalizować. Ojciec Święty napisał, że czuł się dziwnie. Mogę się pod tym podpisać. Czułem się dziwnie. Siostry pytały, czy może jestem przestraszony? Nie. Zawstydzony. Poczułem się dziwnie i poczułem zawstydzenie. Notabene Jan Paweł II został ogłoszony biskupem 4 lipca, a ja 5 lipca.

Skoro mówimy o Janie Pawle II, to nie mogę nie zapytać o pojawiające się głosy o wielkim fizycznym podobieństwie Księdza Biskupa do młodego Karola Wojtyły...
Nic na to nie poradzę, nie wiem co powiedzieć. A wracając do wyboru na biskupa, chciałbym jeszcze powiedzieć, że widzę pewien opatrznościowy znak i sygnał z nieba w tym, że wiadomość dotarła do mnie w poniedziałek, kiedy głosiłem rekolekcje dla księży w Przemyślu w Wyższym Seminarium Duchownym wybudowanym przez św. biskupa Józefa Pelczara, o którym napisałem pracę doktorską i do którego często się modliłem w różnych sprawach. Odczytałem to jako szczególny znak i będę musiał mu za to podziękować. Każdy Święty jest specjalistą w konkretnych dziedzinach i odczytałem w tym wszystkim jego działanie jako świętego biskupa i dlatego też łatwiej było mi zgodzić się na przyjęcie biskupstwa.

Sakra biskupia na Jasnej Górze była w pewnym sensie ostatnim paulińskim akcentem. Co zabiera Ksiądz Biskup ze sobą, w sensie duchowym, z Jasnej Góry do Kalisza? Jakie będą dalsze związki z paulinami, widzę, że biały habit zastąpiła czarna sutanna...
Przede wszystkim nie strój zdobi człowieka. Jestem cały czas zakonnikiem paulińskim. Jak się zostaje biskupem to nie jest człowiek automatycznie wykorzeniony z zakonu. Śluby dalej obowiązują choć służy się teraz w diecezji. W habicie będę chodził w klasztorze, a pośród księży nie chcę się wyróżniać strojem. Chciałbym się wyróżniać świętością, a nie strojem.

Co zabieramy z Jasnej Góry?
Zabieramy przede wszystkim to, co się już zadziało, to co już się dokonało we mnie przez tyle lat codziennej formacji. To po prostu jest. Zabieram też odciśniętą w sercu Matkę Bożą i wspólnotę jasnogórską.

Po tylu latach życia z innymi będzie Ksiądz Biskup teraz mieszkał sam. Nie będzie brakowało wspólnoty?
Właśnie spędziłem pierwszą noc w nowym mieszkaniu i... poczułem się jak u siebie. Taka mi przyszła refleksja, że tu wszystko jest na swoim miejscu. I to nie jest powierzchowne ani wymuszone, to płynie gdzieś z mojego wnętrza. Czuję, że wszystko jest na swoim miejscu. Niczego bym w tym momencie nie chciał zmieniać. Mam takie wielkie przekonanie o Bożej Opatrzności, widzę w tym wszystkim cud Bożej Opatrzności. Nikt tego nie potrafiłby w ten sposób wymyślić, przewidzieć i właśnie dlatego tym bardziej to wszystko jest dla mnie wiarygodne. To po prostu przyszło. Naprawdę życzę wszystkim, aby coraz bardziej widzieć w swoim życiu działanie Bożej Opatrzności i żyć z Bożej Opatrzności, żyć z wiary. Najistotniejsze jest nasze spojrzenie. Jak my na to wszystko patrzymy. Czy patrzymy przez pryzmat wiary, czy nasze oczy są oczyma wiary. Nawrócenie pozwala nam żyć z Opatrzności. Każdy z nas, bez względu na to kim jest, musi codziennie wracać do Boga i wtedy będzie widzieć, że Bóg działa. Że Bóg chce patrzeć moimi oczyma. Przez wiarę stajemy się bardziej wrażliwi, widzimy więcej. I w tym sensie nie ma żadnego znaczenia, gdzie mieszkamy, czy we wspólnocie zakonnej czy na osiedlu w Kaliszu, czy w kurii, bo to może nam służyć, ale dopiero w konfrontacji i w zderzeniu z rzeczywistością, ze światem, dokonuje się weryfikacja.

Na koniec proszę jeszcze wyjaśnić nam treść swojego biskupiego zawołania i herbu.
Moje zawołanie to: „Panie do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego”. Ta druga część znalazła się w herbie i to wezwanie uderza w środek człowieka, określa to, czego najbardziej pragniemy, tęsknotę, aby wszystko się rozwijało, aby wszystko było nowe. Człowiek pragnie tak naprawdę życia wiecznego, które jest ciągłą nowością. Na płaszczyźnie naturalnej pragnie nowego mieszkania, mebli, samochodu, ubrań, ale tak naprawdę nic nas nie nasyci, tylko ta nowość, której źródłem jest Duch Święty, on zawsze daje nam nową myśl, nowy horyzont, nowe inspiracje, nowy sens, nowe życie, które jest w Bogu. Takie treści widzę w moim zawołaniu, natomiast gdy chodzi o herb, to chciałbym przede wszystkim podziękować pani Izie Banaszewskiej, która jest naszą radiową heraldyczką i wraz z grafikiem Grzegorzem Jóźwiakiem przyczyniła się do powstania herbu w oparciu o moje sugestie.

Co mamy w tym herbie?
Mamy przede wszystkim na dole zieloną łączkę, która przywołuje moją rodzinną parafię Korycin z piękną przestrzenią Podlasia, ale ma też przywoływać horyzont, również ten eschatologiczny, rzeczy ostateczne. Co ciekawe, moją pierwszą posługą w diecezji kaliskiej był pogrzeb kapłana. Z łączki wyrasta palma z krukiem i to jest symbol zakonu paulińskiego. Na tej łączce chrzcielnej wyrosło powołanie zakonne. Zainspirował mnie tutaj mój rówieśnik nasz pauliński biskup z Australii, który również umieścił ten znak w herbie. Ale jest też w tym herbie takie zwężenie, jakby przesmyk do Chrystusa. Chrystus Pax. Wszystko idzie ku Chrystusowi, w Nim się wszystko jakby zawęża w sensie doczesnym, ale później otwiera ku horyzontowi wiecznemu. Po lewej stronie jest Matka Boża Królowa Polski, a po prawej Święty Józef z lilią i tego chyba nie trzeba wyjaśniać.    

Czyli doszliśmy na koniec do Świętego Józefa: stara znajomość czy raczej nowość w duchowości Księdza Biskupa?
Raczej nowość, choć św. Józef zawsze się pojawiał w moim życiu, ale szczególnego nabożeństwa nie miałem, choć trzeba pamiętać o św. Józefie Sebastianie Pelczarze, którego duchowość studiowałem.

Tu, w Kaliszu pod opieką św. Józefa szczególną troską otaczamy rodziny, a to się doskonale pokrywa z zainteresowaniami Księdza Biskupa terapią systemową, więc na pewno przejście od Maryi do Józefa będzie owocne. Dziękuję za rozmowę.   

rozmawiał ks. Andrzej Antoni Klimek
fotografie z uroczystości ks. Andrzej Antoni Klimek

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!